skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 30 kwietnia 2011

13 kwietnia, środa
Rano żegnamy się naszymi nowymi przyjaciółmi i jedziemy zrealizować nasze marzenia nurkowe. Udało nam się znaleźć te drugą szkołę.
Z całego serca polecam Sea Dog Diving. Jey (Duńczyk, który pracował w El Nido) przyjechał tu kiedyś, zakochał się w tym rajskim zakątku i właśnie otworzył szkołę. Jest otwarty, kompetentny, profesjonalny. Ma doskonały sprzęt i robi znakomite zdjęcia. Trafiliśmy na promocję – dwa nurkowania za 2 600 peso, trzy za 2 800. Grzechem byłoby nie skorzystać.
Pierwsze nurkowanie jest oczywiście najgłębsze. Pele – nasz lokalne guide – prowadzi nas na wrak. To moje siódme nurkowanie a ja nurkuje na wraku!!! Nie mogę w to uwierzyć. Jest fantastyczny. To łódź transportowa, z dwoma cargo. Gdy z głębi wyłania się jej prawa burta, zastygam na chwilę zachwycona. Naprawdę robi wrażenie! Schodzimy na 24 metry i opływamy kadłub. Nie możemy zejść już głębiej, bo nie mamy kwalifikacji (i tak je lekko naciągnęliśmy, ale to profesjonaliści i wiedza co robią. Jest naprawdę bezpiecznie). Wpływamy do obu ładowni, gdzie spotykamy ławice ryb. Pepe pyta czy chcemy przepłynąć wąską dziura między ładowniami. Oczywiście! Ocieram się lekko butla, ale wyzwanie to wyzwanie. Czuję, że się uczę, że nurkowanie to fantastyczna przygoda.Potem plywamy jeszcze nad pokładami, robimy przystanek bezpieczeństwa na piaszczystym terenie. Wszystko tak, jak wcześniej ustaliliśmy z Jeyem.
Wypływam z okrzykiem na ustach. Jey chwali mnie, że jako nauczycielka potrafiłam wytrzymać pod wodą trzy kwadranse bez gadania. Dodaje, że jego mama tego nie potrafi, dlatego nie może nurkować. Ja tez mam go za co chwalić. Nurkowanie na doskonałym sprzęcie daje mnóstwo satysfakcji, nie trzeba się co chwile martwić spadającymi płetwami, odpinającym się pasem z obciążeniem, czy zacinającym się filtratorem. Genialnie!
Drugie nurkowanie robimy nieco płycej na rafie. Widoczność rzedu 15-20 metrów pozwala nam dostrzec wiele atrakcji. A spokojny Pepe pozwala nam się nimi cieszyć. Gdy bawimy się z żółwiem morskim tylko przygląda się czy nie zrobimy mu krzywdy. Co z przygoda!
Płyniemy na rajska wyspę, gdzie chłopaki serwują nam posiłek. Obiad pod palmami i relaks w hamaku… Cudownie!

Po przerwie nurkujemy na płytko położnej rafie. Mamy godzinę na zabawę z setkami rybek! Tak jak obiecywał Jey ryb są setki, tysiące. Może nie są wielkie, ale tak niesamowicie kolorowe, że Az trudno w to uwierzyć. Pepe pokazuje nam tez ślimaki co ciekawsze makro.
To było to! O takim nurkowaniu marzyłam. Okazuje się, że o marzenia warto walczyć, nie można się poddawać po pierwszych niepowodzeniach, bo wszystko jest możliwe!
Popołudnie zamiast spędzić na odpoczynku – to jednak spore wyzwanie dla naszych organizmów – przeznaczamy na powrót do Puerto Princessa. Daruje sobie jednak opowiadanie o tym jak skonani docieramy na miejsce. I jak zostaliśmy na noc w luksusowym hotelu z basenem, z którego nie mieliśmy siły skorzystać. Dziś najważniejsze były nurkowania.
12 kwietnia, wtorek

Palawan, jedna z wysp należących do Filipin, położona między Morzem Południowochińskim a morzem Sulu, oddzielona od Borneo cieśniną Balabac, a od Wysp Calamian cieśniną Linapacan.

