skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 30 lipca 2010




30 lipca, piątek
I znowu siedzę sobie w parku. Innym, ale równie sympatycznym. Mam już swoje ulubione. Zresztą Tbilisi to jedno z moich ulubionych miast (w ścisłej czołówce wraz z Dubrownikiem i Kamieńcem Podolskim). Czuję się jakbym spędziła tu już długie miesiące: mam swoje ulubione babuszki, podwórka, ekipy lokersów, punkty z bułeczkami, pizzą (dla mnie zawsze na gorąco) oraz piwem.(Ty mi nie mów ze piwo ma być chłodne, u mnie zawsze jest chłodne).
Podsumowując dzisiejszy dzień… odpoczęłam! Rano sformułowałam swoją kolejną lekcję: 1. nie pij wódki, gdy do jedzenia jest tylko sok a ty padasz z głodu. 2. nie pij wódki z Polakiem, który mówi po rosyjsku lepiej niż ty.
Do południa ustaliliśmy z Tomkiem, że ruszamy do Azerbejdżanu stopem w niedzielę i siedzieliśmy na necie sprawdzając możliwości wyrobienia kolejnych wiz. Korzystając z dostępu do prądu w naszym hostelu, gotowałam nasze kaszki, makarony itp., gdyż Bartek zostawił moje tescowe zakupy, a dalej tego nie zabierzemy, bo ciężkie. Po obiedzie gospodarz postawił nam schłodzone piwko. Fajny ten nasz chaziajn. Ma obecnie wolne pokoje a nam pozwala mieszkać na werandzie po 10 zł za dobę (w tym Internet bezprzewodowy). Zapomnieliśmy już nawet kiedy ostatnio się z nim rozliczaliśmy. Wczoraj braliśmy od niego olej, a dziś poprosił, żebyśmy wzięli pieniądze od Hiszpanów, bo on musi wyjść.
Popołudnie przeznaczyłam na niespieszne zwiedzanie tbiliskich świątyń. Największe wrażenie zrobiła na mnie katedra Soni (musiałam się nakombinować, bo ktoś uznał mój strój za nieodpowiedni), ale odwiedziłam też kościół matki boskiej Metechtyjskiej, bazylikę Anczichotyjską oraz meczet i dwie synagogi. Przemiły pan, który uznał mnie za jewrejkę (moją chustę umiem wiązać narożne sposoby, zatem pasuje do wszelakich świątyń) w czasie spaceru po starówce opowiadał mi współczesnej sytuacji geopolityycznej Gruzji, swoich poglądach filozoficzno-religijnych i wielu innych fascynujących sprawach. Ale najbardziej poruszyła mnie historia kobiety, spotkanej pod Anczichoti. Współczesna wersja Hioba. Pochodzi z Abchazji. Miała wszystko. Dzieliła się swym majątkiem z potrzebującymi, chwaliła Boga i wiodła szczęśliwe życie. Wojna odebrała jej wszystko. Pochowała dzieci, wnuki, bliższych i dalszych krewnych. Ją sama poraniła fizycznie i psychicznie oraz odebrała możliwość powrotu do domu. Teraz siedzi pod kościołem zbierając jałmużnę, by mieć za co utrzymać córkę p na zdjęciach piękna, utalentowana tancerka. Co chwilę czyni znak krzyża i podkreśla, że dzieje się wola Boża i ona niczego więcej nie chce. Pyta o moje imię, by modlić się za mnie i zapalić świeczkę w moim imieniu. Gdy mówi, glos się jej łamie a łzy napływają do oczu. Ale nie przeklina swojego życia. Choć została tak okrutnie doświadczona i widzę jak jej ciężko, zachowuje głęboką wiarę w Opatrzność Bożą i troskę o drugiego człowieka.
Zapada zmrok. Temperatura powietrza staje się znośna. Jak mawia Jerzy: chrześcijańska. Ludzie wokół są tak przyjaźni, że serce ściska się na myśl, że za kilka dni trzeba będzie opuścić ten kraj. Choć rozstaliśmy się tu z Bartkiem, Gruzja na zawsze zostanie w moim sercu. Wiem, że nadal będę tu wracać. I wszyscy, których do przyjazdu tutaj zachęciłam. Maleńki kraj a w rozmowach z autochtonami, napływowymi i turystami wciąż powtarza się ten samym motyw: jak mantra powtarzane przekonanie, że kto raz tu przyjechał, będzie już wracał zawsze. Tu wszystko jest tak… helpfull. Począwszy od wjazdu bez konieczności wykupywania wizy, przez bardzo pozytywne nastawienie Gruzinów do Polaków, powszechną znajomość języków rosyjskiego i angielskiego, na cenach towarów i usług kończąc. Od Azerbejdżanu poczynając nie będzie już tak łatwo i przyjemnie. Przygoda zmieni się w Wyzwanie.




29 lipca, czwartek
O jak dobrze posiedzieć w parku!!!
Cudowne uczucie: nigdzie się nie spieszyć! Móc rozmawiać z ludźmi, poznawać ich sprawy… Byłam już zmęczona zwiedzaniem w tempie Bartka. To za szybko. Brak czasu na interakcje. Teraz zamiast pędzić dalej do najbliższego zabytku mogę podelektować się atmosferą kraju, którego wszyscy mieszkańcy rozpromieniają się na wieść, że jestem z Polski. Chętnie przyjmują na pamiątkę materiały promocyjne o Polsce i Przemyślu, wzruszają się i wyrażają solidarność z Polakami, których prezydenta dopadła Rosja. Postanowiłam kilka najbliższych dni spędzić na niespiesznych spacerach i rozmowach z tymi przyjaznymi ludźmi.
