skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 17 stycznia 2011


31 grudnia, piątek
Nadszedł czas, by spojrzeć prawdzie w oczy. Muszę się skonsultować z lekarzem. Dopytujemy się o szpital miejski i jedziemy tam. Ponoć na wyspach jest tak przeraźliwie drogo, że założenie opatrunku kosztuje 400 zł, ale tu powinno być taniej. Szpital jest ogromny, czyściutki i robi bardzo dobre wrażenie. Przy wejściu pan pyta czy już tu byłam i wyjaśnia dokąd się udać. W informacji podaje swoje dane osobowe i wystawiają mi karte klienta z kodem paskowym. Łukasz nic nie dostaje, ale widziałam, że inni turyści (chorzy i osoby im towarzyszące) maja nalepki z takim kodem paskowym i nazwiskiem. Najpierw pielęgniarka prowadzi mnie do poczekalni (ale wypas!). Stamtąd pielęgniarz prowadzi mnie do „pomieszczenia mierzenia symptomów życiowych”. Brzmi lekko groźnie i od razu czuję się chora. W salce wyposażonej w niezwykle nowocześnie wyglądający sprzęt jest miejsce dla dwóch pacjentów. Ważenie to normalka, ale potem siadam przy aparacie do mierzenia ciśnienia. Czegos takiego jeszcze nie widziaalm nawet na filmie. Mierzy ciśnienie i puls w prawej ręce (pan informuje mnie, ż ejest nieco podwyższone ale w normie). Potem w lewej i ponownie w prawej. Przypomina to wielki rękaw z podłokietnikiem i jest bardzo dookładne. Temperature mierzy oczywiście elektronicznym termometrem pod jezykiem. Jednocześnie ciśnienie na palcach – „spinaczami”. W wywiadzie pyta o wszystko, bardzo dlugo i cierpliwie. W końcu kończy mi się sownictwo i musze poprosic Łukasza o pomoc. Pielęgniarz dziwi się tylko, że objawy mam od dwoch tygodni. No i czemu się dziwi, w końcu bylam u lekarza w Indiach a poza tym ja nie biegam do lekarza z byle powodu. Wręcza mi laminowany numerek i po chwili pielegniaraka (jakiez one eleganckie! Na szpitkach z idealnym makijażem i takie uśmiechnięte)prowadzi mnie do lekarza. W poczekalni, na miękkiej skórzanej sofie przeczytałam, że wprowadzono nowy ssytem powiadamiania lekarzy rodzinnych o sytuacji jego pacjentów, żeby więc wybaczyć jeśli lekarz odbierze telefon w trakcie wizyty (ja też podawałam numer telefonu i meila), wiec nie dziwi mnie zestaw słuchawkowy. W gabinecie ołtarzyk krola, zdjęcia króla i królowej, jakies dyplomy i w ogóle klimatycznie, ale przy tym bardzo profesjonalnie. Lekarz długo pyta o rózne rzeczy i kieruje mnie na testy, odprowadza do drzwi. Muszę oddac krew, mocz i kał do badania, a po wyniki zgłosić się po godzinie. U nas bym poczekała do nasteonego dnia. A gdy dowiaduję się jak szczegółowe badania mi zrobili, to myślę, że z tydzień. W oczekiwaniu na wyniki robimy zakupy w sklepie komputerowym vis a vis (dodatkowy dysk zewnętrzny na kopię bezpieczeństwa dla moich zdjęć) kosztuje stówkę taniej niez u nas i ma gwarancję światową. Wracam po wyniki, które dostaję w kopercie. Oglądam je sobie, pije wode i kakao (wszystko w cenie), po czym pielegniarka mnie znajduje sama i prowadzi do lekarza. On ma wyniki w komputerze, przeglada je, omawia i zaczyna wypełniać karte choroby. Zapewnia z uśmiechem, że wszystko będzie dobrze i dziękuje za wizytę. Następnie pielegniarka prowadzi do wielkiego holu, gdzie znajduje się apteka i kasy. Dostaję numerek jak z kasy fiskalnej. Po kilku minutach w kasie odbieram leki w woreczkach strunowych z opisem dla kogo są, jak je dawkować i na co działają. Pani uprzejmie rozklada je przede mną i wszystko dla pewności tłumaczy. Potem dostaję rachunek. 230 zl. Dopytuję się, czy to tylko za leki, ale nie: za wizytę, laboratorium i opieke pielęgniarki (5 zł). Jak na taki serwis to niedrogo.
W Tajlandii lekarstwa są tanie i łatwo dostępne. Możemy kupić większość lekarstw (również antybiotyki) bez recepty w jednej z wielu małych aptek, w szpitalach i klinikach (choc na przykład w tej sptrzedaja tylko leki wypisane przez ich lekarzy), a podstawowe medykamenty także w sklepach 7/11, Family Mart i innych. Podobno lepiej zabrać ze sobą do Tajlandii coś na biegunkę i inne problemy żoładkowe; silny przeciw-opalacz, a także krem na zbytnio opaloną skórę; leki przeciw-alergiczne jeśli jesteśmy uczuleni; płyn do dezinfekcji skaleczeń i plastry. Nie kupowałam jeszcze tych rzeczy, więc nie wiem czy są droższe czy trudnodostępne.
Potem znalazłam w Internecie informacje, że służba medyczna w Tajlandii oferuje usługi na wysokim poziomie, ale głównie w placówkach prywatnych, gdzie nie będzie też kłopotów z porozumieniem się po angielsku. W placówkach publicznych możemy liczyć na przyzwoity poziom opieki, ale lepiej pójść z kimś, kto zna język tajski. Prywatne szpitale o standardzie europejskim znajdują się w Bangkoku, w większych miastach na prowincji, oraz w najpopularniejszych centrach turystycznych. Jak dobrze, że dpadlo mnie w duzym mieście! W Tajlandii nie funkcjonuje publiczny system darmowych karetek pogotowia. W przypadku wypadku wymagającego szybkiego transportu do szpitala najlepiej pojechać taksówką. W Bangkoku w praktycznie wszystkich szpitalach, nawet państwowych, znajdziemy kogoś mówiącego po angielsku, ale w poważnych sytuacjach najlepiej (choć drożej) skorzystać z usług jednego ze szpitali prywatnych.
Dziś Sylwester. Średnio mi się chce szalec do rana, ale mam sukienkę szyta na miare specjalnie na te okazję a w miescie jest dzis wielka impreza słynna na cała Azję. Postanawiam wstrzymac si z lekami do jutra i wieczorem jedziemy do centrum. Masakryczne korki, niewyobrażalna ilość ludzi i cudownie romantyczne latawce, a właściwie lampiony puszczane w rozgwieżdżone niebo. Ale to już należy do dnia jutrzejszego.