skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 19 lipca 2010



19 lipca, poniedziałek
Najpierw wszystkich obudził Criss, który nie potrafił wyłączyć budzika o szóstej rano. Pojechał na dworzec, by kupić bilet na autobus do Turcji. Wrócił po siódmej z wiadomością, że ma autobus o ósmej. Poczekaliśmy na Bartka i okazało się, że nie ma on w aucie wszystkich rzeczy Crisa, bo je wyprał i suszą się na sznurze w hotelu. Zaczął się szaleńczy wyścig dwoma samochodami – Cross miał taksówkę – na dworzec autobusowy. Wpadliśmy tam minute przed odjazdem autobusu. Przy czym Cris nie odzyskał rzeczy, zapomniał o telefonie komórkowym i nie miał jeszcze wypisanego biletu. Ach, ci beztroscy Anglicy!
Po odstawieniu Crissa zajęliśmy się wizami. Po negocjacjach w kilku punktach załatwiliśmy wszystkie sprawy dość pomyślnie.
Nadszedł czas na zwiedzanie. Nazwa Tbilisi pochodzi od gruzińskiego słowa „tbili” – ciepły, nawiązując do ciepłych źródeł w okolicy. Samo miasto liczy sobie ponad 1500 lat i tym samym jest jednym z najstarszych na świecie.
Warto odwiedzić katedrę Sioni, siedzibę Katolikosa kościoła gruzińskiego, gdzie znajduje się krzyż św. Nino zrobiony z dwóch gałązek winorośli splecionych kosmykami jej włosów. Grób świętej znajduje się we wiosce Bodbe, krainie Kachetia. Dzięki św. Nino Gruzja stała się drugim chrześcijańskim krajem na świecie.
Trudno nie zauważyć potężnej, kobiecej figury stojącej na wzgórzu, gdzie rozpościera się widok na całe miasto. Ta postać symbolizuje postawę Gruzinów trzymając w lewej ręce dzban wina, by ugościć przyjaciół, w prawej – miecz do obrony przed wrogami. Na Placu Wolności stoi kolumna św. Jerzego, patrona Gruzji. Jego dzień zwany Giorgobaba obchodzony jest 23 listopada.
My jednak skupiliśmy się tego dnia na łowach z aparatem fotograficznym. Dawaliśmy się zagadywać, częstować słodkościami, namawiać na zwiedzenie polecanych przez autochtonów miejsc. Ale przede wszystkim bezczelnie zapychaliśmy pamięć aparatu kolejnymi portretami – szczególnie małych dzieci i starszych osób.
Najlepiej rozpocząć odkrywanie nowego kraju używając zmysłu smaku. Kuchnia Zakaukazia rozpieszcza nas na różne sposoby. Polecam gołąbki z ryżem zawinięte w liście winogron; Chaczapuri (placek serowy); Chinkali ( gruziński pieróg nadziewany mięsem), Badridżani gdzie główny składnik to bakłażan, szaszłyki i lobio ( potrawa z fasoli). Na deser serwowana jest kawa ze świeżymi owocami np. melony, brzoskwinie, arbuzy.

Jednak naszą atrakcją dzisiejszego popołudnia była wizyta w studiu tatuażu. Bart wymarzył sobie nowy tatuaż – św. Jerzego z Gruzji. Spędziliśmy więc kilka godzin u najlepszego tatuażysty w Gruzji – Andrija. Facet potwierdził swoja klasę. To prawdziwy artysta. Gdyby nie zaciśnięte zęby Barta i niemiłe bzyczenie maszynki do tatuażu, miałoby się wrażenie, że tworzy subtelny, delikatny rysunek piórkiem. Dopiero przyglądając się jego pracy zrozumiałam dlaczego tatuowanie to sztuka. Chwilami w jego oczach malowało się jakieś rozmarzenie, chyba można to nazwać natchnieniem właśnie. Wydawało się, że nie zauważa naszej filmującej i fotografującej zgrai. Niczym mnich w transie, całkowicie zatopiony w wykonywaniu swych czynności, tylko czasami wracał do rzeczywistości, pytając czy zrobić przerwę. I wtedy znów stawał się zwyczajnym, może nieco zbyt metroseksualnym, chłopakiem ze stolicy małego państewka. Tak jak my pił wodę, żartował, wychodził na papierosa. Ale gdy wracał, stawał się znów artystą. Kimś zupełnie odrębnym od naszego świata. Jakby z innej gliny ulepionym. W powietrzu unosiła się magia tworzenia. Pomyślałam: pierwszy raz mam tę możliwość by obserwować artystę przy pracy.