Powierzchnia 11,8 tys. km2, kształt mocno wydłużony, długość 435 km, szerokość 39 km. 237 tys. mieszkańców (1970). Główne miasto - Puerto Princesa. Powierzchnia górzysta (najwyższy szczyt Mantalingajan, 2085 m n.p.m.).
Klimat równikowy, wybitnie wilgotny, średnia roczna temperatura 24-27°C, suma roczna opadów 2000 mm. Naturalną roślinność stanowią wilgotne, wiecznie zielone lasy, wzdłuż wybrzeża roślinność trawiasta. Bogaty świat zwierzęcy reprezentują m.in.: dziki, jelenie-sambary, makaki jawajskie.
Rozwinięta uprawa ryżu, kukurydzy, palmy kokosowej, roślin strączkowych, batatów, trzciny cukrowej. Gospodarka oparta na rybołówstwie, wydobyciu rudy rtęci, chromu, manganu i wyrębie drzewa.
Palawan, najbardziej na zachód położona wyspa Filipin. Choć oddalona zaledwie o godzinę lotu z Manili ciągle jeszcze nie jest zadeptana, nie jest zbyt popularna i ludzi którzy tu trafiają, to zazwyczaj backpakerzy przyjeżdżający z czyjegoś polecenia.
Palawan, który otoczony jest blisko 2,5 tys. wysepek i skał wulkanicznych, tworzących malowniczy archipelag to wyspa zupełnie inna od wszystkich innych filipińskich wysp - najbardziej dzika i tajemnicza. Mimo iż zjeżdża się na nią coraz więcej turystów, wciąż można odkryć zupełnie dzikie, nieskazitelnie czyste, a przy tym zupełnie nieznane jeszcze tak zwane sekretne plaże, na które da się dopłynąć tylko łodziami.
I to był nasz plan na dzisiaj. Gdy hariette powiedziała, ż eprzed wyjazdem do Indii (na miesiąc wolontariackiej pracy w domu dziecka) chce sobie zrobić „dzień plażowy” nie sądziłam, że wypadnie on tak ciekawie. Wynajęliśmy na cały dzień lokalną łódź bankę. Pływamy od wyspy do wyspy, a właściwie od rajskiej plaży do innej plaży. Wędkujemy – dziewczyny górą! Rybki są cudowne i tak niesamowicie kolorowe. Oczywiście prosimy rybaków by pomogli nam je uwolnić. Niestety moje najczęściej były tak pazerne, że ataku na haczyk nie przeżyły. Na plażach leżymy w hamakach, jemy olbrzymi tuńczyki z grilla z sałatką owocową (okazało się, że zakup tych tuńczyków rzeczywiście nawet na morzu jest problemem, bo nikt nic tego dnia nie złowił – dopiero szósty czy siódmy rybak miał co sprzedać).
My jesteśmy urzeczeni.
My jesteśmy urzeczeni.
Wieczór spędzamy w lokalnej knajpce, ale dziś już nie mamy siły na tuńczyka. Jest jeszcze sporo owoców morza do wyboru i pyszne soki z nieziemsko kwaśnych owoców (cytryna przy nich jest słodka!). No i wymieniamy się kolekcjami filmów. Chłopaki pochłonięci swoimi zabawkami, a my się z nich nabijamy :D
11 kwietnia, poniedziałek
Dojechaliśmy w nocy na oparach benzyny. Gdy kierowca mówi ci nocą w dżungli, że paliwa właściwie już nie ma a końca drogi nie widać i podejrzewasz, zmoże jednak się zgubiliście; gdy Tylek boli cię tak, że nie masz siły nawet narzekać; gdy wokół mrok nieprzenikniony a odgłosy wokół trudno zidentyfikować, bo nigdy wcześniej takich nie słyszałaś; gdy kręgosłup od dźwigania plecaka oraz zwalczania przesileń na zakrętach i pod górkę (czyli niemal non stop!) zdaje się pęknąć… nawet Port Barton ze stacja benzynowa pod postacią półki z butelkami po coli – uszczęśliwia!

Zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym hoteliku – w sumie niezły wybór (cena przyzwoita, duży pokój, piękny ogród, rodzinna atmosfera, tylko wifi i prądu od północy brak, więc nad ranem robi się duszno nie do wytrzymania).
Rano idziemy na plażę w poszukiwaniu szkoły nurkowej. Photoshop siada: palmy jak z reklamy bounty, piasek na plaży biały jak śnieg, woda kryształ i do tego gorąca. A do tego niemal nie ma turystów, jesteśmy prawie sami w tym raju.

Znaleźliśmy szkołę Doris. Jest z Niemiec. Mamy mieszane uczucia, ale bardzo chcemy zanurkować jeszcze dzisiaj, więc się decydujemy. Ceny przyjazne. Okolice przepiękne. Wokół Palawanu i pobliskiego Archipelagu Calamian znajduje się ok. 40% raf koralowych na Filipinach, więc możliwości do śledzenia podwodnego życia nie brakuje. Warto jednak dodać, że rafy wokół samego Palawanu (w szczególności okolice El Nido) są często zniszczone przez połowy z użyciem dynamitu, a najwięcej podwodnych atrakcji można zaobserwować w pobliżu wyspy Busuanga na północy. Okazało się, że zniszczone są połowami ryb na masowa skalę – wszystkie niemal tuńczyki wywożone są przez Tajwańczyków i na miejscu trudno je dostać. Ponoć wieśniacy nie maja z tego powodu co jeść i wałczą miedzy sobą o ryby, gdy rybacy wracają z połowów.
W szkole Boris spotykamy przesympatyczne młode małżeństwo z Anglii – w podróży poślubnej od dziewięciu miesięcy. Plyniemy razem i razem nabieramy wątpliwości. Okazuje się, że właścicielka dysponuje zdezelowanym sprzętem – Łukasz dostaje niedziałający regulator, ja dziurawego Jacketa a Hariette nieszczelnego oringa i powietrze jej ulatuje z pierwszego stopnia. Nasze akwalungi Doris wymienia i nie wiem jak ona to robi ale pływa w tym wszystkim uszkodzonym. Pływa kiepsko, przy pierwszym nurkowaniu właściwie kreci się w kółko po zniszczonej rafie przy minimalnej widoczności. Potem twierdzi, że nie mogła znaleźć wraku. To chyba dlatego ze jest na kacu a cały czas popija cos alkoholowego – orientuje się w czasie przerwy. W każdym razie nurkowanie potraktowałam jako refreshing, bo minęły już dwa miesiące od mojego szkolenia i trzeba było popracować nad pływalnością.
W czasie przerwy plyniemy na rajską wyspę, gdzie w resorcie jemy pyszny obiad. Lenimy się trochę, fotografujemy… Po południu nurkujemy Pio raz drugi. Doris się chyba zreflektowała i zaczęła się starać. Fara jest po prostu cudowna. Widzimy mnóstwo ryb, które potem identyfikujemy w albumach, gdy pijemy z Doris piwko na werandzie na plaży. Tak czy inaczej więcej nie chcemy z nią nurkować, obiecujemy sobie, że znajdziemy drugą szkołę, bo podobno takowa tu istnieje.

Wieczór spędzamy w towarzystwie naszych nowych znajomych. Nadajemy na tych samych falach. Tak to już jest w gronie backpakerów.