skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 7 maja 2011

23 kwietnia, sobota
I znowu wstajemy przed świtem. W szkole którą znaleźliśmy wczoraj (równowaga miedzy dobrej jakości sprzętem i wysokim poziomem bezpieczeństwa a tym, na co nam pozwalają) wypływają „na rekiny” jeszcze wcześniej, więc jesteśmy tam o 4:45, pijemy kawę i robimy briefing. Wczoraj nauczyłam się sygnału „rekin” i mam nadzieję go dziś wykorzystać. Mamy 50-60% szans na spotkanie. Płyniemy podekscytowani świetną superszybką łódką, która wyprzedzamy wielkie łodzie nurkowych wszystkich innych szkół.


Monad Shoah to specyficzne nurkowisko, bo przypomina zatopioną wyspę. Duży płaski teren położony jest 20-25 m poniżej tafli morza. Piszę teren ponieważ praktycznie nie ma tu korali, nie ma także ryb rafowych. Czasem coc przepływa, ale stosunkowo niewiele tego. Wielka pustynia otoczona jest wodą o głębokości dochodzącej do 280m. Stamtąd właśnie wypływają rekiny thresher. Treshery pojawiają się tu na koszulkach pamiątkowych, jako pamiątki – wszędzie. Miejsce Monad Shoah uczyniło Malapascua sławnym na cały świat, bo ponoć treshery można spotkać tylko tutaj. My niestety dzisiaj nie mamy szczęścia. Ale i tak jestem bardzo zadowolona. Przepiękny wschód słońca na morzu, pierwsze w życiu nurkowanie z takim zejściem pod wodę. Bezkresny błękit! Lina jest jedynym odnośnikiem. Znakomite miejsce do wyważenia się i poćwiczenia pływalności!

Gdy wracamy na wyspę, budzi się ona dopiero do życia. Leniwie spędzamy niemal cały dzień, odsypiając, kryjąc się w cieniu na plaży… Regenerujemy się, bo wieczorem umówieni jesteśmy na kolejne nurkowanie. To także przebój tej wyspy. Nurkowanie na Lighthaouse o zachodzie słońca, żeby podglądać rybki mandarynki (Synchiropus splendidus.). Synchiropus splendidus – potoczna nazwa: Mandaryn wspaniały, może być hodowana w akwarium. Jej wielkość do 10cm. Jest bardzo miła rybką – spokojna ryba przebywająca głównie wśród skał; agresja występuje między dwoma samcami tego samego gatunku (dlatego w akwarium należy trzymać pojedyncze osobniki lub parę). Występuje dyformizm płciowy: samce mają wydłużony pierwszy promień płetwy grzbietowej. Wielkość sprzedawanych osobników to ok. 4-6cm. A cena: 60.00zł To prawie tyle ile nurkowanie, a ja sobie oglądam ich na pęczki!To jedna z najbardziej kolorowych ryb morskich; jaskrawe wzory są rodzajem kamuflażu w równie barwnym środowisku raf. Słynna jest jednak nie tylko z względu na swoje ubarwienie, ale także dlatego, że o zachodzie słońca uprawia seks bez opamiętania! Jak to określił właściciel jednej ze szkół „Aż trudno uwierzyć ile razy dziennie facet może”. Chyba z 20 minut oglądamy jak zbliżają się do siebie, kopulują, po kilku sekundach odskakują od siebie, opadają na dno i zabawa zaczyna się od nowa. Towarzyszy im najczęściej błysk fleszy. My znaleźliśmy się przy japońskiej wycieczce. Jakieś 7 osób leżących na dnie, wszyscy z wielkimi aparatami fotograficznymi lub kamerami, bezwzględnie podpatrujący i uwieczniający każdy moment zycia seksualnego tym małych rybek.


