skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

środa, 30 czerwca 2010

PRZYGODA ŻYCIA

Dziś zaczynam przygodę życia - wyprawę przez Azję Centralną, Południowo -Wschodnią i na kraniec mapy Jak Bóg da/Jak Boh da/Inszallach! Relacje na bieżąco tutaj :)

Egipt 2010

Jaka była ta podróż? Dokąd doprowadziła mnie ta droga?
Do mego wnętrza. Odnalazłam w sobie nowe pokłady… pasji, namiętności, życia. Nabrałam dystansu. Poznałam beduińska prostotę szczęśliwego życia. Przekonałam się jak niewiele człowiek potrzebuje i jak jednocześnie ważna jest nasza otwartość i szacunek dla tradycji, religii.
Egipt to kraj słońca. Słońce w ludzkich oczach i sercach. Kraj szlachetności, gościnności. Ale też powszechnej korupcji, bakszyszu i naciągactwa. Kraj, gdzie wszystko może być na sprzedaż, wszystko można kupić. Gdzie muzeum wygląda jak skład budowlany, a byle budowla jak muzeum. To także kraj ogromnej biedy i bogatych turystów. Krak szacunku oraz segregacji i dyskryminacji ze względu na płeć.
Egipt to magiczne miejsce, gdzie czułam się szczęśliwa. Dzięki odkryciu jak proste może być życie, jak naturalne są nasze potrzeby i łatwe ich zaspokojenie, żyłam w zgodzie ze sobą, ze swoją naturą. Z wszystkimi wokół.
Egipska namiętność życia, intensywność doznań… czerpią życie pełnymi garściami. Żyją tak jak jedzą; zachłannie, ciesząc się chwilą, smakując. Sięgają po to, czego pragną. Są przy tym niepoprawnymi optymistami.
Pomimo całego tego powszechnie znanego naciągactwa są honorowi i raz danego słowa dotrzymują z radością. Potrafią sprawić, że przybysz czuje się ich przyjacielem. Jak w beduińskim Marine Camp, gdzie przybywasz jako gość, a żyjesz jak przyjaciel.
To kraj, w którym dosłownie wszystko podlega negocjacji, bo każda usługa czy towar jest po prostu warta tyle, ile jesteś gotów za nią zapłacić. I jest to system, w którym płacąc, masz satysfakcję osiągniętej ceny.
Podróżowanie po Egipcie jest bajecznie proste. Ze względów organizacyjnych to zatem zapewne niezłe preludium do wędrówek po Afryce. Trzeba jednak wierzyć przeznaczeniu i dać się prowadzić przez los. Wierzyłam tam w zabobony, znaki, amulety. Wszyscy wierzyli. I one tam działały :D

wtorek, 29 czerwca 2010

Kirgizja 2008


Na chwilę obecną w Kirgistanie rozstrzyga się podział stref wpływów między Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Ale kiedy byłam tam dwa lata temu, nie zauważyłam żadnych napięć. Może dlatego, że interesowały mnie przede wszystkim przepiękne, wysokie i bezkresne góry – oraz ludzie w tych górach żyjący.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

piękna Rumunia


I jeszcze kilka fotek z malowanych monastyrów, pięknych wschodów i zachodów słońca nad Morzem Czarnym i Dunajem…

góry Rumunii


W ciągu tego miesiąca, dzięki doskonałej organizacji w wykonaniu Jerzego, poznałam Rumunię – całą! Piękne są wybrzeża, plaże w okolicach Konstancy (np. w Mamai), urocza Delta Dunaju, cudowni Polacy w górskich polskich wioskach, ale najbardziej zachwyciły mnie oczywiście Góry. Zarówno Marmaroskie, jak i Fogarasze. No i nieziemskie Piatra Crajululi… Nie sposób tutaj opowiedzieć o wrażeniach, jakich dostarcza wędrówka po nich, dlatego obejrzyjcie zdjęcia z gór :D

