skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 3 września 2012

wtorek, 24 lipca 2012

genialne!!!
polecam serdecznie czytającym po angielsku
http://www.travelettes.net/100-little-things-that-travel-has-taught-me/

poniedziałek, 23 lipca 2012

sobota, 21 lipca 2012

Piątek, 20 lipca

Zastanawiałam się nad sensem wakacji jako takich. Niezależnie od tego jak bardzo kochamy nasze życie, jak uzależniliśmy się od pracy – czasem potrzebujemy przerwy. I co wtedy robimy? Są tacy, którzy śpią. Odsypiają za wszystkie czasy, całymi dniami ślamazarzą się w piżamie. Inni odwiedzają rodzinę i przyjaciół. Są tacy, którzy tradycyjnie jeżdżą w swoje ulubione miejsce, najlepiej nad morze albo w góry. Dla nielicznych wakacje oznaczają wypoczynek aktywny. Od czego zależą nasze wybory? Kiedyś tłumaczono mi, że od tego jaką pracę wykonujemy na co dzień. Pracownicy biurowi potrzebują aktywności fizycznej i odwrotnie – ci, którzy w pracy są aktywni, na wakacjach chcą się lenić za wszystkie czasy.  Może i jest w tym trochę prawdy, ale wydaje mi się, że istota naszych wakacyjnych wyborów tkwi jednak gdzieś w zakamarkach naszych osobowości. 

Czy warto zatem roztrząsać zagadnienie sposobu relaksowania się? Czy jeden sposób może być lepszy od innego? I dlaczego czasem zmieniamy swoje przyzwyczajenia, by zrobić coś zupełnie innego? Czy zmiana przyzwyczajeń okazuje się strzałem w dziesiątkę? Czy raczej jest koszmarem?
Jedna ze znanych mi historii to kobieta, która wyznała, że po 27 latach mieszkania w Przemyślu nie była nigdy na Kopcu Tatarskim (popularne miejsce spacerów), twierdząc, że nie ma na to czasu. Przyjaciółka powiedziała jej wówczas „nie okłamuj sama siebie, Ty po prostu nie lubisz zwiedzać!” Inny znajomy opowiadał, że całe życie jeździł na wczasy rodzinne nad morze. Jednak któregoś roku zdarzyło się nieszczęście – zabrakło miejsc. Musiał pojechać do Zakopanego. Gdy rano skończyli biesiadować i ktoś pokazał mu Giewont twierdząc, że można się tam wspiąć – myślał, że z niego żartują. Ale poszedł sprawdzić. Teraz jest jednym z najlepszych turystów górskich jakich znam. Pokonał wiele naprawdę wysokich i niebezpiecznych gór, odnalazł w tym swoje szczęście i harmonię.
Po co o tym piszę? Bo jestem przekonana, że wszystkiego trzeba w  życiu spróbować. Nie można powiedzieć „nie lubię flaczków”, jeśli się nie zna ich smaku a ocenia się je wnioskując jedynie z nazwy i wyglądu. Skoro nie wiemy co może nas uszczęśliwić, warto szukać.
A co Wy o tym sadzicie?


czwartek, 19 lipca 2012

czwartek, 19 lipca

Dziś moja Droga nie przebiega daleko w przestrzeni, bo nasza rowerowa eskapada (trzy dziewczyny z dwójką dzieci) to zaledwie 20 km. Ważniejsze jednak od przestrzeni jest podróżowanie w czasie. Dobrze jest wracać do miejsc i lat dzieciństwa. O ile nie jest ono ciężarem, który trzyma i nie pozwala się rozwijać. Dla mnie dzieciństwo jest punktem odniesienia. Wiele z moich obecnych priorytetów, celów czy zachowań wynika bezpośrednio z doświadczeń dzieciństwa. Warto zatem spojrzeć na swoje miejsce w świecie z perspektywy dziecka. Ale tez dobrze zobaczyć siebie oczami rodziny. Kim się jest dla nich. I nie chodzi mi bynajmniej o jakieś zaburzenie poczucia własnej wartości i szukanie potwierdzenia w oczach innych. 
Wręcz przeciwnie. O ile łatwo wzbudzić zachwyt ludzi nowo poznanych, o tyle rodzina zawsze pamięta to kim byliśmy, zatem trudno w ich oczach stać się kimś kim się jest obecnie. O ile łatwo przychodzi nam ekscytowanie się spotkaniami z Innymi, o tyle spotkania z Rodziną są właśnie czymś stałym, trwałym Przypominają skąd pochodzę, kim jestem i pomagają określić dokąd zmierzam. Dzięki temu łatwiej mi świadomie tworzyć siebie, odkrywać nie tylko to, co wokół mnie, ale także to, co ukryte we mnie. Ten proces kojarzy mi się z paleta barw. Może podpowiecie mi dlaczego?