Następne pół godziny spędzamy pod wodą na głębokości do 9 metrów ciemnościach. To już nurkowanie nocne. Mamy latarki, ale moja się psuje, co mnie doprowadza do wściekłości. Jednak i tak uważam swoje pierwsze nurkowanie nocne za bardzo ciekawe i udane. Czegoś takiego, to znaczy takiej różnorodności życia podwodnego, się nie spodziewałam. Mnóstwo koników morskich w różnych kolorach i rozmiarach, różne lizardfish, dwa white-banded pipefish,kilka lionfishy oraz debil scorpionfish. Oczywiście tłumy bluelined grouper, western i estern clownfish oraz maleństwa, których jeszcze nie rozpoznaję.

Bardzo udany dzień.
22 kwietnia, piątek

Główną gałęzią „przemysłu” na Malapascua jest nurkowanie, wyłączając powszechne hodowle kogutów (siedzą sobie poprzywiązywane do słupków na całej wyspie). Wszyscy chyba żyją tu z dostarczania nurkom czego tylko im potrzeba – noclegu, jedzenia, pamiątek, rozrywki itp Przybywający na wyspę nurkują, nurkowali, albo nurkować będą. Nieliczni, nie zaliczający się do żadnej z tych kategorii musza się niemal tłumaczyć z braku udziału w zbiorowym szaleństwie.


Organizowane są trzy nurkowania dziennie, plus nocne jeśli jest dostateczna ilość chętnych. Po każdym nurkowaniu łódź - banka wraca na wyspę i po przerwie wypływa na kolejne. Daje to okazję odświeżenia się, zjedzenia, drzemki lub plażowania. Warunki na łodzi są prymitywne, serwowana jest woda, kawa i herbata, ale dzięki powrotom na ląd między nurkowaniami nie stanowi to problemu. Największa szansa oglądania rekinów Thresher jest o świcie, tak więc wypłynięcie na pierwsze nurkowanie - o 5:00 rano. Kolejne nurkowania odbywają się ok dziesiątej i czternastej. Na nurkowiska oddalone mniej więcej o godzinę płynięcia, wypływa sie na tzw daytrip rozumiany tutaj jako dwa nurkowania bez powrotu na ląd. W takim wypadku należy zatroszczyć się o zabranie lunchu, łatwo dostępnego w wersji „na wynos" w dowolnej z knajpek na wyspie.

Wyspa słynie głównie z obecności tresher shark. To dla nich, przed świtem, wleczemy się do Ewolution, z którymi umówiliśmy się na nurkowanie. Niestety nikogo nie ma! Rozczarowani zostawiamy im wiadomość, że o nas zapomnieli i szukamy innej szkoły. Bez problemu umawiamy się na nurkowania na Gato Island około 13tej. Płyniemy z Exotic Divie Resort. Łukasz sobie ich upodobał, bo… maja fajne koszulki. Niestety nie w moim rozmiarze.
Naszym przewodnikiem będzie Paul. Niesamowity miejscowy dive master.

Wyspa Gato położona jest ok godziny płynięcia od Malapacua. Podoba mi się skakanie do wody z łodzi tego typu. Granitowa skała o pionowych ścianach porośnięta jest roślinnością tropikalną. Na wyspie jest ciekawa pieczara na powierzchni wody, w której warto kończyć nurkowanie. Właściwie są trzy jaskinie, tym razem wpływamy tylko do najmniejszej. Zasiedlona przez jaskółki, pokryta naciekami grota jest po prostu ładna. Przez wyspę przechodzi tunel - jaskinia, aczkolwiek nie mam kwalifikacji do przepłynięcia nim. Wiele interesujących stworzeń znajdowałam w głębszych partiach nurkowiska pomiędzy porozrzucanymi skałami. Za pierwszym nurkowaniem Paul pokazywał nam podwodne pająki i, co najważniejsze, rekiny rafowe. Leżały na piasku między skałami. Obserwowałam przez kilka minut dwa white tip smark. Paul okazał się przewodnikiem z ogromnym doświadczeniem i szczęściem. Byłam zachwycona. Chwilami jednak pojawiał się silny prąd, szczególnie wznoszący.