Rumunia 2007





Od kilku lat jestem przekonana, przekonana że doskonałych kompanów do podróży można znaleźć przez Internet. To sprawia, że ludzie tacy jak ja – nie znajdujący towarzystwa na wyprawy w najbliższej okolicy – nie są skazani na półśrodki. Przy odrobinie rozsądku i spolegliwości metoda ta sprawdza się znakomicie. Nigdy jednak nie sprawdziła się tak fantastycznie jak wiosną 2008 roku, gdy to poznańska ekipa znalazła sobie mnie. Jerzy sprawdził mnie (biały wywiad?), przetestował i zaakceptował. I to wszystko bez wychodzenia z domu ;)
Gdy spotkaliśmy się na dworcu PKP w Przemyślu, pomyślałam: z kim ja jadę? Czy to oddział geriatryczny? Ale potem było już tylko… lepiej! Znający mnie wiedzą, że kursuję do Poznania (12 bitych godzin pociągiem) kilka razy do roku. To dlatego, że na spotkanie z moją poznańską ekipa rumuńską naprawdę warto! Kochani! Każda chwila z Wami jest niezapomniana, wino najmocniejsze, piwo najchłodniejsze a mamałyga naprawdę królewska! Spotykaliśmy się już także na nartach we Włoszech, w polskich górach a teraz… liczę na spotkanie w Himalajach :D

niedziela, 27 czerwca 2010




Góra Kazbek to nieczynny wulkan. Według mitu to do niego miał być przykuty Prometeusz za kradzież ognia bogom. Zresztą z ta górą związanych było wiele tabu dotyczących polowań i wspinania się na nią. Na wysokości 4 tys mnpm znajduje się jaskinia, która zgodnie z legenda zamieszkana była przez pustelnika, który chronił w niej wiele świętych przedmiotów np. żłobek Chrystusa czy namiot Abrahama. Ja spotkałam miejscowego przewodnika, który wchodzi na tę górę poza wprowadzaniem turystów także na każde swoje urodziny. W wieku lat 30 był na szczycie 30 razy…



Tam spotkałam ekipę filmową kręcącą reklamówkę sieci komórkowej. Oczywiście baaardzo miłych przewodników, alpinistów… i chłopaków, którzy próbowali czytać polski przewodnik po ich kraju :D Uczyli mnie tez przeskakiwać przez rzekę lodowcową, co do tej pory wydawało mi się szaleństwem. Kazbek… magiczna góra… moje pierwsze 3 000 mnpm; mój pierwszy lodowiec. Nazywa się Gergeti, zaczyna się tuz przed tymi symbolicznymi 3 tys i wznosi się prawie do szczytu. To sprawia, że góra wygląda zupełnie niesamowicie i jest tak charakterystyczna.






Gruzja to kraj górzysty. Z takimi szczytami jak mój ukochany Kazbek (5047). Najbardziej rozgwieżdżonym niebem na Tsminda Sameba, najpiękniejszymi widokami, najcudowniejszymi wschodami słońca i… najlepszymi polskimi imprezami 2 tys mnpm (przy hektolitrach gruzińskiego wina :D). Bo spotkałam tam najfantastyczniejszą polska wyprawę do Gruzji 2007 roku – trabantem! Serdecznie pozdrawiam! I jeszcze kilka innych polskich ekip… W każdym razie kilkudniowy zapas wina poszedł w kilka godzin. A ja – jak na jedyna kobietę w grupie przystało – zerwałam wszystkich o godzinie 5:13 i wygnałam w góry: na lodowiec! Niestety tylko Hubert dotrzymał mi towarzystwa.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