środa, 18 lipca



Powiedziano mi, że za często na tych wakacjach używam słów: spóźniłam się, zaspałam… A zatem dobrze! Wstałam kiedy się obudziłam. Czyli późno. A potem kilka autobusów odjechało beze mnie J Skutkiem tego zaczęłam łapać stopa z Krakowa około 14tej I bardzo dobrze, bo do mojego rodzinnego miasteczka – Paczkowa dojechałam akurat, gdy rodzinka wracała z pracy. Bardzo miłe spotkania i rozmowy w drodze. I zanurzenie w czas i świat dzieciństwa niczym w wodę. Poczułam się jak mała dziewczynka jadąca do babci na wakacje. Te złote pola, te góry na horyzoncie… Miodowa słodycz zalała moje serce J
 w Krakowie usiadłam sobie na skwerku i spisałam swoje myśli
zwracam uwagę na moje przepiekne nowe kolczyki MADE IN TOXA :D

wtorek, 17 lipca 2012

wtorek, 17 lipca Kraków



dziś Kraków
spacerowałam trochę po mieście
chilloutowałam się
i czuję że mam wakacje
Przyjechałam do Krakowa na jedna noc. Ale Kraków to miasto, w które zawsze wsiąkam. Więc poszwę dałam się po starym mieście, nacieszyłam widokiem dzieciaków i atmosferą historii zaklętej w murach, pobyłam… i szybko zrodził się plan pozostania tu nieco dłużej. Pretekstem stała się okazja do poznania Remika. 

 Wierzę, że pewne rzeczy wydarzają się akurat wtedy, gdy jesteśmy na to gotowi. I tak było tym razem. Czekała na mnie spora niespodzianka – masaż. Ale nie taki zwyczajny typu spa. Masaż  terapia. Taki, który pozwala dotrzeć do swoich skrywanych głęboko uczuć, wspomnień, stresów i lęków.
 Przekonałam się, że mój ciało przechowuje wszystkie wspomnienia. Że brak kontaktu z nimi spina nasze mięśnie i powoduje niewyobrażalny ból. Poznałam ludzi, którzy tak jak ja poznają świat dotykiem. Teraz chcę się nauczyć jak ten sposób komunikacji ze światem rozumieć. To zadanie na najbliższy czas. Wiem jednak, że Droga zawsze prowadzi do poznawania siebie, zmian w życiu – zawsze na lepsze! A mnie zaskoczyło jak szybko i intensywnie ten proces przebiega J
Myślę obrazami, dlatego moje fotografie ukazują jakie emocje w sobie odnalazłam. Kraków jest pełen wrażliwości, delikatności i piękna. Nazwałam to. Musiałam spojrzeć na zdjęcia, by odnaleźć te słowa. A co wy widzicie wokół siebie?


Wtorek to taki pierwszy dzień moich wakacji. Tak od rana. Wstawanie bez budzika i listy zadań do wykonania. Po prostu być w Drodze. Wprawdzie pojawił się plan odwiedzenia krakowskich podziemi, ale okazało się, że te bezpłatne wejściówki to trzeba pozyskać znacznie wcześniej, więc „może innym razem”.
Znalazło się więc we mnie dzięki temu dość czasu i spokoju, by dostrzegać „smaczki” krakowskiego życia, czyli to, co mnie porusza. Kolorowe graffiti na starych kamienicach. Dzieci bawiące się „w klasy”. Detale architektoniczne, przemawiające do mojej wyobraźni. I Spotkania. 
Ludzie, których poznajemy na swojej drodze, mogą przejść obok nas obojętnie, nie pozostawiając żadnego śladu. Wystarczy jednak, że jesteśmy gotowi do tego Spotkania. Że jesteśmy uważni i otwarci. Wówczas okazuje się, że nic nie dzieje się przypadkiem. Że każde Spotkanie jest ważne. Że ludzie, których spotkamy wskazują nam Drogę, że otwierają przed nami Drzwi, z których istnienia nie zdawaliśmy sobie do tej chwili sprawy. Że rodzi się w nas ciekawość nowych przestrzeni i znajdujemy czas, cierpliwość i odwagę, by je eksplorować. Niczym Alicja w Krainie Czarów. Bo wierzę, że jedynym, co nas ogranicza jest nasza wyobraźnia. Gdy pozwolimy sobie na rozwinięcie skrzydeł wyobraźni znikają lęki, stereotypy i schematyczność postrzegania świata.




