skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

niedziela, 1 sierpnia 2010



1 sierpnia, niedziela

Rankiem stanęłam wobec konieczności spakowania się. Niestety sprawdziły się moje najgorsze obawy. Plecak był duży i ciężki. Trudno, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Gigi obiecał wywieźć nas na granicę miasta, więc tym się pocieszam. Tomek zaofiarował się nawet, że po niego pójdzie, żebyśmy nie dźwigali tego majdanu przez całe miasto. Ale okazało się, że Gigi śpi a rodzice nie chcą go obudzić. Uruchamiam więc stronę internetową dla autostopowiczów – akurat o wyjeździe w stronę Azerbejdżanu nie ma tam mowy. Czyżby nikt jeszcze nie próbował? Robi się ciekawie. Na wyczucie określam, że musimy pojechać w okolice dworca autobusowego. Przy naszej znajomości miasta i transportu publicznego to żaden problem. Atakowani przez rzesze taksówkarzy ustalamy właściwą trasę i kierujemy się w jej kierunku. Nagle drogę zajeżdża nam kamaz a kierowca pyta dokąd idziemy piechotą. Ładujemy plecaki na platformę i wywozi nas na właściwe skrzyżowanie. Kto mówił, że będzie trudno z łapaniem stopa? Tradycyjne wymiany adresów i obietnice, że przy następnej wizycie w Gruzji odwiedzimy naszego szofera, powtarzały się niemal za każdym razem. W ramach uprzyjemniania nam drogi do granicy jeden z kierowców zabrał nas jeszcze na wycieczkę po Rustavi. Tak zwanym „nowym” i „starym”(sprzed kilkudziesięciu lat). To chyba rzeczywiście najbrzydsze miasto w Gruzji – socrealistyczne bloki w środku stepu. Pomnika przedstawiającego konie uciekające z miasta już nie ma. Czy psy rzeczywiście szczekają tu miejscem, gdzie plecy tracą swoja szlachetną nazwę – nie udało nam się przekonać.
Szybko i sprawnie dotarliśmy do granicy, nazywanej Czerwonym Mostem. Naszym oczom najpierw ukazał się przepiękny terminal po azerskiej stronie, a zaraz potem, tłum zdenerwowanych i spoconych ludzi, nerwowo czekających na odprawę, w resztkach cienia. Terminal ma zostać oddany do użytku za miesiąc. To pierwsza z wielu budowanych w tym kraju rzeczy. Ogromne inwestycje budowlane będą jednym z silniejszych akcentów naszej wycieczki do Azerbejdżanu.
Oczywiście mieliśmy kłopot z wjechaniem do kraju nafty, gdy pogranicznicy odkryli w naszych paszportach wizy armeńskie. Po prostu nie mogli zrozumieć po co tam pojechaliśmy. Okazało się to zresztą później jednym z bardziej rozpowszechnionych poglądów. Mały flirt z mundurowym, przetrzymującym nasze paszporty, oczywiście załatwił sprawę. Połączony z zapewnieniami że w Armenii nic ciekawego nie ma a ludzie są niemili. Kłamstwo to jednak niewinne. Słyszeliśmy bowiem o przypadkach nie wpuszczenia do Azerbejdżanu turystów, którzy wcześniej byli w Armenii. Ustaliliśmy zatem wersję, której w naszej wędrówce po Azerbejdżanie konsekwentnie się trzymaliśmy.
Po drugiej stronie granicy zatrzymał się nam oczywiście pierwszy TIR. Oczywiście z tureckim kierowcą. Oczywiście nie komunikującym się w żadnym cywilizowanym języku. Oczywiście przesympatycznym. Tak, oczywiście dowiózł nas do Baku, karmił i poił, oddal swoje obydwa łóżka (tu uparliśmy się, że musi się wyspać). Wyjątkowo jednak zapłacił jeszcze za nas zapewne spory mandat. Otóż azerska policja, znana ze swej niepohamowanej korupcji, jakimś sobie znanym sposobem dostrzegła dwoje pasażerów w szoferce. Po pościgu na sygnale, głośnej awanturze, bójce kierowcy z komendantem posterunku, a następnie serdecznych pozdrowieniach ze strony funkcjonariuszy i życzeniach szczęśliwej podróży, ruszyliśmy dalej. Nigdy nie dowiedzieliśmy się ile tak naprawdę kosztowaliśmy naszego przyjaciela. Okazało się zresztą, że tutejsza policja wymusza od kierowców (nie tylko obcokrajowców) łapówki pod byle pozorem. Jazda po wertepach, wokół miast tylko częściowo pozwoliła uniknąć pazernych posterunków, zdecydowanie jednak wykończyła naszych kierowców.



31 lipca, sobota
Obudziłam się z wielką potrzebą wyruszenia… gdziekolwiek. Ale przecież w Drogę ruszamy jutro, a temperatury tutaj zniechęcają do ruszenia się gdziekolwiek poza sympatycznie „klimatyzowaną” werandę. Otworzyłam mapę Gruzji 0 nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Plan Tbilisi – i jest! W mieście jest jezioro!!! Zapytałam Wadzię (nasz gospodarz) o dojazd i okazało się, że niemal spod naszej werandy jedzie autobus w tamtym kierunku. Potem jeszcze tylko dwukilometrowy spacer pod górę i jestem nad Lake Kus-Tba. No więc przyjemne miejsce, niezatłoczone pomimo soboty i takie… gruzińsko spokojne. Przyjazne człowiekowi spragnionemu odpoczynku. A mnie tak brakuje książek! W Turcji przeczytałam książkę Bartka a w Armenii przywiezioną przez Ewę („Kochanek Wielkiej niedźwiedzicy”) i na tym mój kontakt ze słowem drukowanym się skończył. Nie licząc ulotek promocyjnych miast i regionów ;D odnalazłam więc w moim laptopie e-booki i zaczęłam czytać… M. Szwai Klub Mało Używanych Dziewic. Kontakt z książka jest ważny… ale skąd miałam wiedzieć, że „niebo zamieni się w piekło”. Spiekłam się na raczka i przez najbliższy tydzień skóra z brzucha będzie mi schodziła płatami, uniemożliwiając noszenie dwóch plecaków i nieźle dając do wiwatu!
do pooglądania tbiliskie podwórka i zrelaksowani policjanci - na specjalne zamówienie Ewy Ewciu jak Bałkany?