skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 10 sierpnia 2010







4 sierpnia, środa
Pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami po interesującym śniadaniu i wróciliśmy do Baku. Mieliśmy w planie zwiedzanie starówki, ale Tomek źle się czuł i przez większość dnia dochodził do siebie w różnych chłodnych miejscach. Stare miasto zaś okazało się być… remontowane! W Baku remontuje się teraz dosłownie wszystko. Wszyscy powtarzają, że państwo jest bogate, bo po odzyskaniu niepodległości korzysta ze złóż ropy. Niektórzy dodają jednak, że bogaci to tylko 10% społeczeństwa – „wierchuszka” czyli ekipa rządząca. Jeden pan – z którym podróżowaliśmy na stopa – opowiedział nam nawet o protestach i aresztowaniu opozycji a Misza – inny autostopowy kierowca – na pytanie o wszechobecne podobizny byłego i obecnego prezydenta odparł wprost, że narodu nikt o zdanie nie pyta.
O zachodzie słonica odbyliśmy uroczy rejs statkiem. Z morza Baku wygląda rzeczywiście pienie – mam nadzieję, ze się ze mną zgodzicie.
Nasi towarzysze podróży, jak niemal wszyscy napotkani Azerowie, byli bardzo sympatyczni i ciekawi Polski. Niemal, bo wieczorem przekonaliśmy się co oznacza „słaba głowa” Azerów. Młodzi marynarze (tu wszyscy wydaja się być związani z morzem) bardzo chcieli się ze mną poznać, stali się natarczywi i niegrzeczni. Mój „kuzyn” był jednak stanowczy, dzięki czemu mój kobiecy honor został uszanowany (uratowany).

foto reportaż dżyzbyz







3 sierpnia, wtorek
Ci ludzie są szaleni! Absolutnie zwariowani na punkcie swojego morza. Okazuje się, że nie podróżują nie tylko dlatego, e pojęcie wakacji w naszym rozumieniu europejskim tu nie funkcjonuje, nie dlatego że nie mają pieniędzy, ale po prostu „morze ich nie puszcza”. No i to widać. Na plaży ludzie są 24r godziny na dobę. Prawda, że w ciągu dnia najwięcej. Ale są cały czas. Zaś przed świtem dowożą ich tam chyba specjalne autobusy! Młodzi, starzy, z psami, kocami, jedzeniem, albo tylko w dresach. Chodzą, biegają, ćwiczą.… Oczywiście przy okazji spać człowiekowi nie dają.
Zdiagnozowawszy naszą sytuację oraz tutejszy klimat uznaliśmy, że niewiele tu potrzebujemy. Zatem odwieziemy nasze gruzy do przechowalni bagażu a sami ruszymy na południe – do błotnych wulkanów w Quobustanie. Na drodze stanął nam jednak przemiły pan, który zaproponował nam podwiezienie do przystanku, a skończyło się na kilkugodzinnym pobycie na jego daczy w towarzystwie żony i syna, wspólnym patroszeniu ryb, kilkudaniowym śniadaniu, sesji foto i video, wycieczce po mieści i zestawie map w prezencie. Był tak miły, że aż meczący. Gruzini są jednak subtelniejsi.
W końcu ruszamy do wymarzonych wulkanów błotnych. Przewodnik głosi, że jest takich tylko kilka na świecie. W Qoubustanie jesteśmy umówieni z jednym z ratowników poznanych poprzedniego dnia, jednak nie możemy odnaleźć właściwej plaży. Taksówkarze za podwiezienie do muzeum, wulkanów i innych atrakcji żądają cen zupełnie niewygórowanych, ale my preferujemy autostop. W ten sposób docieramy do nieturystycznych wulkanów nad brzegiem Morza kaspijskiego (dwa kilometry piechotą przez pustynię). A tam czeka na nas niespodzianka. Gdy wahamy się co zrobić z tymi wulkanami, podjeżdża kamaz z ufoludkami! Okazuje się, że to Salam i jego rodzina po kąpieli w sąsiednich błotach. Uczą nas jak korzystać z tych dobrodziejstw natury, opowiadają o kolejnych wulkanach a potem na pace kamasza zabierają na przepiękna dzika plażę. Jeszcze zanim się domyliśmy z błota – byliśmy umówieni na wspólną biesiadę w domu Salama. Jak się później okazało, zaproszenie to pozwoliło na realizację wszystkich naszych azerskich marzeń i zaspokojenie wszystkich doraźnych potrzeb. A było to tak.…
Do Salama zjechała się rodzina z Baku - na wakacje. Zatem on tez zrobił sobie wolne, i świętowali. Pokazał nam więc jak przygotować tradycyjne potrawy, podawane tylko od święta. Instrukcja – fotoreportaż z przyrządzania obok. Oprowadził nas po swoim domu i opowiedział o jego budowie. Jego żona, ciotki i matka opowiedziały mi o sposobach kojarzenia małżeństw. Jego kuzyni próbowali upić Tomka (mnie umiarkowanie, bo kobiety jednak tradycyjnie nie piją mocnego alkoholu). Wytłumaczyli, że Azerbejdżan to kraj świecki, dlatego pije się alkohol (ale „głowy maja słabe”, jak się wielokrotnie jeszcze przekonamy). Na wieść o gościach zeszła się bliższa i dalsza rodzina, sąsiedzi i jak się domyślacie –było bardzo sympatycznie. My byliśmy ciekawi ich a oni nas. Panowała przy tym tak niezwykła serdeczność i prostolinijność, że zwiedziliśmy nawet kurnik – z radością. Następnie zostaliśmy nakarmieni (nie mam pojęcia jak to wszystko w siebie wpakowałam!), wykąpani i ułożeni do snu (w jednym pokoju, gdyż uparcie twierdzimy, że jesteśmy kuzynostwem).
Nie sposób opowiedzieć wszystkich wrażeń z tego wieczoru, ani przekazać wszystkiego, czego dowiedzieliśmy się o ludziach i kraju. Ciekawe były opowieści o tym jak matka – seniorka rodu wybierała żony dla swoich synów kierując się swoja sympatią. Oni podobno z radością się na te decyzje zgadzali. Żona Salama twierdziła, że wyszła za mąż z miłości, ale inne kobiety sprostowały, że pokochali się już po ślubie. Natomiast gdy zapytałam o przyszłość młodszego pokolenia – studentki, orzekły zgodnie, że ona chce wyjść za mąż wysłuchawszy głosu serca. Zadziwiające jak tradycja łączy się w tym kraju z postępem. Jak w telewizji – obok kanałów tradycyjnych, nowoczesność w lepszym i gorszym wydaniu.
Gagiem wieczoru była rozmowa o Internecie. Tłumaczyliśmy, że zdjęcia możemy wysłać na e-maila, że adresy mamy tylko internetowe, bo podróżujemy. Wówczas nasi gospodarze zaczęli nam tłumaczyć jak drogi jest Internet (kilkaset dolarów?!), by w końcu zapytać czy mamy intrnet ze sobą i z jakim monitorem – małym czy dużym :D

