skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 23 kwietnia 2011

8 kwietnia, piątek
Musimy wyjechać. Mamy lot na wymarzone Filipiny. Ale w Singapurze pozostaje tyle do zobaczenia i do zrobienia! Zostawiamy u Ruth cześć bagażu i jedziemy na lotnisko. Droga do metra okazała się całkiem prosta ale to takie miłe, że tak bardzo się o nas troszczą! Niemiłosiernie zaspani docieramy na terminal budżetowy i… myślimy, ze cos nam się pomyliło. Budżetowy terminal ma mnóstwo restauracyjek, wygodne sofy dla oczkujących i gratisowe podłączenia do Internetu.
Lot jak to lot, nie dostarcza mi już wielu emocji. Odprawa w Singapurze okazuje się bardziej dokładna, niż jakakolwiek inna do tej pory. Po tylu miesiącach (niemal dziesięciu) pierwszy raz mam kłopoty, bo na skanerze znaleźli moje składane nożyczki w kosmetyczce – a tyle co wymieniłam je na nowe, ostrzejsze! Inna sprawa, że Łukasz ma normalne nożyczki do obcinania paznokci, i tych nie zauważają.
Po południu lądujemy w Clark na Filipinach. Wybraliśmy lot tutaj, bo jest znacznie tańszy niż do Manili. Odprawa paszportowa uświadamia nam, ze moglibyśmy zostać tu jeden dzień dłużej, bo tak naprawdę nie liczą 21 dni tylko 21 dób od przybycia. Co innego jednak przyciąga nasza uwagę. Zabudowania lotniska to po prostu stodoła!!! I to jest lotnisko międzynarodowe?! Aż trudno uwierzyć. Wprawdzie jest informacja turystyczna, ale ogranicza się do ulotek o okolicznych, nieziemsko drogich hotelach – potem przekonamy się, że wszystkie hotele na filipinach są straszliwie drogie; wprawdzie jest bankomat, ale wypłacić można maksymalnie 600 zł i pobiera za każdym razem 13 zł prowizji – potem przekonamy się, że dotyczy to wszystkich bankomatów na Filipinach. Lotnisko okazuje się być zamykane w nocy po ostatniej odprawie około 1:00. My mamy odprawę o 5tej rano, wiec nie mamy pomysłu jak tu zanocujemy. Zresztą poczekalnia i tak jest na zewnątrz i wygląda jak przystanek autobusowy. Najwyżej rozwiesimy nasze hamaki 
Natychmiast wsiadamy do autobusu, mającego być transferem na lotnisko w manili, skąd mamy następny lot. Przejazd nie jest nawet bardzo drogi (jak wszystko tutaj z wyjątkiem noclegów), ale trwa niemiłosiernie długo, szczególnie przez miasto.
Stolica (ludność 1,7 mln w 2001 r.; z przyległymi miastami – tzw. Metro Manila – ok. 14,1 mln) robi na nas jak najgorsze wrażenie. Wiemy, że nie jest zbyt bezpieczna, ale gdy po jakimś czasie nawet miejscowi to potwierdzają, włos się jeży na grzbiecie. Wygląda jak miasto ze starych filmów gangsterskich albo o gangach miejskich. Wszystko jest brudne, niemiłosiernie zakurzone. Zakorkowane do granic wyobraźni. Po zmroku widzimy przez okna autobusu wielu policjantów. Nie robi to dobrego wrażenia.
Niestety autobus wcale nie jedzie na terminal. Trzeba się przesiąść i jedyne co tam jeździ to taksówka. Kupujemy więc uliczne jedzenie – od wczoraj prawie nic nie jedliśmy. Miejscowi są uprzejmi ale sarkastycznie żartują „Po co tu przyjechaliście, następnym razem jedźcie do Meksyku”. Dziwne obyczaje. Nie czujemy się zbyt pewnie, więc nie bierzemy tradycyjnego tuktuka, tutaj nazywanego trycyklem, lecz konwencjonalna taksówkę. I dobrze. Jedziemy z kwadrans ciemnymi uliczkami, jakąś autostrada czy czymś takim, ludzie za oknem wyciągają ręce po jałmużnę…
Za to widok terminala (nawet tego krajowego!) zdecydowanie poprawia nam humory. Jest bardzo elegancko, przestronnie, czysto. W biurze AirPhilExpress bezskutecznie próbujemy załatwić nasz problem z biletami (kupiliśmy bilety z manili do Puerto Princessa, ale po tygodniu nadal nie było potwierdzenia ani nie zaksięgowano przelewu, więc po 10 dniach kupiliśmy jeszcze raz i wtedy ściągnęło mi kasę z konta za pierwszy lot. Nadal nie dostałam potwierdzenia rezerwacji, za to komplet dokumentów przyszedł bardzo szybko. Niestety kompania nie odpowiada na maile. Tutaj także kazano nam pisać maila. Następne bilety kupiliśmy więc u konkurencji – w Cebu Pacific.
Noc spędziliśmy na lotnisku, jedząc tanie filipińskie zupki chińskie z lotniskowego marketu, jakieś zestawy podgrzewane w mikrofali i pijąc mnóstwo kawy. Bardzo fajne, przyjazne lotnisko. Wprawdzie nie działa mi darmowe wi-fi, ale jest bardzo przyjaźnie, czysto i wygodnie. Jedyne co mnie martwi, to jak mój bagaż przejdzie odprawę. Wykupiliśmy tylko podręczny (7 kg) a waga wskazuje 11 kg. Do tego mój nowy plecak, kupiony w Tajlandii na promocji firmowy plecak z odpinanym malutkim, okazuje się być jakiś ogromny i przyciąga uwagę, zarówno podróżnych, jak obsługi.