Moim planem na pierwsze dni po wyjeździe było znalezienie kogoś kto zrobi mi afrykańskie warkoczyki. W Turcji nie było jednak na to czasu. Tutaj zaczęłam szukać, ale wszyscy odsyłali mnie do salonu Natali. Dziś w końcu go znalazłam. Nie błoto proste, bo został przeniesiony w nowe miejsce. Co więcej, gdy już stanęłam pod nim, nie umiałam do niego wejść. Okazało się to być miejscem tak ekskluzywnym, że otwierają tylko klientom, którzy wiedzą, że i jak należy skorzystać z domofonu. Żeby dostać się do środka poczekałam na najbliższą nowobogacką i weszłam z nią. Nie bardzo umiałam się w tym miejscu znaleźć, bo nigdy z takim luksusem jeszcze nie miałam do czynienia. I to w kraju, gdzie bezrobocie wynosi ponad 70%, pensja ok. 400 zł a renta ok. 170 zł. Zresztą pytane wcześniej kobiety odpowiadały, że nie wiedzą gdzie to jest, bo one to salonów piękności po prostu nie chadzają. Ok, no więc jestem w środku. Wszyscy uprzejmie ze mną rozmawiają, co rusz wzywając kolejną, kompetentną osobę. W końcu przychodzi metroseksualny młodzieniec, który kwestię ceny upiera się zostawić na koniec, roztaczając przede mną rozmaite możliwości. Gdy tłumaczę, że już miałam warkoczyki, wiem czego chcę i co mi się podoba – staje się bardziej konkretny. Cena powala mnie z nóg (dobrze ze siedziałam w wygodnym fotelu): ok. 1200 zł! To ponad 12 razy tyle ile kosztowało to w Hurgadzie!!! Uprzejmie dziękuję i wychodzę. Nie poddaje się jednak. Odnajduję mały zakład fryzjerski, wdaję się w kolejną rozmowę na temat afrykańskich kasyczkow i po przyjemnych pogaduchach z sympatycznymi pracownicami oraz klientkami uzyskuję adres i numer telefonu zakładu, gdzie cena jest 10 razy mniejsza (ok. 2 zl za warkoczyk). Co więcej, po otrzymaniu serii ulotek o Przemyślu, miła pani dzwoni tam i pomimo tego, że specjalistka od warkoczyków jest jeszcze w Batumi, umawia mnie na jutro na wizytę! Dostaję też instrukcję jak dojechać tam z mojego hostelu. I to rozumiem. :D :D :D
Pozostaje jeszcze kwestia roweru, ponieważ Tomek nie podjął jeszcze decyzji czy dojrzał już emocjonalnie do pożegnania się ze swoim bajkiem. Odnajduje sklepy z rowerami, ale ceny mnie zniechęcają. To raczej dobre miejsce by rower sprzedać, zwłaszcza że właściciel hotelu już się przymawiał, że kupiłby dla córki (a jego pani sprzątająca chciałaby kupić Tomkowego laptopa, ale chyba nie ma pojęcia o cenach).
Po załatwieniu spraw na dzisiaj, siadam w parku, wyciągam laptopa i zastanawiam się co by tu jeszcze zwiedzić. Ustalam plan, nanoszę pozycje na plan miasta i postanawiam najpierw ugotować obiad. Bo dziś mam chęć na gotowanie. Już rano smażyłam warzywa – zestaw pomidorów, bakłażanów, cebul czerwonych, czosnku i papryk dla dwóch osób kosztował 3 zł Z chlebem znakomite! Zachęcona sukcesem postanawiam poszaleć w „kuchni”. Dziwne, że gotowanie sprawia mi przyjemność. Ostatnio czułam się tak lata temu. Chyba zaczynam kolejny etap podróży, etap życia.
Aha, jeszcze o tych parkach. Tbilisi to bardzo zielone miasto. Choć temperatury są tu zabójcze, to nawet w samo południe można przejść przez miasto w cieniu. Każde podwórko ma drzewa, każdy balkon donice z kwiatami. Na naszej werandzie w hostelu sporo miejsca zajmują kwiaty, wprowadzając przyjemny nastrój. Drzewo rzuca rozkoszny cień i nawet w południe jest tam chłodno i przytulnie. Tak samo w parkach. Zawsze wystarczy się rozejrzeć, by znaleźć ławeczkę w zacienionym miejscu. Lub w słońcu – jeśli ktoś woli. Ale tacy wariaci oczywiście zdarzają się tu rzadko. Teraz na przykład siedzę w parku przy centrum handlowym, dobiega muzyka, która pamiętam z radia sprzed co najmniej piętnastu lat, ludzie niespiesznie mijają mnie z zakupami i nikt mnie nie niepokoi. Przyglądają się tylko ciekawie, ale niejako ukradkiem. Życie toczy się swoim niespiesznym rytmem. Rodziny z dziećmi piknikują na trawnikach, pary szczebioczą nawet w słońcu a bezdomny - nie zaczepiany nawet przez policjanta, który przysiadł na ławce przy sprzedawczyni ziaren słonecznika – przysypia na bruku pod fontanną. Szkoda, że fontanna nie działa. Ale zawsze można podejść do sprzedawczyni zieleniny, która zrasza swój towar wodą z podziurawionej butelki i z uśmiechem powiedzieć: ja toże choczu i prysznic gwarantowany. Bardzo orzeźwiający :D