Po 40 minutach nurkujemy po raz drugi. Nurkowanie jest płytsze. Francuska z Hong Kongu ma problem z zanurzeniem, ale w końcu schodzimy pod wodę. Bardzo ciekawe Zycie rafowe: małe i duże pająki (jeszcze ich nie rozpoznaję), kraby (małe i jeden naprawdę olbrzymi), ślimaki, cutlefish (jak to jest po polsku?). Potem rekiny: w szczelinach znajdujemy dwa rodzaje rekinów, ale małe i nieruchliwe. Natomiast na końcu widzimy jeszcze raz white tip sharki. Robią wrażenie. Maja po 3-4 metry. Są takie zwinne i dostojne jednocześnie!


W ostatniej fazie nurkowania trafiamy na niesamowicie silny prąd, częściowo płyniemy pod prąd. Łukaszowi zaciął się wskaźnik powietrza i choć pokazuje mu że ma jeszcze 30 barów, faktycznie jest bez. Oddycha na moim octopusie. Wtedy podpływa Paul i oddaje mu swoje powietrze. Sytuacja ma miejsce w czasie przystanku bezpieczeństwa, ale dodatkowo ktoś wyrwał mi mój automat, więc wydarzyło się wiele rzeczy jednocześnie. Po tej przygodzie kupujemy „gruszki” czyli specjalne uchwyty na octopusy. Często będziemy z nich korzystać.
21 kwietnia, czwartek

Procesji jest tak wiele, że wydaje mi się, że to już co najmniej Wielki Piątek. Tutaj świętuje się inaczej. Od kilku dni mają wolne, wyjeżdżają na wakacje, które kończą w niedzielę. Od poniedziałku będzie cisza i spokój. Ale na razie wokół tłumy turystów miejscowych.

Zaczyna się akcja z przeprawianiem. Na brzegu kupujemy bilety w spcjalnej budce i pakują nas do małej łódeczki. Zaraz, co to?! Tym mamy plynąć?! Ależ nie, pan mowi, żeby mu dać 20 peso. Absolutnie! Kupiliśmy bilety i nie będziemy niczego dopłacać. Więc wracamy na brzeg. A tu od razu ktoś nam tłumaczy, ze inaczej się nie da, że rafa koralowa, że niski stan wody i duże lodzie do brzegu nie dopływają. Obserwuję chwile miejscowych i wszyscy do tych łódeczek wsiadają i płacą. Zwątpiłam więc w końcu i wsiadamy do następnej łódeczki. Przynajmniej ta nie jest mała jak łupina orzecha. Ale okazuje się, że nie ma silnika. Facet wiosłuje, fale prawie wdzierają się do środka, widoczność w wodzie taka, że widać dno, ale to chyba z kilka metrów. Próbuje nie myśleć o tym co będzie, jeśli nas przewróci. Chcę już na dużą łódź! Po kwadransie dopływamy. Ludzie z tobołami przesiadają się na środku morza! Nie wygląda to zbyt stabilnie, ale innego wyjścia nie mamy. Pakujemy się na ten przeładowany „prom”, zajmujemy miejsca w pełnym słońcu (jest 9:00, żar leje się z nieba) a kapitan najwyraźniej nie zamierza ruszać. Ciągle dowożą nowych turystów. Gdy już nie da się nic upchać, próbują odpalić silnik. Nie jest to takie proste, ale po pewnym czasie się udaje. Choć co jakiś czas dławi się, gaśnie. Wtedy żartuję sobie że powinna paść komenda: wszyscy za burtę i pchamy. Łukasz mnie ucisza a wówczas siedzący obok Chińczyk tłumaczy, że Filipinki żartowały w ten sam sposób. Na szczęście dopływamy jednak do brzegu wyspy. Miało to trwać pół godziny, trwało półtorej. Ale nareszcie jesteśmy. Malapascua Island. Paradise…

Malapascua znajduje się około 8 mil od północnego krańca wyspy Cebu na Filipinach. Malapascua można przetłumaczyć jako "niefortunne Boże Narodzenie”, jest również nazywana "małym Boracay", a zwłaszcza jej plaże są uważane za najpiękniejsze na świecie. Malapascua jest również uważana za jedno z najlepszych miejsc nurkowych na Filipinach.