magiczna Gruzja


ŚWIAT JEST WIELKI, zbyt wielki, by móc go poznać. Więcej marzeń, niż czasu by je spełnić. Dlatego (podobnie jak Jacek Pałkiewicz, choć ani myślę się z nim zestawiać, bo to by było oczywiste świętokradztwo) nie wracam do miejsc, które już odwiedziłam. Nawet do krajów dużych i pięknych. Ale jest wyjątek. Pierwszym, i to maleńkim krajem, który mnie zupełnie zaczarował była Gruzja. Opowiadałam znajomym o nim tak intensywnie i z taka pasją, że teraz już i oni tam wracają… Dlaczego? To jedno z tych zaczarowanych miejsc, gdzie znajdujesz więcej szczęścia, niż możesz sobie wymarzyć, więcej niż potrafisz przeżyć. Gdzie Natura jest zachwycająca, ludzie ujmujący a tradycja… o zabytkach z XVI wieku mówi się: Taki nowy? Nie wart uwagi.
Przepiękna gruzińska legenda opowiada jak to Bóg tworzył świat. Najpiękniejsze miejsce na ziemi zostawił dla siebie. Zajęty praca tworzenia nie zauważył, ż przywędrowali tam Gruzini. Gdy się spostrzegł biesiadowali już w najlepsze. Dzielili się tym, co mieli, co mogła wydać ta surowa ziemia i śpiewali. Ale jak! Śpiewali cała duszą, z tak wielką radością życia, że Bóg z uśmiechem oddał im ten zakątek świata, przyznając, że tylko tacy jak oni – twardzi ludzie gór, mogą żyć w tak surowym klimacie. Powiecie, że legenda jak legenda. Ale wystarczy spotkać tych ludzi. Pobiesiadować z nimi. Biały ser, pomidory, cebula i oczywiście alkohol (temat na osobną opowieść). Usłyszeć jak śpiewa mężczyzna, który przeżył tydzień pod lawiną i odjęto mu język. Nie mówi, ale śpiewa! I te górskie wędrówki… Piesze, konne. Fantastyczni, otwarci ludzie, którzy zapraszali nas na posiłek a po cichu zwijali nasze obozowisko, gdyż prawo gościnności nie pozwala, by przybysze nocowali gdzie indziej jak w najlepszym pokoju. Czy nie ma zagrożeń? Owszem, są. Słyszałam strzały z karabinu maszynowego, wędrowałam pod czujna opieką policji i ograniczników, ale przestraszyłam się tylko raz. Gdy Jurij, po kilku godzinach znajomości, w czasie konnej przejażdżki zaprowadził mnie do cerkwi (pamiętajcie, że Gruzja to kolebka chrześcijaństwa w ortodoksyjnym, prawosławnym wydaniu, a Gruzini to bardzo religijni ludzie), poprosił mnie bym została w ich wioseczce już na zawsze i… się oświadczył!

ale za tydzień znowu ruszę do Gruzji...

GRUZJA 2007


środa, 16 czerwca 2010

Tureckie reminescencje

W czasie mojego pierwszego wyjazdu do Turcji poznałam wybrzeże Morza Marmara, luknęłam ledwie nad Morze Śródziemne. W czasie drugiego – zobaczyłam (przy czym zobaczyć nie oznacza poznać, przeżyć, ale wystarcza, by się zachwycić) wybrzeże Morza Czarnego. Pozostało jeszcze tyle pięknych miejsc… które planuję odkryć dla siebie już w tym roku. Co zatem jest takiego w Turcji, że wciąż tam wracam? Cóż, jest blisko :D i zawsze na trasie wiodącej na wschód – jeśli podróżujemy lądem. A Istambuł to znakomita stacja przesiadkowa, także jeśli podróżujemy autostopem.
Jeśli zatem chcecie być jednym z siedmiu milionów turystów odwiedzających każdego roku Turcję – uśmiechnijcie się. Biura podróży mają szeroką ofertę wyjazdów dla każdego. Bez problemu na miejscu wykupicie wycieczki w lokalnych biurach podróży za cenę bez porównania niższą niż w hotelu. Jeśli chcecie ruszyć „na własną rękę” – polecam wrzesień, dobry przewodnik i przeczytanie wszystkiego co dostępne na forach Travelbit, Bezdroża, Globtroter i in. Na bazę wypadową bardzo polecam Didymę. Koniecznie trzeba pojechać do Efezu, Bodrum, Pamukale i Hierapolis. By poczuć klimat Istambułu zarezerwujcie sobie co najmniej dwa-trzy dni. By zyskać szacunek Turków poćwiczcie przed wyjazdem sztukę targowania się :D
Przyznaję, że bardzo polubiłam Turków. Wprawdzie nie potrafię im zapomnieć rzezi na Ormianach, obawiam się ich ewentualnego wejścia do Unii Europejskiej, nie akceptuję miejsca kobiety w tym społeczeństwie, ale nie sposób oprzeć się ich sposobowi traktowania turystów, otwartości, uśmiechowi i poczuciu humoru. Szacunek wzbudza ich tradycja, kultura, obyczaje oraz umiejętność targowania się. Cóż, niejednego naciągnęli (np. moich kolegów na bilety donikąd), ale przy odrobinie ostrożności i otwartości kraj ten staje się bardzo przyjazny i łatwy do podróżowania. Urocze – jak to w krajach arabskich – jest to, że samotna kobieta jest obiektem nie tyle adorowanym, co otaczanym opieką.
a zatem HOS GELDINIZ! [WITAMY W TURCJI!]