18 lipca, niedziela
Mccheta to śliczna miejscowość jakieś 25 km od Tbilisi. Poranek, jak to poranek niedzielny, był bardzo leniwy. Śniadanie na trawie, smętne zbieranie się do zwiedzenia katedr – trzech wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Zobaczyliśmy i obfotografowaliśmy do granic możliwości katedrę Sweti Cchoweli, Dżwari i Samtawro. Szczególnie warto odwiedzić Monastyr Dżwari, usytuowany na wzgórzu, z którego widać piękną panoramę Mcchety i okolic. Tam byliśmy świadkami ślubu, a w Sweti Cchoweli – spowiedzi i chrztu.

Po południu jedziemy do stolicy tego małego państewka - Tbilisi. Król Wachtang Gorgasal przeniósł stolicę Gruzji z Mcchety do Tbilisi, które od tamtego czasu stało się jednym z symboli Gruzji, miastem obecnym w świadomości wszystkich Gruzinów, ważnym zarówno dla mieszkańca Kartlii, Imeretii czy Gurii.
Gruzja to kraj na granicy kultur, kraj gdzie od wieków mieszały się wpływy Azji i Europy, gdzie od wieków zamieszkują przedstawiciele wielu różnych etnosów. Stolica kraju – Tbilisi – nazywana jest miastem wielu kultur – tu obok Gruzinów żyją Ormianie, Rosjanie, Żydzi, Azerowie, Grecy, Ukraińcy, Niemcy, Asyryjczycy, ludy dagestańskie, są też i Polacy. W Tbilisi mieszka około 103 narodowości.

Tbilisi, jak cała Gruzja, jest pełne kontrastów; z jednej strony wyremontowane centrum miasta i główne ulice, piękne zabytki i zachodnie samochody, a z drugiej domy w ruinie, dziury w ulicach i chodnikach. Jednak z Gruzinów aż bije optymizm. Podobnie jest z noclegami: obok drogich, ekskluzywnych hoteli znaleźć można nocleg za 3 USD (oczywiście standard odpowiada cenie). Więcej zapłaciliśmy za kolację :D

Hotel posiada oczywiście Internet bezprzewodowy, więc cały wieczor i noc spędziliśmy przed laptopami.