Czy warto? Hm… Zdaję sobie sprawę, że nie każdy dostrzega sens w przyglądaniu się sobie i światu. Ale tacy tu nie zaglądają. A zatem przyznam, co ja o tym myślę. Uważam, że właśnie to twórcze, inspirujące poszukiwanie jest istotą życia. Sprawia, że każda chwila jest kolorowa, żywa i pełna zmysłowości. To taka podróż przez życie, w której odległość przemierzanych przestrzeni nie ma większego znaczenia, gdyż liczy się emocja, ulotność chwili i to co w nas pozostaje – ślad. Ekscytującą przygodę można przeżyć w drodze do pracy. Najnudniejsze dwa tygodnie życia można spędzić w ekskluzywnym kurorcie na końcu świata. Nie chodzi o to gdzie jesteś, tylko jak tę przestrzeń odbierasz. Czego w niej szukasz. Co masz odwagę znaleźć.


Oczywiście łatwiej jest otworzyć się na świat, jeśli mamy dobry kontakt z samym sobą. Świadomość swojej własnej tożsamości, świadomość swojego ciała. Ona daje poczucie wolności, takiej prawdziwej - a nie anarchii na pokaz. Kierowanie swoim życiem to odwaga w podejmowaniu decyzji, radość z ponoszenia ich konsekwencji i absolutna uczciwość wobec siebie samego. Ktoś może dostrzec w tym przerażającą perspektywę dorosłości. Dla mnie to wręcz przeciwnie – szczęście pielęgnowania w sobie dziecka. 




Co mnie skłoniło do tego emocjonalnego ekshibicjonizmu? Masaż. Na pewno każdy choć raz w życiu był masowany. Ale tym razem ponownie przekonałam się, że moje oczekiwania wobec zjawisk, spodziewanie się „więcej”
Ostatnie miesiące dały mi niepowtarzalną okazję do cieszenia się sauną. Nie taką zwyczajną drewnianą klatką, w której człowiek czuje się zamknięty, ale wie że „wypocić się” jest zdrowo. Zawsze wydawało mi się, że sauna może być czymś znacznie więcej. I przekonałam się, że tak jest w istocie. Bogactwo doznań sensualnych jakich doświadczyłam dzięki Madzi i Tomkowi – właścicielom Spa w Przemyślu, otworzyło nowy etap mojego życia. Dziś mam wrażenie, że moje życie, umiejętność odczuwania i radość życia sprzed okresu sanowania, było płaskie, jałowe i jakieś bezbarwne. Zapachy, smaki i atmosfera sauny pozwoliły mi odnaleźć  moje ciało i zaprzyjaźnić się z nim. Nie ma to nic wspólnego z erotyzmem, jak czasem dziwią się znajomi. Po prostu rozpieszczone ciało pozwala na uniesienia duszy.
Bogatsza o te doświadczenia przeżyłam masaż. Właściwie to terapię. Po tym co już znam, czyli masaż zewnętrznej partii mięśni (przy okazji dowiedziałam się o sobie, że potrafię niemal zupełnie ignorować ból), przyszedł czas na masaż tego co głębie. To tutaj skrywamy swoje ze wspomnienia, lęki i stresy. Te spięcia powodują, że ból (o podłożu emocjonalnym) wydaje się nie do zniesienia. Ucisk wywołuje skojarzenia, przywołuje obrazy z przeszłości, doprowadza do płaczu, dreszczy. Masażysta dotykając ciała wyczuwa najskrytsze emocje pacjenta. Poznawanie świata przez dotyk – to sformułowanie nabiera tu zupełnie nowego znaczenia. Zawsze uważałam, że komunikacja, dotycząca emocji powinna przebiegać bez słów. Zdarzało mi się już, że bez zastanowienia przyznawałam, iż czegoś o kimś nie wiem, bo bez dotknięcia nie potrafię tego wyczuć. Cóż, nawet seks jest rodzajem komunikacji. 