poniedziałek, 14 czerwca 2010

feeria wspomnień z Turcji


spotkania z Orientem TURCJA


Fascynująca Turcja - kraj czterech mórz, spotkania z Orientem, egzotycznej kultury, tradycji i historii. Podróż tam jest wyprawą do źródeł cywilizacji europejskiej. Nazwy Troja, Efez, Konstantynopol wywołują skojarzenia z baśniami tysiąca i jednej nocy, opowieściami rodem z chrześcijańskiej Biblii i greckich mitów. Dla mnie Turcja to ekscytująca feeria barw, smaków, dźwięków…
Pierwszy raz pojechałam do Turcji w 2006 r. Skorzystałam z oferty Almaturu, który zagwarantował przejazdy, noclegi z wyżywieniem i propozycje miejsc wartych odwiedzenia. Myślę, że to zupełnie dobre rozwiązanie dla niedoświadczonych podróżników – jakim wówczas i ja byłam. Najważniejsze jednak, że Almatur zagwarantował zupełnie fantastycznych pilotów i rezydentów. Stanowili kopalnię wiedzy, wsparcie no i cierpliwie znosili moje pierwsze samodzielne próby podróżowania środkami transportu publicznego. Wśród osób, które nie ruszały się samodzielnie poza hotel, stanowiłam nieco drażniącą odmianę (obawiam się, że doprowadziłam mojego rezydenta do siwizny).

niedziela, 13 czerwca 2010

podróże całkiem bliskie EUROPA


Podróże… podróże…
W czasie studiów podróżowałam – początkowo z braku funduszy – po Polsce autostopem. Okazało się, że ten sposób podróżowania ma wiele zalet – spotkania z ciekawymi ludźmi, niespodzianki, niemożność planowania i konieczność bycia elastycznym. Zresztą potem (już po studiach) odkryłam jeszcze inne plusy jazdy „na stopa”: możliwość wygadania się. Szczególnie przydatne na wakacjach, gdy nauczycielowi brakuje słuchaczy. Z czasem stałam się specjalistką w podróżach autostopowych, wychowałam kilka pokoleń autostopowiczów, pobiłam kilka rekordów prędkości i jeden odległości (z Istambułu do Przemyśla).
Podróżowałam oczywiście tez korzystając z moich ukochanych pociągów, ale najczęściej wykorzystując do tego delegacje (harcerstwo często potrzebowało obecności mojej niezastąpionej osoby w Warszawie, w Tatrach czy na Mazurach).
Każde wakacje wykorzystywałam, by poszwędać się po górach. Nieocenionym towarzyszem podróży zawsze był mój młodszy brat. Taki brat jak Pestek to skarb. Zawsze można na takiego liczyć, dochowa każdej tajemnicy, we wszystkim pomoże. Dobrze mieć kogoś takiego, kto znając wszystkie Twoje słabości, idzie z Tobą w góry i cieszy się z Twojego towarzystwa. A jeszcze lepiej, gdy cierpliwie znosi głupie i nieodpowiedzialne zachowania np. jak wtedy, gdy wykorzystałam końcówkę wody (z dala od wszelkich źródeł) do umycia się, twierdząc, że jestem kobietą i po prostu mi się to należy.
Europa… na studiach i w kilka lat po ich ukończeniu poznałam to, co uznałam za ciekawe w Europie. I sporo miejsc, które po prostu miałam okazję zobaczyć. Wśród najciekawszych wymienić musze Cabo de Roca w Lizbonie – najbardziej na zachód wysunięty punkt Europy, gdzie niemal nie spadłam ze skały do morza. Podobało mi się kilka miejsc na Węgrzech, w Hiszpanii i Włoszech (szczególnie Neapol i Pompeje). W Chorwacji najpiękniejszy oczywiście Dubrownik. Ale magia chwili sprawia, że bardzo miło wspominam sylwestrowe noce na Placu Św. Piotra w Watykanie czy u stóp Alp w Genewie. A no i jeszcze europejska część Turcji! Ale to już temat na osobną opowieść…

