skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 14 maja 2011

29 kwietnia, piątek

Ostatni dzień w Singapurze spędzamy w… centrum handlowym! Miała być znowu wyspa rozrywki Sentosa, ale trafiamy n film 3d – Thor (poniżej naszych oczekiwań), promocje i-Pada i inne shoppingowe szaleństwa. Wieczór tradycyjnie spędziliśmy w towarzystwie naszej gospodyni Ruth. Fantastyczna kobieta, której baterie chyba nigdy się nie wyczerpują. W pośpiechu ogarnęliśmy nasze rzeczy i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Okazało się jednak, że bilet kupowany przez Internet to nie tylko w przypadku linii lotniczych nie zawsze najlepsze rozwiązanie. Ten kupowaliśmy na lotnisku w Manilii i chyba to przyniosło nam pecha. Firma nie przysłała potwierdzenia. A bilety znaleźliśmy przez wyszukiwarkę, więc trudno ją namierzyć po czasie. Wszystkie maja takie same lub podobne autobusy. Mieliśmy plan chodzić od firmy do firmy (mieliśmy nadzieję, że prawidłowo wytypowaliśmy dwie) z prośbą o sprawdzenie naszej rezerwacji. W pierwszej przez nas obstawianej naszej rezerwacji nie znaleziono. Ale pani poprosiła o pokazanie dowodu wpłaty. Gdy odpalaliśmy kompa, by to zrobić okazało się, że nadal mają miejsca we wcześniejszym autobusie. Wsadzili do niego już kilka osób, które zgodziły się jechać wcześniej a teraz przyszła kolej na nas. Wytłumaczyliśmy, że w zasadzie to nie mamy biletu. Ale to nie był problem. Lepiej zabrać ludzi, których bilety nie są pewne niż przewozić powietrze. Taką logikę to ja rozumiem i podziwiam. Szkoda, że u nas nie ma takich autobusów. I takich biur obsługi.

To tyle na temat jak wyjechałam Singapuru. A o samym Singapurze? Państwo idealne, doprowadzone do perfekcji. Fantastycznie je odwiedzić – o ile masz bogatego wujka. Dobrze poczuć się bezpiecznie (tu nawet nie widać policji na ulicach, bo nie ma takiej potrzeby; pojawiają się za to co tydzień w telewizji, by opowiadać o swoich sukcesach, dzięki czemu społeczeństwo wierzy w ich skuteczność) i czysto (sterylnie tu niczym w szpitalu). Jest tu na co wydawać pieniądze, ale Łukasz musiał zmodyfikować swoje ulubione zajęcie, czyli shopping tworząc wersję „window shopping”, czyli oglądanie wystaw sklepowych. Ludzie także są sterylni, hiperpoprawni i znakomicie znający swoje miejsce. Nieważne czy jesteś kaleką, indyjskim robotnikiem niewykwalifikowanym, studentem czy wykształconym krawaciarzem – masz tu swoje miejsce. Każdy wie co ma robić i chyba nawet znajduje w tym szczęście. Rząd profesjonalistów dba, by specjalne regulacje prawne wspierały zacieśnianie więzi międzyludzkich, by rodziny miały czas dla siebie a samochody nie zanieczyszczały powietrza. Technologia jest superprzyjazna człowiekowi. W metrze i na przystankach autobusowych są specjalne ściany ze szkła chroniące przed wpadnięciem pod nadjeżdżający pojazd a grzeczne kolejki oczekują nawet na taksówki. Instrukcje są znakomicie przygotowane, widoczne i czytelne a każdy rozumie i uznaje ich zasadność. Wszyscy używają i-phonów, więc ciągle powstają nowe darmowe aplikacje, które mają im pomóc np. korzystać z komunikacji publicznej, sprawdzać pogodę itp. Wszyscy mają też karty magnetyczne, które działają jak bilety miesięczne. Wchodzi się przednim wejściem, kasuje kartę nie wyciągając z torebki, wychodzi tylnim - tak samo. Jeśli zapomnisz skasować – płacisz za cała trasę – czyli drogo. Skutecznie zniechęca do oszukiwania. Zresztą tutaj chyba nikomu by to nie przyszło do głowy.
Słowem… kraj, w którym ideał sięgnął szczytów. Wszystko jest tu dla człowieka. A jednak żyć tu nie sposób. Bo jak tu żyć bez wątpliwości i pytań egzystencjalnych?
28 kwietnia, czwartek


Po dwunastu godzinach „odpoczynku” na lotnisku mamy następny lot. Dostajemy miejsca w pierwszym rzędzie i mamy okazję obserwować przygotowania w kabinie pilotów. Już nie ma konkursów (urządzanych w Cebu Pacific: kto pierwszy pokaże kartę pokładową, a kto ma coś przeciwsłonecznego?) ale stewardesy są bardzo miłe. Jednak jakoś źle się czuję. Myślę, że to zmęczenie, okrywam się i układam do snu.
Ale o dziwo nie mogę zasnąć. Jest mi zimno. Czuję dziwne podenerwowanie, aż w końcu odczuwam ból w klatce piersiowej. Sytuacja robi się na tyle poważna, że Łukasz wzywa stewardessy. Dziewczyny bardzo się przejmują moim stanem (to byłby problem jakby im ktoś zmarł na pokładzie!), ale nie maja pojęcia co zrobić. Nie mają żadnych lekarstw, nie maja przeszkolenia medycznego. Dostaję więc kubek gorącej wody.
A one zaczynają studiować grubaśna książkę z instrukcjami. Zapewne pierwszy raz cos takiego im się przytrafia. W końcu znajdują lekarza, który mnie bada (ciśnienie, tętno), który stwierdza, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nota bene, pierwszy raz w życiu mruknęłam cos do gościa, który szarpał mój fotel – siedział za mną. I jak myślicie? On okazał się lekarzem!!!

Skoro wszystko ze mną w porządku, postanawiam wytrwać do lądowania. Dziewczyny chciały mi załatwić wózek na lotnisku i przewiezienie do lekarza, ale nie znają chyba miejscowych zwyczajów i jakoś nic im z tego nie wyszło. Punkt medyczny był kilka terminali dalej, a ja poczułam się lepiej. Na tyle, że postanowiliśmy zrealizować dzisiejszy plan zwiedzania.



Z dzikich zwierzą do kolekcji brakowało mi krokodyli. A w Singapurze jest krokodyl farma. Nie było łatwo ja znaleźć, okazała się bardzo mało singapurska, ale nauczyłam się czegoś o tych zwierzakach. I zrobiłam kilka fotek