A teraz spotkałam Mistrza. Kogoś, kto nie tylko poznaje świat dotykiem, al. jeszcze rozumie to, czego dotyka. Pomaga ludziom, korzystając z tego daru. Czyż to nie jest coś, o czym powinno się uczyć w szkole?!


poniedziałek, 16 lipca 2012

poniedziałek, 16 lipca Przemyśl

czas ruszyć w Drogę
wakacje
wolność
brak pieniędzy :)

więc pakuję się i idę na stopa
zobaczymy dokąd dojadę....



Nadeszły wakacje. Postanowiłam przed wyjazdem z domu załatwić wszystkie zaległe sprawy. I to był błąd! Każdego dnia, gdy już myślałam, że zrobiłam wszystko, co było do zrobienia – przypominały o sobie kolejne i kolejne. Gdybym się nimi nie zajęła świat by się nie zawalił. A jednak poczucie odpowiedzialności wygrywało nierówną walkę z potrzebą podniesienia kotwicy i wypłynięcia z portu.
To było niezmiernie ważne doświadczenie. Czego doświadczyłam? – zapytacie. Niebezpieczeństwa wyboru wirtualnego świata. Kilka powziętych w ostatnim czasie znajomości okazało się bardzo wirtualnymi. Poznałam świat ludzi, którzy nie tylko wolą zakupy on line niż w sklepie, ale nawet rozmowę z przyjacielem wybierają w wersji smsowej lub poprzez komunikator internetowy. Ze zdziwieniem zauważyłam, że ludzie o ogromnym potencjale coraz częściej zamykają się w internetowy świecie, boją się spotkań odbywanych w świecie rzeczywistym i funkcjonują wirtualnie. Elektroniczne zabawki – laptop, nawigacja, smart fon itd. – nie są już sprytnymi gadżetami lecz zastępują prawdziwy świat. Awatary stworzone na potrzeby tego nowego świata przejmują dominującą rolę w ich życiu. Nicki opisują ich prawdziwe charaktery, pragnienia i potrzeby. Jedzą, śpią i pracują tylko po to, by móc funkcjonować w tym świecie wirtualnym. Pomyślałam, że mnie też to grozi. Bo jestem on line  24godz/dobę. Bo spamuję Faceboooka. Bo pakiet 600 smsów po 1 grosz zużywam w tydzień lub dwa. Bo w Internecie znajduję wszystkie potrzebne mi informacje, kontakty… ale przypomniałam sobie, że kontakt wolę jednak osobisty niż na Fb; że na piwko wolę wyskoczyć ze znajomymi do knajpy niż „pić razem na gg”, że te moje elektroniczne zabawki zabieram w teren, bo w pokoju mi miejsca mało. Lubię z nimi posiedzieć na łące, lubię mieć kontakt z przyjaciółmi kiedy podróżuję autostopem. Więc w sumie nie jest ze mną tak źle. Dzieciństwo bez tych gadżetów pozwala mi zachować zdrowy dystans do ich możliwości. Żal mi tych wszystkich, którzy nie widzą świata poza istnieniem wirtualnym. Nie osądzam, tylko współczuję, bo tak wiele tracą!