czym jest dla mnie podróż


Podróże (nie wyjazdy turystyczne, ale podróże globtroterskie) mają to do siebie, że działają jak narkotyk. Dzięki nim czujesz się fantastycznie, doznajesz uniesień, jesteś szczęśliwy… ale uzależniasz się tak bardzo, że podporządkowujesz im całe swoje życie. Wszystkie moje pasje (spotkania i długie rozmowy z ludźmi, wspinaczka górska, jazda na rowerze, jazda konna, żeglarstwo, literatura, nauka ulubionych języków obcych a nawet kolczyki) podporządkowane są tavellingowi i ściśle się z nim łączą.
Podróż – jak zauważyła Anna Jackowska w swojej książce Kobieta na motocyklu jest nie tylko zmianą miejsca przebywania, ale i zmianą siebie. Z prawdziwej podróży nigdy się nie wraca – także w tym sensie, że wraca się już zupełnie odmienionym...

piątek, 11 czerwca 2010

pasja życia - skoki spadochronowe

Chyba nadszedł czas by napisać coś o swoich pasjach. No i jak to ogarnąć? Przecież pasjonujące jest ŻYCIE po prostu.
Zacznę od skoków ze spadochronem. Skakałam w Aeroklubie Podkarpackim (Krosno) razem z 9 Przemyską Drużyną Harcerskiej Służby Granicznej „GROM” im. Andrzeja Romockiego MORRO dzięki śp. Tomkowi Sidorowi (założycielowi 9 PDHSG). Jakie emocje nam towarzyszyły…

Z NIEBA NA ZIEMIĘ

Sprawność fizyczna, umiejętność szybkiego podejmowania trafnych decyzji, odwaga, kreatywność, determinacja, odpowiedzialność – to zasadnicze cechy skoczka spadochronowego. A skakać może każdy, musi tylko…

