skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 23 maja 2011

14 maja, sobota


Berastagi jest miasteczkiem 60 tys. mieszkańców, ale nie wygląda na takie. Położone jest na wysokości 1400 mnpm, co powoduje, że ze względu na świeże powietrze i niższe temperatury chętnie przyjeżdżają tu mieszkańcy z dusznego, śmierdzącego, gorącego Medan.


Powodem i celem zatrzymania się tutaj jest wulkan Sibayak 2117m. (podawane sa bardzo różne wysokości: 2 094, 2100, 2212mnpm). W okolicy są dwa duże wulkany, ale wybieram ten łatwiejszy, bo nie mam sprzętu ani czasu, by wspinać się na wyższy.
Gunung Sibayak – wulkan w północnej części Sumatry wIndonezji; zaliczany do stratowulkanów.

Współrzędne geograficzne 3°12'N 98°31'E ; średnica krateru 900 m. Leży w górach Barisanok. 50 km na północny zachód od jeziora Toba.


Znalazłam instrukcję jak na niego wejść:
Hike Mount Sibayak. You do not need a guide to do the trip. Simply catch a local bemo (mini-bus converted to public transit) out to the park and your guesthouse or hotel will tell you how. Once there, walk up using the paved, good road that will stop near a trail and leave you with about half an hour's walk to go. While the road is good, the ascent is steep and there will likely be no one else out there except you (and your party), so bring water and snacks.

The whole trip should take 2 to 4 hours to the top (2,212 meters). The final approach and the crater itself are like an amateur volcano fan's dream. While there is no lava, there are fumaroles, creeks with simmering greenish water and a staggering crater sitting among the clouds. You can either go back the way you came or find the trail on the other side of the crater that will take you down through the jungle.


Visit the local hot springs. On the other side of Mount Sibayak is a small village featuring a pair of spas taking advantage of the local hot mineral springs. Bring your swim trunks and relax after the hike with a dip in the waters.


W hoteliku dostalam nawet mapkę, bez skali, obrazkową, ale z prostą instrukcją. Wystarczyło.


O świcie, z Łukaszem i poznanym na miejscu Lotharem, wyruszyliśmy na pierwszy w moim życiu wulkan. Podjechaliśmy kawałek busikiem, zapłaciliśmy za wstęp i ruszyliśmy asfaltową wąską drogą przed siebie. Właściwie powinnam napisać, ze pod górę, ale czasem było też po równym, a nawet w dół. Mijaliśmy po drodze wiele rożnych tropikalnych roślin, miedzy innymi wiele odmian paproci, widłaków, karłowatych palm czy rododendronów.
Po godzinie spaceru skończyła się droga. Wąską, stromą ścieżką a częściowo schodami z betonu, wspięliśmy się nieco przez dżungle i naszym oczom ukazał się wulkan.

Z licznych szczelin buchała gorąca para oraz gazy wulkaniczne o silnym zapachu siarki. Z daleka dziwiłam się ludziom, że podchodzą tak blisko, ale okazało się, że wulkan jest dziś spokojny i można podejść do tych pióropuszy pary całkiem blisko.
Ścieżką doszliśmy do rumowiska skalnego, po którym wspięliśmy się na koronę krateru. Nakręciliśmy sobie pamiątkowe filmiki. Znakomite miejsce na zdjęcia i krótki piknik. Zważywszy, że nie jedliśmy śniadania – czas najwyższy. Potem, po kilkunastu minutach marszu i krótkiej wspinaczce stanęliśmy na wierzchołku wulkanu Sibayak 2095 m npm.


Ze szczytu rozpościerał się przepiękny widok a to na krater, a to na góry wokół, a to na okoliczne wioski i miasteczka. Chmury spowiły oddalony wulkan, więc czekaliśmy Az się podniosą. Tak spędziliśmy ze dwa, trzy kwadranse zauroczeni widokami. I nagle usłyszałam za sobą łomot. To grzmoty! Burza była już przy najbliższej grani. Zważywszy na kierunek wiatru i wysokość szczytów najrozsądniejszym wyjściem wydało nam się zejście stromą, odradzaną turystom, droga do gorących źródeł. Jako jedyna miałam buty trekkingowi i przyznaję, że warto było je dźwigać. Zejście, zgodnie z oczekiwaniami, było bardzo strome, czasem ścieżka (lub słynna kamienne schody) znikały nam z oczu na kilkanaście metrów np. w jakiejś przepaści. Było zabawnie, gdy ślizgaliśmy się błocie, ale okazaliśmy się szczęściarzami – deszcz za nami nie podążył. Pomagając sobie wzajemnie, raniąc się czasem na szczęście niegroźnie, ciesząc się jak dzieci z przygody w dżungli, po godzinie czy dwóch zeszliśmy do wioski.

U stop wulkanu są gorące źródła, a obok nich mini elektrownia geotermalna. Unosił się z niej wysoki pióropusz białego dymu. Nie mogła się jednak równać z wielkimi bambusami w okolicy. My jednak postanowiliśmy zrelaksować się w gorących źródłach. Okazało się, że jest ich naprawdę sporo. Pluskaliśmy się w gorącej lub bardzo gorącej wodzie (w ubraniach, które nawet po kilku praniach nadal czuć siarką!), smarowaliśmy skórę proszkiem z wulkanu i gapiliśmy się w ten wulkan, jakby miał zaraz wybuchnąć. Jednak szybko spowiły go chmury, więc warto było wstać skoro świt. Spotkaliśmy chłopaka poznanego w Medan, co bardzo nas ucieszyło. Objedliśmy się przepysznych owoców – mangostanów, bananów, salaków, pomarańczy, ale i tak wróciliśmy do Berestagi po duriana i na nocleg.