Postanowiłam więc ostatecznie zapakować się do 10litrowego plecaka i wyjść z domu. Ponieważ obiecałam sobie teraz wakacje inne niż zwykle to założyłam buty na obcasie, spakowałam kilka przewodników, zminimalizowałam apteczkę – by nie rezygnować z dwóch sukienek i… do drugiego mniejszego zapakowałam elektronikę, obiecując sobie, że o ten – w razie kłopotów – będę walczyć.
Pakowanie minimalistyczne to sprawa dość łatwa. Trudniej jest ogarnąć swoje emocje. Pozbierać je tak, by być gotowym do drogi. Zamknąć jakiś etap swego życia, pożegnać sprawunki codzienności. Dla mnie przełomowa była wizyta u Tomka. Wiecie ja to jest. Czasem chodzimy na cmentarz nie dlatego, że wierzymy, iż zmarli nas rozumieją, tylko dlatego, że tam dopiero potrafimy się otworzyć, wygadać. To bardzo ważne, byśmy mieli odwagę zastanowić się nad swoimi emocjami. Gdy nikt nie przerywa i nie ocenia, gdy damy sobie na to trochę czasu – znajdujemy siłę na podsumowania. Ja jednak poza tym mam to szczęście, że mój narzeczony wciąż się mną opiekuje. Zawsze załatwia za mnie trudne sprawy, zsyła mi dobrych ludzi. Dlatego wiem, że nic złego mnie nie spotka. Bez obaw więc w poniedziałek rozpoczęłam swoje autostopowe wakacje. Dojechałam do Krakowa (nigdy nie wiadomo jakie informacje mogą się okazać przydatne, ja np. dzięki godzinom spędzonym na stronach globtroterskich wiedziałam jak z Balic – zjazd z obwodnicy – za 3,40 zł dojechać do centrum), gdzie u Toxynki czas się zatrzymał. Ale o tym w następnym odcinku.

czwartek, 12 lipca 2012

witajcie:)
wszystkich spragnionych moich relacji w wersji drukowanej odsyłam do nowego przemyskiego tygodnika
https://www.facebook.com/gazetaprzemyska
to wprawdzie nie książka :P
ale serdecznie polecam
jest optymistycznie, różnorodnie i ciekawie
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=324653084291209&set=a.321839124572605.73565.321442544612263&type=1&theater

niedziela, 22 kwietnia 2012

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

poniedziałek, 12 marca 2012

Wtorek, 7 lutego



Na noc zostałam okryta siedmioma kocami. No ale pod tym to przecież nie tylko ruszyć się, ale nawet oddychać się nie da! Jakimś cudem mnie nie przygniotły, ale żeby mi się jakoś bardzo ciepło zrobiło to też nie powiem. Bo ostatniego wieczoru trzęsłam się z zimna. Chyba przesadziłam z kąpielami słonecznymi (tylko takie tu można zorganizować z łatwością, bo jeśli chodzi o wodę to przedwczoraj w dwóch litrach wody wykąpałam się, umyłam głowę i zrobiłam pranie). Uznano więc, że jestem chora (ojtam ojtam, lekka gorączka!), więc mogę sobie spać do południa, a nawet pomarudzić. Nie wolno mi natomiast wylegiwać się w słońcu, mam jeść i na siebie uważać. Fajnie, mogłabym tak pobyć ta pustynną księżniczką może nawet i cały dzień.

sobota, 10 marca 2012

WTOREK 20 MARCA


wszystkich niecierpliwych zapytywaczy :* niniejszym poinformawiam, iż Królowa Matka wyznaczyła termin następnego slajdowiska z cyklu KRAJE MUZUŁMAŃSKIE z moimi opowieściami, zdjęciami, filmami i oczywiście warsztatami okołochustowymi na
WTOREK 20 MARCA
17:30
miejsce: KLUB WOJSKOWY
PRZEMYŚL

środa, 7 marca 2012

Poniedziałek, 6 lutego

Noc spędziłam w tym samym obozowisku, w którym spalam pierwszej nocy. I znowu miałam piękne sny. Chociaż, przyznaję, w pierwszej chwili, nie byłam zachwycona. Przyśniło mi się mianowicie, że samolot, którym wylatuję z Maroka się rozbił. Ocknęłam się oczywiście ze snu w tym momencie, ale zdałam sobie sprawę, że się nie zdenerwowałam. Zrozumiałam, że w moim śnie samolot miękko osiadł na piaskach pustyni a ktoś wziął mnie za rękę i bezpiecznie wyprowadził z maszyny. Zrozumiałam, że jakaś część mnie zostanie już tutaj.

wtorek, 6 marca 2012

yala, yala!