Tak, to prawda: każdy może zostać skoczkiem (lub „skoczkinią”), musi tylko…udowodnić, że jest do skoków zdolny i przygotowany. Wszystko zaczyna się jednak znacznie wcześniej – od odkrycia w sobie powołania, nieprzepartej potrzeby skakania. Bez tego ani rusz. Zwykłe „chcenie” nie wystarcza, kruszeje bowiem pod wpływem napotykanych trudności. To bardzo ważne, żeby od samego początku jasno sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego będzie się skakać? To tradycja rodzinna – mówią Siwy i Chester (chociaż jego tato chciał zapisać się na kurs razem z synem). Jakiś wewnętrzny głos kazał mi skakać. – komentuje Tomek – Zawsze wiedziałem, że będę to robił. Wcześniej czy później, ale na pewno będę skakał.
Ja, przyznaję, chciałam po prostu odżyć po długiej zimie. Zaczęłam więc, z grupą przyjaciół, długą drogę po gabinetach lekarskich. Badania mają potwierdzić moje zdrowie fizyczne i psychiczne (nakłuwania i słoiczki w ambulatorium, zdjęcia „u fotografa” w systemie RTG, rozmowy z panami w białych fartuchach…). Lekarze reagują rozmaicie. Jeden zaproponował spokojniejsze hobby – zbieranie znaczków; inny zawraca nas ze schodów i zaleca skok przez okno z I piętra: Trzeba już ćwiczyć! – dodaje.
Z kompletem dokumentów – wizyta u wojewódzkiego lekarza sportowego. Przesympatyczny starszy pan sam niegdyś skakał, więc z pełną zrozumienia dla sprawy troską kwalifikuje kandydatów i kandydatki. Jest czas na „wywiad środowiskowy” (po co? i dlaczego?), mierzenie ciśnienia itp. Nie obywa się bez krępujących pytań o wiek, wagę etc. Przed wyjściem ostatnie ostrzeżenia i odpowiednie życzenia.
Teraz już tylko trzeba się ubezpieczyć i można by zaczynać kurs spadochronowy. I chociaż w Polsce oddaje się kilkadzisiąt tysięcy skoków rocznie, to bardzo trudno znaleźć ubezpieczyciela tej kilkuminutowej drogi
Z NIEBA NA ZIEMIĘ…
Aby jednak odbyć tę drogę, trzeba zaznajomić się z wieloma zasadami, prawami i regułami, które – choć na ziemi wydają się bezsensowne – w powietrzu decydują o życiu, np. że spadochron jest statkiem powietrznym i ma powierzchnię a skoczek nim nie jest i ma masę; wkuć kilka tabelek i wykresów (prędkości spadania i opadania, wysokości w kolejnych sekundach „lotu”), nauczyć się liczyć od 121 do 126 i rozpoznawać „kalafiory” i „marchewki” (zwane pieszczotliwie „kichą”). Po takiej nauce człowiek zapomina jak się nazywa, musi więc od początku uczyć się chodzić, skakać i przewracać (tyle, że z bandażami elastycznymi na kostkach i w odpowiednich butach). Jeszcze tylko niekończące się układanie dziesiątków metrów stylonu kratkowanego i przyczepionych do niego linek – czyli spadochronu.
Po tak wszechstronnym szkoleniu zostaje już tylko (bagatela!) zdać egzamin i czekać na piękną bezwietrzną pogodę. Oznacza to dłuższe lub krótsze przesiadywanie na największym polu namiotowym w okolicy. Panuje tu zupełnie wyjątkowa atmosfera. To zasługa tych ludzi: każdy inny, każdy wyjątkowy a łączy ich pasja – zamiłowanie do sportu spadochronowego. Są w różnym wieku. Najmłodszy – Pestek, który miesiąc temu skończył przepisowe 16 lat, jest uczniem przemyskiego „Słowaka”. Gracjan (35 skoków) w ubiegłym roku ukończył selekcję „Żołnierz Polskiego” a Sikorek (50 skoków) jest funkcjonariuszem SG. Grzegorz (1018skoków) ze spadochroniarni idzie prosto na dyskotekę. Zaś żywa legenda – instruktor Brongiel – którego „młodzi” słuchają z otwartymi ustami – jest najstarszym czynnym skoczkiem spadochronowym w Polsce. Złoty powinien uczyć się do matury, ale nikomu nie chce się stąd ruszać.
Jak widać, większość to mężczyźni, ale kobiety są zawsze miło widziane w aeroklubie (i to nie tylko dlatego, że wiedzą do czego służy miotła i gdzie zapodział się płyn do mycia naczyń). Nie ma jakiegoś łagodniejszego zestawu wymagań dla pań, ale zawsze możemy liczyć na zrozumienie i pomoc. Najlepiej wie o tym chyba Karolina – skacze tu jej tato i ona też by chciała, ale właśnie przed kursem złamała rękę – musi więc jeszcze trochę poczekać. Póki co jest częstym gościem na lotnisku. Woli przecież przychodzić tutaj, niż siedzieć w domu. Tato mnie nigdy nie namawiał – opowiada – sama chciałam…Wierzę jej: wszak urok tego sportu jest nieodparty!
Siedzimy więc wszyscy na trawie i układamy spadochrony (ćwiczenie czyni mistrzem!). Dokładnie. Bardzo dokładnie. Od tego przecież zależeć będzie czyjeś życie. Może moje… I nagle wiadomość: dziś już nie polecimy. Pakujemy się więc. Spróbujemy jutro. Cóż za ironia: człowiek próbuje zapanować nad naturą, chce okiełznać żywioły i latać – choć przecież nie ma skrzydeł. Jednocześnie tak bardzo plany człowieka zależą od łaski Matki Ziemi. Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość – szef szkolenia Piotrek powtarza: Cierpliwość jest podstawową cechą młodego skoczka. Staramy się więc powściągnąć emocje: spróbujemy jutro.
Pogoda w Krośnie nie była dla nas łaskawa – jedziemy więc na zaprzyjaźnione lotnisko w Jasionce: może tam… Po drodze przywołujemy z pamięci cały repertuar pieśni zagrzewających do boju oraz tych, które w jakikolwiek sposób mówią o spadaniu np. w miłości. Cały świat zdaje się czekać na nasz skok z nieba na ziemię…
Jednak i tam nie było nam dane spróbować naszych sił. Wiatr zbyt silny! – choć w Rzeszowie wydaje się, iż jest zupełnie bezwietrznie. Wśród nowicjuszy adrenalina opada. Jej miejsce zajmują różne uczucia. O niektórych chłopcy nie chcą mówić, dlatego nie patrzą sobie w oczy. Ktoś mógłby w nich zbyt dużo wyczytać. Ale przecież właśnie po to tu przyjechaliśmy – zmierzyć się ze swoim strachem. I pokonać go. Innej możliwości nikt nie dopuszcza.
Nareszcie nadszedł ten dzień: prosto z uroczystości 3 – majowych na lotnisko. Atmosfera jest nerwowa. I choć wszyscy świetnie się bawimy, to w niejednym sercu na dnie rośnie coś takiego… A tu jeszcze na lotnisku tłumy, bo odbywają się pokazy balonowe. Ostatnie wskazówki, pytania sprawdzające (kto się zawaha, nie wsiądzie do samolotu) i niezdarnie (sprzęt waży prawie 14 kg) próbujemy wgramolić się do „Antka”. Proszę kolegów o pomoc przy wsiadaniu. Z powrotem sama sobie poradzę!- żartuję.
Warkot silnika przerywa rozmowy. Nawet nie czujemy momentu oderwania się od ziemi. 50 metrów, 100 – teraz jest najgorzej; wszystko widać jak na dłoni! W miarę jak zwiększa się wysokości i nikną ludzkie sylwetki w dole – nikną uśmiechy na twarzach. Pojawia się skupienie. Świadomość, że sami decydujemy o tym, co nas spotka (i los?) jednych obezwładnia, innych rozpiera. Komenda: Powstań! Poprawiamy uprząż i – tak jak na szkoleniu – ręce na taśmy, odbicie z lewej nogi, 121, 122, 123… jest szarpnięcie!!! Tym razem spadochron się otworzył, nie ma żadnych komplikacji – co za ulga! Nie ma się czym martwić, można spokojnie podziwiać widoki. Niektórzy wykrzykują swoją radość życia. Wyszukujemy miejsc na lądowanie i jak zaprogramowanie: ustawić się pod wiatr, nogi razem, lekko ugięte, ziemia – jest kontakt! Z radości chce się całować ziemię…
Ogromne zmęczenie ustępuje tylko zadowoleniu. Warto było! Jutro spróbuję znowu i znowu. Za każdym razem jest inaczej, lepiej…
Magdalena
Ps. Skoro jednak latamy, to może mieliśmy kiedyś skrzydła. Moja babcia mawiała, że łopatki są pozostałością po skrzydłach z czasów, gdy byliśmy aniołami. Może coś w tym jest! W każdym bądź razie spadochroniarze często czują się bliżej Boga…