Wyspa wita piękną plażą, z białym miękkim piaskiem. Plaża porośnięta jest pięknymi pochylonymi palmami, tworzącymi znakomite tło do zdjęć. Na dwukilometrowej długości wyspie nie ma ruchu kołowego, poza szaleńcami na motorach. Widziałam na jednym sześć osób (troje dorosłych i troje wyrostków, a motor był zupełnie normalnych rozmiarów). Wieczorami kilkanaście barów położonych wprost na plaży zaludnia się i zaczyna się imprezowanie. Nurkowiska położone są wprost u wybrzeży wyspy, a kilka jest oddalonych o około godzinę płynięcia.
Ten dzień przeznaczyliśmy na ulokowanie się (z powodu albo pod pretekstem świąt ceny w niektórych miejscach podniesiono o 100%, najechały na wyspę tłumy ale po godzinie mieliśmy bungalow dla siebie za rozsądną cenę) i znalezienie szkoły nurkowej. Jest ich mnóstwo, ale nie wszystkie zgodziły się nas zabrać tam gdzie chcieliśmy popłynąć, bo nie mamy wystarczających kwalifikacji. Chcieliśmy nagiąć przepisy tylko odrobinę i okazało się, że w kilku miejscach nie jest to problemem. Umówiliśmy się zatem na nurkowanie o świcie.
20 kwietnia, środa
Dzień przeznaczony na przemieszczanie się po wyspach. Rano płyniemy promem na Cebu. Znowu odprawa jak na lotnisku,, prześwietlanie bagażu i podróżnych, oczekiwanie na specjalnej eleganckiej sali z naklejkami zachęcającymi do rozbrojenia się, opłaty za korzystanie z terminala, stewardessy z uśmiechem wskazujące miejsce na pokładzie.

Na Cebu wszyscy próbują nas przekonać, że na północ wyspy się nie dostaniemy, bo Filipińczycy świętują Wielki Tydzień i autobusy są przepełnione. Tak powtarza w kółko taksówkarz wiozący nas na dworzec autobusowy, to samo mówiła już nawet pani na lotnisku w ubiegłym tygodniu!

Okazuje się jednak, że na dworcu (po kontroli przeprowadzonej jak na lotnisku, z użyciem psów) autobusowym orientujemy się całkiem łatwo, a zresztą wszyscy wiedza dokąd mogą chcieć jechać biali turyści, zatem natychmiast znajdujemy się w autobusie d Maya, skąd odpływają łodzie na Malalpascua. BDW: bilet autobusowy to 163 peso, na ódx kolejnych 80 (próbują zedrzeć jeszcze 20 za podwiezienie do dużej lodzi, bo ponoć jest niski stan wody!).
Taksówka do promów kosztuje z Cebu kilka tysięcy (z lotniska 3 000 peso, z przystani promowej 2 500; przeprawa specjalna (na zamówienie) 1 000 peso od osoby. Transfer organizowany przez resorty na wyspie (bus plus łódź) to koszt rzędu 7 000 peso.

Przez kilka godzin podziwiamy piękne widoki przez okna autobusu. Niestety nie ma wielu chętnych na przeprawę, więc znajdujemy nocleg i zostajemy w miasteczku. Jest klimatycznie. To Wielki Tydzień, więc trwają procesje, w których uczestniczą chyba wszyscy mieszkańcy.