A to już wersja niemal "yala, yala" czyli kierowca nie wie, że filmuję, ale jedzie na tyle wolno i bezpiecznie, że mogę utrzymać kamerę. Wielbłądy i osiołki rozpierzchają się wówczas na wszystkie strony a wskazówka prędkościomierza dochodzi do 70 km/godz (na piasku, który zapada się, gdy próbuję maszerować.

poniedziałek, 5 marca 2012

motocyklem po Saharze

motocyklem przez Saharę w wersji "biletti" ze śpiewaniem i podziwianiem widoków, czyli gdy kierowca wie, że filmuję :D

Niedziela, 5 lutego

Ocknęłam się w ciemnościach i POCZUŁAM, że pustynia mnie wzywa. Nie spojrzałam nawet na zegarek i, choć wydawało się, że to środek nocy, złapałam aparat i wyszłam na zewnątrz. Na najbliższej wydmie okazało się, że zaraz wzejdzie słońce i to jest dokładnie ta chwila o której Khalifa mówił. Piasek wydawał się… nie! Piasek po prostu był czerwony!

wtorek, 28 lutego 2012

Sahara party

obiecany w poprzednim poście filmik
tam-tam krąży w kręgu i każdy zaczyna swoją ulubioną piosenkę


Ta piosenka jest moja ulubioną ale nie potrafię zapisać tytułu (po polsku "piękna Afryka". Jeśli ktoś zna wykonawcę to proszę o informację.
cd

Postanowiłam wykorzystać fakt, ze obudziłam się w miejscu bądź co bądź przeznaczonym dla turystów, zatem zaopatrzonym w wodę czasem bieżącą i się wykapałam. Wprawdzie w swoim własnym domu nigdy bym tego kąpielą nie nazwała, ale tutaj byłam bardzo zadowolona, że woda (klasa zimna druga, klasa smrodu także, zatem przyzwoicie) cieknąca niemrawym strumyczkiem pozwala mi się odświeżyć. Mydło upolowałam przy umywalkach a ręcznik sobie wyobraziłam.

niedziela, 19 lutego 2012

jak uruchomić samochód terenowy na pustyni

Po dniu pełnym wrażeń zasnęłam jeszcze zanim przyłożyłam głowę do poduszki. Nie miewam problemów ze spaniem, ale tutaj spało mi się wyjątkowo dobrze. Radośnie usposobiona do nowego dnia miałam wrażenie, że jestem tak otwarta na to co mnie spotyka, że nic mnie zdziwić nie może. Jak bardzo się myliłam, przekonałam się natychmiast po otwarciu oczu. Najpierw zobaczyłam Aissę, który przyszedł po mnie, w rastamańskich spodniach z cyklu „Mama Africa” i zawyłam z uciechy. A gdy wyszłam z „domku” ujrzałam pustynna wersję uruchamiania samochodu z napędem na cztery kola. Ponoć noc była bardzo zimna :D
Okazało się, że noc była wyjątkowo zimna i silnik odmówił współpracy. Ale po dziesięciu takich rundkach, dzięki współpracy wszystkich w zasięgu wzroku - cztery na cztery odpalił.

Piątek, 3 lutego

Właściwie to miałam dziś wyjechać. Ale zostałam. I właściwie to nie pamiętam już dlaczego.
W każdym razie obudziłam się pierwsza (poszliśmy spać nad ranem, ale ja nadal funkcjonowałam według czasu europejskiego), słoneczko już przyjemnie przygrzewało, więc wdrapałam się na najbliższą wydmę.

Czwartek, 2 lutego

Obudziłam się leniwie w „namiocie” czyli takiej chatce ulepionej z gliny w turystycznym obozowisku, kilka kilometrów od wioski Mhamid. Słońce nieśmiało próbowało zajrzeć do środka a wiatr na zewnątrz bawił się ziarenkami piasku. Szumiał przy tym tak, iż miałam wrażenie

sobota, 18 lutego 2012

Sahara tee

Środa, 1 lutego

Wstałam skoro świt i uznając, że brak małej grupy na trip po pustyni to szansa na samodzielna wyprawę, wbiegłam do pierwszego lepszego autobusu na pobliskim przystanku. Zapytałam o dworzec autobusowy i kierowca kiwnął głową. Potem wszystko poszło tak łatwo, że