czwartek, 10 czerwca 2010

Pierwsza samodzielna podróż POLSKA


Odpowiadaliście kiedyś na pytanie ankietera o ważne chwile w Waszym życiu? Co to było? Pierwszy pocałunek? Pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze? Pierwszy samochód? Może matura? Albo prawo jazdy? Pamiętacie kiedy poczuliście, że sami decydujecie o sobie?
Niedawno zdałam sobie sprawę, że w moim przypadku odpowiedź na te pytania jest zupełnie inna niż u większości moich znajomych. Dla mnie odpowiedź brzmi: pierwsza samodzielna wyprawa.
A było to „zupełnie niewcześnie”, bo już po maturze i całym tym męczącym zamieszaniem związanym z przyjęciem na studia. To były pierwsze długie wakacje i poczułam, że po prostu muszę gdzieś wyjechać. Nie miałam wtedy wielkiego pojęcia o świecie, więc zgodnie z polską tradycją pojechałam nad polskie morze.
Co mi dała ta pierwsza samodzielna podróż? Cóż… Z perspektywy czasu wiem, że to śmieszne nazywać dwutygodniowe wczasy z bazą w Międzyzdrojach wyprawą. Ale jednak: przejechałam najdłuższą trasę w Polsce, samodzielnie pojechałam do Niemiec (korzystając z komunikacji publicznej), zdobyłam przewodniki i mapy za free i zwiedziłam wszystko w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów. Poznałam fantastycznych ludzi, a po 15 latach Klaudia (wówczas mała dziewczynka) odnalazła mnie poprzez NK, żeby powiedzieć, że dla niej spotkanie ze mną też było czymś ważnym. Czegóż chcieć więcej?