2 sierpnia, poniedziałek
Kilka kilometrów przed Baku czekało nas jeszcze wystawne i przepyszne śniadanie a potem długie pożegnania z naszymi tureckimi kierowcami. Zgodnie z instrukcja do miasta dostaliśmy się komunikacją publiczną. Tania i sprawna. Ale w kraju, gdzie benzyna jest trzykrotnie tańsze niż u nas, powinno być jeszcze taniej (ceny porównywalne z naszymi). Po odwiedzeniu ambasad turkmeńskiej i uzbeckiej, upewnieniu się co do cen w tym kraju (a szczególnie jego stolicy) oraz na bilety promowe do Turkmenbaszy postanowiliśmy zrezygnować z odwiedzenia „stanów”. Kawał pustyni czy stepu nie jest wart aż takich starań, zabiegów i pieniędzy. Zwiedzimy kraj i wrócimy do Turcji by tam wyrobić wizy irańskie w Trabzonie (ponoć w jeden dzień).
Olbrzymie miasto portowe Baku wywarło na nas wrażenie, jednak niekoniecznie zachwyciło. Raczej przytłoczyło rozmachem, przepychem, wszechobecnym remontem i oczywiście temperaturą! Pospiesznie udaliśmy się na plażę – publiczna Szikov. Ta, z woda o temperaturze 30 stopni, uprzejmymi ratownikami, policjantami itd. Itp. nas urzekła. Postanowiliśmy tam przenocować. Namiot okazał się niezłym schowkiem na bagaże – za gorąco jednak było, by w nim spać.
Nie obyło się oczywiście bez wieczornego zapoznawana się z lokalna obyczajowością. Poznaliśmy grupę marynarzy: kapitana statku i mechaników. Sprawa pierwsza to, że przyglądali mi się uważnie, ale nie nawiązali rozmowy. Nie wypadało im zwrócić się do kobiety. Dopiero gdy rozmawiali z Tomkiem a ja podeszłam, sytuacji była akceptowalna. Chętnie opowiadali o swojej pracy, rodzinach itp. Zaprosili nas na szaszłyki, my ich na piwo (straszne sikacze!). Gdy część poszła na zakupy jeden został ze mną na plaży, bym czuła się bezpiecznie. Jednak dziwne to było towarzystwo. Przygotowywałam nam noclegi a on dwa razy zapytał czy mi pomóc. Wieczór okazał się bardzo ciekawy: dzięki ich wypasionym telefonom komórkowym obejrzeliśmy filmiki i zdjęcia z morza a Nadżaf zaprosił nas na weekend w góry – okolice Lahicz. Nie dopytywaliśmy o szczegóły, sadząc że pojedziemy do jego rodziny. Jak bardzo się myliliśmy!