skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

środa, 8 grudnia 2010




30 listopada, wtorek
Szukamy sobie atrakcji. Chciałam pojechać na rafting i lot samolotem wokół Everestu. Ale na obie te rzeczy zrobiło się zbyt późno – pogoda nie sprzyja. Jest już cholernie zimno. W nocy jest tak zimno, z e prosimy o dodatkowe koce do pokoju. Z jakimś chłopakiem z pokoju obok siedzę do późna na balkonie. Stwierdzamy, że tu nawet po zmroku jest cieplej niż w pokoju. Myślałam o skoku bungy, ale przeziębiłam się tak mocno, że ostatecznie Łukasz jedzie sam. Na Most Pokoju na granicy z Chinami.
Wieczorem kolejna megaekskluzywna restauracja koreańska, z wiklinowym zadaszeniem i stolikami do samodzielnego gotowania, z gorącymi ręczniczkami przed posiłkiem, w multum przystawek i czajniczkiem herbaty w cenie, z kelnerem nie tylko z doskonałym angielskim i nienagannymi manierami, ale znajomością kulinariów i uprzejmym dystansem do białasów. Jedzenie po prostu cudowne, pałeczki wygodne i sushi samo pakuje się do ust. A ceny. No cóż. Jakieś 30 zł za ponad godzinna ucztę z samodzielnie smażonym mięsem, przystawkami nie mieszczącymi się na stole (tofu po prostu uwielbiam w tym zestawieniu z marynowanym mięsem i kimhi zawiniętymi w liść sałaty!) i sushi przechodzącym mój najśmielsze oczekiwania. Jutro tu wrócimy :D



29 listopada, poniedziałek
O świcie opuszczamy hotel i jedziemy na dworzec autobusowy mamy bilet na najtańszą wersje autobusu turystycznego do Katmandu. Wszystkie startują o 7:00, więc mamy okazję przyjrzeć się różnym typom turystów. Wielu pozuje na backpekersów, ale większość z nich zdradza słabość do nieumiarkowanego wydawania sporawych sum na nieistotne szczegóły. Jeżeli kogoś poza nami oburzają wygórowane ceny, to możecie być pewni – Polacy! :D
Droga jak zawsze upływa sennie, męcząco. W kraju, gdzie autobusy rozwijają zawrotną średnią prędkość 25 km/godz (290 km jedziemy niemal 8 godzin, zaś do granicy 280 km pokonujemy w godzin 11!), przyznajemy się do tęsknoty za Indiami – tam pociągi jeżdżą z prędkością dźwięku, a czasem nawet bliską prędkości światła (bywa że i 40 km/godz).
W KTM lokujemy się w zacisznym hoteliku z wi-fi i gorącą woda non stop. Próbujemy shoppingować. Ale Łukasz już kupił co miał kupić i wysłał do Polski a ja stałam się zbyt wybredna. Tego dnia nic z tego. Wieczorem idziemy do baaardzo wykwintnej restauracji koreańskiej – w strojach trekkingowych! A co tam, w końcu to moja spóźniona impreza urodzinowa :D Ale sama knajpa – godna opowieści. Niskie stoliczki na podwyższeniu, pyszne jedzenie i nastrój – zgasło światło w całym mieście i siedzimy przy świecach.



28 listopada, niedziela
Łukasz odwiedza swojego lekarza. Dostaje znowu jakieś antybiotyki (co potwierdza, że nasza decyzja o zejściu z gór była słuszna). Ja urywam się na kobiece zakupy. Poszalałam w sklepach z kosmetykami, „troszkę” poszperałam w ciuszkach ale w Pokarze wybór niewielki. Postanawiam sobie odbić w stolicy.
Siedzę sobie w letniej sukience na trawce nad jeziorem i łapie sygnał z pobliskiej kafejki – wielokrotnie tam bywałam, więc laptop sam się loguje. Kradnę sygnał i przeżywam rozkosz rozmów z przyjaciółmi. W Polsce śniegi i wiatr. Mogę tylko przesłać nieco gorąca i wierzyć, że ciepłe myśli stopią zaspy. Po godzinie przychodzi Łukasz i robi mi żartobliwe wyrzuty, że nie zapłaciłam za neta. Ale gdy siada na ławeczce obok i słońce ogrzewa mu twarz, przestaje mieć pretensje…
Uparłam się na zwiedzanie, ale Łukasz nie ma ochoty na dalekie wycieczki. Jedziemy do podziemnego wodospadu. Okazuje się, że mój towarzysz podróży miał rację –nie było warto.




27 listopada, sobota
Z Birethani dochodzimy do drogi, gdzie łapiemy autobus do Pokhary. Już w tym busie spotykamy grupę Polaków. Potem w mieście mam wrażenie, że miasto zostało opanowane przez naszych rodaków. Można usłyszeć język polski na każdym kroku. No tak, koniec sezonu. Ludzi schodzą z gór. A kto kocha Himalaje tak jak Polacy. Wprawdzie narodowo jesteśmy mistrzami w zimowych wejściach, ale tu w Pokarze to przecież nie ten poziom. To koniec popularnych trekkingów.
Oczywiście stęskniliśmy się za dobra kuchnią. Nie możemy się zdecydować gdzie pójść w pierwszej kolejności. Po koreańskich i chińskich zaczynamy testowanie japońskich. Znowu pałeczki, dziwne zupki i przystawki. Przechodzę szkolenie na temat rodzajów i sposobów przyrządzania sushi.




26 listopada, piątek
Dzień schodzenia. Ta sama trasą, bo nic innego nie dało się tu wymyślić. Tak szybko jak to tylko możliwe. Do ciepłych miejsc z przyzwoitymi cenami posiłków. Po drodze czas na kilka sesji fotograficznych, gdy spotkamy ciekawych ludzi, urocze zwierzęta czy fotogeniczne krajobrazy. Zresztą popatrzcie sami.