skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 27 lipca 2010



22 lipca, czwartek
Zaczęliśmy od ambasad i zakupów w Erewaniu. Poraził mnie targ biżuterią.
Po podróży przez górzystą Armenię wszyscy zafiksowali sobie nocleg nad jakąś wodą. Chcieliśmy pojechać pod jakiś ciekawy wodospad, ale najbliższy był 200 km dalej i to na terytorium Górnego Karabachu. Wybór padł więc na jezioro Sewan. Słyszałam wiele różnych opinii na jego temat, więc mój stosunek do tej wycieczki był ambiwalentny. Zaczęło się oczywiście od fotografowania słynnego zardzewiałego diabelskiego młyna w Sewanie. Potem postanowiliśmy znaleźć jakieś odosobnione miejsce na nocleg. Okazało się to niełatwe. Otóż jezioro jest dość małe i szczelnie oblepione ośrodkami wypoczynkowymi w stylu naszego wczesnego Gierka i jakby od tamtej pory nie remontowanymi. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wokół jeziora po drogach i bezdrożach (przenikały się zupełnie niespodziewanie i w sposób dla nas nieprzewidywalny), stwierdziliśmy iż tańszy będzie nocleg w bungalowie nić nawet na półprywatnym polu namiotowym. Ponieważ zbliżała się burza a na tych wysokościach (2 000 mnpm) już późnym popołudniem było bardzo zimno, zdecydowaliśmy się na ten luksus. Długo pływaliśmy w jeziorze, robili w nim pranie, fotografowali… Potem, korzystając z nieograniczonego dostępu do prądu, dzięki zasobom pamięci naszych laptopów ustaliliśmy plan działania na najbliższe dni.

21 lipca, środa
W związku z przedawkowaniem alko wyjazd nastąpił koło południa. Skutkiem opóźnień zwiedziliśmy tylko trzy monastyry w miejscowościach: Ashtarak, jakiejś malej, której nazwy nie znamy i Karbi. Przy tej ostatniej zostaliśmy na noc.
Monastry ormiańskie zawsze wywołują we mnie wielkie i mocne wrażenia, zatem nic dziwnego że zazwyczaj zwiedzanie kończyło się moim odkryciem, że znowu zostałam sama w świątyni. Na szczęście tempo tego dnia nie było zbyt spieszne. To wzruszające modlić się w świątyniach pierwszego kraju katolickiego. Tu „stary kościół” oznacza „z początków czwartego wieku”. Kilka obiektów zostało wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tym, szlakiem staramy się kierować w szczególności. Po raz kolejny przekonujemy się jednak, że ani ciekawe fotografie z folderów, ani autorytet UNESCO nie gwarantują wielkich wrażeń i satysfakcji z przebycia dziesiątek kilometrów lokalnymi drogami i odnalezienia twierdz czy świątyń.



20 lipca, wtorek
Przed południem nadrabialiśmy zaległości internetowe i wybraliśmy się do największej świątyni Kaukazu – Sameby. Okolica jest ściśle strzeżona, gdyż obok znajduje się siedziba rządu. Co kilkanaście metrów rozstawieni są młodzi policjanci, obowiązuje zakaz fotografowania tych uroczych zaułków, a tuż obok, przy studzience rozsiedli się miejscowi na gościnę. W samo południe kulturalnie rozłożyli na murku gazety, na nich zakuski i ze spokojnym uśmiechem popijali wódeczkę. Taki piknik we wschodnim stylu.

Po wycieczce przepakowujemy się, zbieramy wieści (gruzy) i zawozimy je do Rovera, by złożyć w piwnicy Dżidżiego. Jakimś cudem pakujemy się do naszego Pati (nissana patrola) w piątkę z najpotrzebniejszymi rzeczami i jedziemy po nasze wizy azerskie a następnie do granicy. Tam zaczyna się jakiś inny świat. Najpierw oświadcza mi się gruziński celnik. Potem za 9 dolarów kupujemy profesjonalnie wykonane wizy armeńskie, słysząc w odpowiedzi, że pięknym kobietom wolno wszystko (ormiańskiego celnika nauczyło ponoć tego życie). Niestety dowiadujemy się, że w Armenii obowiązuje prawo (o którym nie ma informacji w żadnych książkach ani na stronach internetowych), że za wjazd i wyjazd samochodu pobiera się opłaty (w sumie ponad 300 zł). Wściekli na przemiłą administrację ormiańską wjeżdżamy do tego małego państewka. Od razu czujemy się milionerami. 1 zł to tutaj mniej więcej 100 w miejscowej walucie, wiec z bankomatu wybieramy pieniądze w tysiącach i dziesiątkach tysięcy. Noclegi i produkty spożywcze są drogie, ale wacha (benzyna) w przyzwoitej cenie.

Jedziemy przez małe, górskie miasteczka i czujemy jak przenosimy się w jakiś inny świat. To nie tylko podróż w czasie i przestrzeni. Zdaje się, że trafiliśmy na planszę jakiejś industrialnej gry komputerowej. Szczęki nam po prostu opadają i ciągną się po ziemi. Nie znajdujemy słów, by opisać świat, w jakim się znaleźliśmy. Napotkani ludzie polecają nam jako miejsce do spania pola na skarpach powyżej miasta. Widoki rzeczywiście niepowtarzalne, malownicze i inspirujące do rozmyślań filozoficznych. Rano dowiemy się, że miasto nazywa się Alaverdi a dymiący komin, górujący nad całym krajobrazem to kombinat metalurgiczny.

Noc w takich okolicznościach sprzyjała integracji grupy i działaniom twórczo – artystycznym. Inspiracja stała się flaszka 70% alkoholu, zakupionego w sklepie bezcłowym na granicy za ostatnie miedziaki.
Travel Map
I've been to 16 cities in 7 countries
Magdalena is an explorer that:
occasionally strays off track
likes a bug-free bed and hot showers
likes a little risk
Travel cred: pretty good
I rank in the top...
0.1% most cities visited - Georgia
0.2% most cities visited - Armenia
1% most cities visited - Ukraine