skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 11 czerwca 2010

pasja życia - skoki spadochronowe

Chyba nadszedł czas by napisać coś o swoich pasjach. No i jak to ogarnąć? Przecież pasjonujące jest ŻYCIE po prostu.
Zacznę od skoków ze spadochronem. Skakałam w Aeroklubie Podkarpackim (Krosno) razem z 9 Przemyską Drużyną Harcerskiej Służby Granicznej „GROM” im. Andrzeja Romockiego MORRO dzięki śp. Tomkowi Sidorowi (założycielowi 9 PDHSG). Jakie emocje nam towarzyszyły…

Z NIEBA NA ZIEMIĘ

Sprawność fizyczna, umiejętność szybkiego podejmowania trafnych decyzji, odwaga, kreatywność, determinacja, odpowiedzialność – to zasadnicze cechy skoczka spadochronowego. A skakać może każdy, musi tylko…

Tak, to prawda: każdy może zostać skoczkiem (lub „skoczkinią”), musi tylko…udowodnić, że jest do skoków zdolny i przygotowany. Wszystko zaczyna się jednak znacznie wcześniej – od odkrycia w sobie powołania, nieprzepartej potrzeby skakania. Bez tego ani rusz. Zwykłe „chcenie” nie wystarcza, kruszeje bowiem pod wpływem napotykanych trudności. To bardzo ważne, żeby od samego początku jasno sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego będzie się skakać? To tradycja rodzinna – mówią Siwy i Chester (chociaż jego tato chciał zapisać się na kurs razem z synem). Jakiś wewnętrzny głos kazał mi skakać. – komentuje Tomek – Zawsze wiedziałem, że będę to robił. Wcześniej czy później, ale na pewno będę skakał.
Ja, przyznaję, chciałam po prostu odżyć po długiej zimie. Zaczęłam więc, z grupą przyjaciół, długą drogę po gabinetach lekarskich. Badania mają potwierdzić moje zdrowie fizyczne i psychiczne (nakłuwania i słoiczki w ambulatorium, zdjęcia „u fotografa” w systemie RTG, rozmowy z panami w białych fartuchach…). Lekarze reagują rozmaicie. Jeden zaproponował spokojniejsze hobby – zbieranie znaczków; inny zawraca nas ze schodów i zaleca skok przez okno z I piętra: Trzeba już ćwiczyć! – dodaje.
Z kompletem dokumentów – wizyta u wojewódzkiego lekarza sportowego. Przesympatyczny starszy pan sam niegdyś skakał, więc z pełną zrozumienia dla sprawy troską kwalifikuje kandydatów i kandydatki. Jest czas na „wywiad środowiskowy” (po co? i dlaczego?), mierzenie ciśnienia itp. Nie obywa się bez krępujących pytań o wiek, wagę etc. Przed wyjściem ostatnie ostrzeżenia i odpowiednie życzenia.
Teraz już tylko trzeba się ubezpieczyć i można by zaczynać kurs spadochronowy. I chociaż w Polsce oddaje się kilkadzisiąt tysięcy skoków rocznie, to bardzo trudno znaleźć ubezpieczyciela tej kilkuminutowej drogi
Z NIEBA NA ZIEMIĘ…
Aby jednak odbyć tę drogę, trzeba zaznajomić się z wieloma zasadami, prawami i regułami, które – choć na ziemi wydają się bezsensowne – w powietrzu decydują o życiu, np. że spadochron jest statkiem powietrznym i ma powierzchnię a skoczek nim nie jest i ma masę; wkuć kilka tabelek i wykresów (prędkości spadania i opadania, wysokości w kolejnych sekundach „lotu”), nauczyć się liczyć od 121 do 126 i rozpoznawać „kalafiory” i „marchewki” (zwane pieszczotliwie „kichą”). Po takiej nauce człowiek zapomina jak się nazywa, musi więc od początku uczyć się chodzić, skakać i przewracać (tyle, że z bandażami elastycznymi na kostkach i w odpowiednich butach). Jeszcze tylko niekończące się układanie dziesiątków metrów stylonu kratkowanego i przyczepionych do niego linek – czyli spadochronu.
Po tak wszechstronnym szkoleniu zostaje już tylko (bagatela!) zdać egzamin i czekać na piękną bezwietrzną pogodę. Oznacza to dłuższe lub krótsze przesiadywanie na największym polu namiotowym w okolicy. Panuje tu zupełnie wyjątkowa atmosfera. To zasługa tych ludzi: każdy inny, każdy wyjątkowy a łączy ich pasja – zamiłowanie do sportu spadochronowego. Są w różnym wieku. Najmłodszy – Pestek, który miesiąc temu skończył przepisowe 16 lat, jest uczniem przemyskiego „Słowaka”. Gracjan (35 skoków) w ubiegłym roku ukończył selekcję „Żołnierz Polskiego” a Sikorek (50 skoków) jest funkcjonariuszem SG. Grzegorz (1018skoków) ze spadochroniarni idzie prosto na dyskotekę. Zaś żywa legenda – instruktor Brongiel – którego „młodzi” słuchają z otwartymi ustami – jest najstarszym czynnym skoczkiem spadochronowym w Polsce. Złoty powinien uczyć się do matury, ale nikomu nie chce się stąd ruszać.
