skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

środa, 7 września 2011

Sobota, 4 czerwca
Obudziłam się rano i nasłuchiwałam kiedy to wstanie nasza Bobo. Jej gosposia, nadzwyczaj uprzejma kobieta, nie mogła mi tego wytłumaczyć, gdyż zna tylko mandaryński. Poruszenie w pokoju gospodyni usłyszałam około jedenastej. Przed dwunastą wyszła wystrojona w kolejny mega drogi komplet z wysokimi szpilkami, minispódniczką i firmową torebką.

Zjedliśmy razem śniadanko, komunikując się nieznacznie i pojechaliśmy dokądś. Gospodyni zaproponowała „kofi, kofi! (z akcentem na wysokie i)” więc oczywiście jak najbardziej. Jechaliśmy ponad godzinę! Zrozumiałam, że Bobo ma wielu białych przyjaciół, takiego chłopaka, ale właściwie to on jest dużo młodszy i wrócił do Francji – nie wiadomo czy jeszcze tu przyjedzie. I to on zaszczepił w niej miłość do kawy, której tutaj nie ma z kim pić. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że z kawą to także będzie w Chinach problem. Występuje w dobrej jakości w miejscach takich jak Sturbacks z wi-fi, ale ceny zaczynają się od 7 dolarów za te najprostsze, więc trzeba będzie poszukać innego źródła i kawy, i internetu. Czas przy kawie minął nam cudownie – Bobo nauczyła nas, białasów, chińskich znaków migowych do pokazywania cyfr od zera do dziesięciu. Nie tylko są kompletnie różne od tego, co obowiązuje w Europie, ale potem okaże się, że różne są te znaki w różnych częściach kraju.
Po kawie Bobo podwiozła nas do centrum i starała się nam wytłumaczyć co gdzie jest. Była mowa o tym jak trafić na dworzec kolejowy, by zakupić bilety i gdzie są ciekawe zabytki. Ale byłam tak oszołomiona tym, co zobaczyłam, że nie mogłam się skoncentrować na tych wyjaśnieniach. Zapamiętałam tylko, że skontaktuje się z nami po biznesowej kolacji i pójdziemy do klubu nocnego, bo dziś sobota. Popatrzyłam na swoje klapki, na strój Łukasza i postanowiłam niczym Scarlett pomyśleć o tym później.
Noc spędzamy w klubie nocnym. Zupełnie inne Chiny. Nie spodziewałam się, że trafimy do klubu dla białych. Słyszałam nieco o chińskich dyskotekach a tu wjeżdżamy windą do dwupoziomowego lokalu z pięknie oświetlonymi stolikami na dachu, lożami a nawet leżankami piętro niżej i sala do tańczenia. Wszędzie ochrona, kelnerzy i kapiący luksus. O cenach nie będę wspominać. Jest wykwintnie, drogo i biało. Nawet snobistycznie. Mnie najbardziej zaskoczyło, gdy rozpoznali mnie inni miejscowi couchsurferzy, do których pisałam przed przyjazdem. Wielomilionowe miasto a my spotykamy się w klubie.

Noc spędzamy w klubie nocnym. Zupełnie inne Chiny. Nie spodziewałam się, że trafimy do klubu dla białych. Słyszałam nieco o chińskich dyskotekach a tu wjeżdżamy windą do dwupoziomowego lokalu z pięknie oświetlonymi stolikami na dachu, lożami a nawet leżankami piętro niżej i sala do tańczenia. Wszędzie ochrona, kelnerzy i kapiący luksus. O cenach nie będę wspominać. Jest wykwintnie, drogo i biało. Nawet snobistycznie. Mnie najbardziej zaskoczyło, gdy rozpoznali mnie inni miejscowi couchsurferzy, do których pisałam przed przyjazdem. Wielomilionowe miasto a my spotykamy się w klubie.