16 lipca, piątek
Opuszczamy piękną Mestię. Nie jedziemy do Ushguli, bo rozliczne wersje dotyczące jakości drogi do niej bywają tak skrajnie sprzeczne ze sobą, że Bartek postanawia nie ryzykować. Trudno.
Jedziemy do Kutaisi. Mijamy wioski i miasteczka. Wszystkie wyglądają, jakby przetrwały jakąś katastrofę, zagładę ludzkości rodem z książki Lema. Zdecydowanie, Gruzja swoje najlepsze lata ma za sobą. Domy, wybudowane niegdyś jako piękne założenia letniskowe, otoczone ogrodami, popadają w ruinę. Obecni mieszkańcy łatają tylko najpilniejsze potrzeby, podwiązują rury, zalepiają dziury. Sprawia to bardzo żałosne wrażenie.
Stan powszechnego upadku przekłada się tez na stan dróg (szczególnie gdy porównać je do niedawnych tureckich) oraz tempo życia mieszkańców. Ogólna stagnacja. Wydaje się, że Gruzini nie maja ambicji ani planów do zrealizowania. Żyją swoimi drobnymi radościami i problemami, ekscytują się spotkaniem turystów z Polski (to przyjaciele, szczególnie śp. Kaczyński). Gdynie potrafią się porozumieć (angielski odpada, rosyjski bywa że tylko szczątkowo) uśmiechają się, machają rękami i powtarzają głośno i wyraźnie kolejne frazy w niezrozumiałym dziwnym bełkocie, który zapewne jest gruzińskim. Niestety rozróżniam i używam tylko „gamardżoba” i „marloba”.
Dojeżdżamy doi Kutaisi. Szukamy najważniejszego zabytku - Katedrę Bagrati zbudował król Bargat III ok. 1003 roku. Podczas wojny w 1692 ekspozja zawaliła kopułę i dach świątyni. Dziś na wzgórzu nad centrum Kutaisi wznoszą się już tylko ruiny, ale i teraz podczas ważnych uroczystości odprawiane są tu nabożeństwa. Niestety jest w remoncie,. Nawet z zewnątrz nie ocenimy jej uroku, bo otoczona jest
Jedziemy więc do Gelati. Spędziłam tam niegdyś niezapomniane chwile,ale tym razem znajdujemy nocleg nie nad rzeką, a w okolicach monastyru. Cudowne miejsce. Gelati została zbudowana w 1106 roku z rozkazu króla Dawida Budowniczego, który w tym samym miejscu założył również akademię. Kompleks kościołów jak i budynek samej akademii stoją po dzień dzisiejszy.
W VI wieku, w miejscu gdzie znajduje się katedra, powstał klasztor, który działa i dziś. Główny budynek klasztoru, zbudowany na rozkaz Kwirke – króla Kachetii – pochodzi z XI w i jest najwyższą świątynią Gruzji.
Spędzamy wieczór fotografując zachód słońca a ranek – wnętrza. Nocna burza sprawia, że namioty trzeba wyczyścić, więc wyjedziemy późno.

17 lipca, sobota
Nasyceni duchowo – katedra w Gelati i i fizycznie – przepyszne bułeczki z rozmaitymi nadzieniami u mojej ulubionej pani w Kutaisi – ruszamy w drogę do Gori, miasta rodzinnego Józefa Stalina. Soso Dżugaszwili urodził się tutaj w 1879 roku, 21 grudnia - przepowiedziano wówczas jego matce Keke, że syn będzie żył długo i zajmie szczególne miejsce w historii XX wieku.
Kamienny wódz z kamienną twarzą stoi przed ratuszem w centrum Gori, w nieodłącznym żołnierskim płaszczu. Ostatni kamienny generalissimus w Gruzji i pewnie w całym świecie. Dwukrotnie próbowano burzyć pomnik i dwukrotnie mieszkańcy protestowali - w pięćdziesiątym szóstym i w osiemdziesiątym ósmym, za Gorbaczowa.
Kult Stalina jest w Gruzji żywy.
Nie odważyłam się zwiedzać muzeum: Dom-Muzeum Józefa Stalina, który pierwotnie miał być muzeum komunizmu. Już na podwórku wlos się jezy na myśl, że ten człowiek to największy zbrodniarz ludzkości. Wstęp kosztuje ok. 20 zł. Poprzednim razem ograniczyłam się do obsikania jego domu, teraz zachowuje się znacznie bardziej kulturalnie. Ale z trudem powstrzymuję, że przed okazaniem emocji. Źle się tu czuję.
Ale mieszkańcy Gori są z niego dumni. Soso Dżugaszwili był podobno prymusem, bardzo lubianym i uczynnym kolegą. W muzeum zebrane są pamiątki po nim, osobiste przedmioty i prezenty, które dostał do rządów komunistycznych krajów oraz zdjęcia i portrety, a także dokumenty ilustrujące jego życie. Stoi też wagon, w którym podróżował (wstep 10 zł).
Wieczorem dojeżdżamy do Mtschety, gdzie znajdujemy znakomite miejsce na nocleg – na brzegu rzeki, w zieleni i do tego gratis :D