Jak widać, większość to mężczyźni, ale kobiety są zawsze miło widziane w aeroklubie (i to nie tylko dlatego, że wiedzą do czego służy miotła i gdzie zapodział się płyn do mycia naczyń). Nie ma jakiegoś łagodniejszego zestawu wymagań dla pań, ale zawsze możemy liczyć na zrozumienie i pomoc. Najlepiej wie o tym chyba Karolina – skacze tu jej tato i ona też by chciała, ale właśnie przed kursem złamała rękę – musi więc jeszcze trochę poczekać. Póki co jest częstym gościem na lotnisku. Woli przecież przychodzić tutaj, niż siedzieć w domu. Tato mnie nigdy nie namawiał – opowiada – sama chciałam…Wierzę jej: wszak urok tego sportu jest nieodparty!
Siedzimy więc wszyscy na trawie i układamy spadochrony (ćwiczenie czyni mistrzem!). Dokładnie. Bardzo dokładnie. Od tego przecież zależeć będzie czyjeś życie. Może moje… I nagle wiadomość: dziś już nie polecimy. Pakujemy się więc. Spróbujemy jutro. Cóż za ironia: człowiek próbuje zapanować nad naturą, chce okiełznać żywioły i latać – choć przecież nie ma skrzydeł. Jednocześnie tak bardzo plany człowieka zależą od łaski Matki Ziemi. Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość – szef szkolenia Piotrek powtarza: Cierpliwość jest podstawową cechą młodego skoczka. Staramy się więc powściągnąć emocje: spróbujemy jutro.
Pogoda w Krośnie nie była dla nas łaskawa – jedziemy więc na zaprzyjaźnione lotnisko w Jasionce: może tam… Po drodze przywołujemy z pamięci cały repertuar pieśni zagrzewających do boju oraz tych, które w jakikolwiek sposób mówią o spadaniu np. w miłości. Cały świat zdaje się czekać na nasz skok z nieba na ziemię…
Jednak i tam nie było nam dane spróbować naszych sił. Wiatr zbyt silny! – choć w Rzeszowie wydaje się, iż jest zupełnie bezwietrznie. Wśród nowicjuszy adrenalina opada. Jej miejsce zajmują różne uczucia. O niektórych chłopcy nie chcą mówić, dlatego nie patrzą sobie w oczy. Ktoś mógłby w nich zbyt dużo wyczytać. Ale przecież właśnie po to tu przyjechaliśmy – zmierzyć się ze swoim strachem. I pokonać go. Innej możliwości nikt nie dopuszcza.
Nareszcie nadszedł ten dzień: prosto z uroczystości 3 – majowych na lotnisko. Atmosfera jest nerwowa. I choć wszyscy świetnie się bawimy, to w niejednym sercu na dnie rośnie coś takiego… A tu jeszcze na lotnisku tłumy, bo odbywają się pokazy balonowe. Ostatnie wskazówki, pytania sprawdzające (kto się zawaha, nie wsiądzie do samolotu) i niezdarnie (sprzęt waży prawie 14 kg) próbujemy wgramolić się do „Antka”. Proszę kolegów o pomoc przy wsiadaniu. Z powrotem sama sobie poradzę!- żartuję.
Warkot silnika przerywa rozmowy. Nawet nie czujemy momentu oderwania się od ziemi. 50 metrów, 100 – teraz jest najgorzej; wszystko widać jak na dłoni! W miarę jak zwiększa się wysokości i nikną ludzkie sylwetki w dole – nikną uśmiechy na twarzach. Pojawia się skupienie. Świadomość, że sami decydujemy o tym, co nas spotka (i los?) jednych obezwładnia, innych rozpiera. Komenda: Powstań! Poprawiamy uprząż i – tak jak na szkoleniu – ręce na taśmy, odbicie z lewej nogi, 121, 122, 123… jest szarpnięcie!!! Tym razem spadochron się otworzył, nie ma żadnych komplikacji – co za ulga! Nie ma się czym martwić, można spokojnie podziwiać widoki. Niektórzy wykrzykują swoją radość życia. Wyszukujemy miejsc na lądowanie i jak zaprogramowanie: ustawić się pod wiatr, nogi razem, lekko ugięte, ziemia – jest kontakt! Z radości chce się całować ziemię…
Ogromne zmęczenie ustępuje tylko zadowoleniu. Warto było! Jutro spróbuję znowu i znowu. Za każdym razem jest inaczej, lepiej…
Magdalena
Ps. Skoro jednak latamy, to może mieliśmy kiedyś skrzydła. Moja babcia mawiała, że łopatki są pozostałością po skrzydłach z czasów, gdy byliśmy aniołami. Może coś w tym jest! W każdym bądź razie spadochroniarze często czują się bliżej Boga…