Biesy i Czady


Moimi pierwszymi górami, i na zawsze najukochańszymi, były, są i będą –Bieszczzady. Te góry pokazali mi Rodzice. To oni nauczyli mnie, że idzie się DOPOKĄD Góry pozwolą. W Biesach zrozumiałam, że są jak kobieta :D Naprawdę! Czasem są łagodne, subtelne, inspirujące. Ale jeśli je zlekceważysz potrafią być złośliwe, groźne a nawet zawistne. Jeśli dasz się zwieść ich pozornie bezbronnemu urokowi – skrzywdzą Cię.
A przecież są takie poetyckie…

nad Połoniną jest więcej błękitu
i trawy pachną mocniej
wiatr nie szarpie sobie ubrania
żyje tu z łaski Bożej
a nocą nad tobą
wirują cekiny złote
jak w kapeli Jędrusiowej
a w ciszy westchnienie lasu usłyszysz
a rano
gdy woalki mgieł opadną
ukochaj Bieszczady
ucałuj
a wskażą ci drogę do raju
/Alina Bartosik - Andruch/


wiatr deszczem zaciął
Bukowiny kare.
Połoninami schodzą
Mgły do zagród owczych.

Biesy i czady
Do ogniska truchtem.
A prosze bardzo -
- herbata zrobiona.
/Andrzej Franczyk/

"... tak nagle w drodze przystaję
i rzucam pod nogi plecak przyziemności.
Pędzlem zachwytu zrywam zasłony ciszy
i kształty cieni usuwam z pejzażu.
W nozdrza me wlata woń intymna lasu
i oddech nikły świeżo zżętej trawy.
Zmysł słuchu wnosi o symfonii łąki
i rytmie kotłów przed majowym deszczem.
W powiewie wiatru czuję smak poranka
z perłami rosy niby manna niebios.
Magią dotyku, muśnięć, ocierań
rozplatam jaźnie ulotności chwili.
Zmysłyy me błądzą w otchłaniach przepychu
z nici pajęczych tkają mą impresję,
więc gdy ocean przypływy obwieszcza,
nad brzegiem rozkoszy staję, bo...
coś mnie zauroczyło.
/Zbigniew Habrat/
Posted by Picasa

moje pierwsze podróże


Zostałam zaplanowana i stworzona w górach. Naukowcy jeszcze nie wyjaśnili tej zagadki, ale zaowocowało to (jak śliwkowo!) uaktywnieniem jakiegos specjalnego genu. Od kiedy pamiętam zawsze ciągnęło mnie w nieznane... Jak śpiewa Okean Elzy "ja ne znaju słowa NIE, ja ne czuju słowa CZAS". I tak też ja mając chwilę dla siebie ruszam W DROGĘ, zaś widząc jakąś górkę po prostu muszę na nią wejść.
Gdy miałam cztery latka pierwszy raz ruszyłam w drogę. Uciekłam z poligonu wojskowego, gdzie wówczas mieszkałam. Zostałam zatrzymana przez jakiegoś konduktora (ponoc w pociągu nad morze). Legenda rodzinna mówi, że na jego pytanie "Gdzie Twoja mamusia?" odpowiedziałam: Ja siama". W każdym razie słowa te powtarzam zawsze, gdy trudno i pod górkę... a piosenkę wspomnianych Okean Elzy "Ty sobi sama" mam na mp3 zawsze, gdy ruszam w Góry.