skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

czwartek, 20 stycznia 2011






16 stycznia, niedziela
Obudziłam się i powiedziałam sobie, że dość mam już tego chorowania. Trzeba zacząć żyć. Łukasz ma w niedziele dzień wolny od treningów, więc planujemy sobie dzień aktywności. Mam ochotę wydać trochę pieniędzy na przyjemności (a nie tylko lekarzy i lekarstwa!). Telefonujemy więc do X – Center, największego w okolicy centrum sportów ekstremalnych. Przysyłają po nas busa i jedziemy za miasto na off road. Wypożyczamy auto, którym przez godzinę szalejemy po leśnych drogach, urwiskach i rzekach. Ale jazda!!!!!! Pozdrawiam moją ukochaną przemyską sekcję – możecie być ze mnie dumni, bo Łukasz myślał, że mi odbiło hihihi.
Zabawa nie była tania, ale serwis jaki zagwarantowali jest niesamowity. Po powrocie prysznic (dostaliśmy ręczniczki) a na sam przejazd specjalne kombinezony, czepki i maseczki jednorazowe oraz kaski. Ja dostałam nawet dodatkowe poduchy, bo nie dosięgałam do pedału gazu i kierownicy.
Chce jeszcze spróbować zorbingu, ale akurat mieli jakąś przerwę techniczną, więc gratisowo podwieźli nas do Tiger Kingom a potem po nas przyjechali. No więc jesteśmy „u tygrysów”. Wcześniej myśleliśmy o wyjeździe na północ do świątyni, gdzie mnisi opiekowali się tygrysami i z czasem zaczęli tam zjeżdżać tłumy turystów, by się pofotografować z drapieżnikiem na łańcuchu. Ale ponoć teraz to plastikowy program dla grup autokarowych, wiec znaleźliśmy sobie coś bardziej „na żywo”. Pojechaliśmy do ośrodka, opiekującego się tygrysami w różnym wieku. Zwierzęta wyglądają na zadowolone i zadbane. No i można ich dotknąć. Trzeba jednak pamiętać jakie to dzikie bestie.

Tygrys (łac. Panthera tigris) to duży, drapieżny ssak łożyskowy z rodziny kotowatych, największy z żyjących współcześnie czterech wielkich, ryczących kotów z rodzaju Panthera, jeden z największych drapieżników lądowych – wielkością ustępuje jedynie niektórym niedźwiedziom. Dorosłe samce osiągają ponad 300 kg masy ciała przy ponad 3m całkowitej długości. Doskonale skacze, bardzo dobrze pływa, poluje zwykle samotnie. Dawniej liczny w całej Azji, zawsze budzący grozę, stał się obiektem polowań dla sportu, pieniędzy lub w odwecie – z powodu zagrożenia, jakie stanowi dla ludzi i zwierząt hodowlanych. Wytępiony w wielu regionach, zagrożony wyginięciem, został objęty programami ochrony. Największa dzika populacja żyje w Indiach. W niektórych regionach Indii tygrysy są uważane za zwierzęta święte.
Naszą przygodę zaczęliśmy do największych tygrysów w okolicy. Upatrzyliśmy je sobie wcześniej i uparliśmy się, że właśnie te chcemy odwiedzić. Nie było zbyt wielu chętnych, więc zostaliśmy wpuszczeni na wybieg wielkości małego mieszkania. Najpierw drzemały sobie słodko, ale gdy tylko podeszliśmy jeden poderwał się nastraszył nie tylko nas, ale i treserów – opiekunów. Przebiegł sobie między nami na powalone drzewa. Taki kolos z niego! Ma masywne ciało o silnej budowie z krótkimi, bardzo muskularnymi nogami zakończone długim ogonem ułatwiającym utrzymanie równowagi. Tygrysy mają bardzo dobrze rozwiniętą tę zdolność. Złapałam aparat i nie panując nad przejęciem pobiegłam w dół. Udawałam, że się przemieszczam powoli, ale bardzo chciałam zdążyć zrobić dobre zdjęcie, póki ten wielki kot prężył się na pniu. Poruszał się tak cicho i zwinnie! Niezwykle zwinnie wskoczył na wysoki pień. Tygrys jest drugim po pumie rekordzistą w skoku wzwyż – potrafi wskoczyć na wysokość 5m – i drugim po lwie w skoku w dal – jednym skokiem pokonuje odległość 8-9m. Na wysokość 2m wskakuje trzymając zdobycz ważącą 50 kg. Stanęłam poniżej niego i wcisnęłam spust migawki. Kocur jakby specjalnie dla mnie zapozował. Pokazał pazury. Jak u wszystkich kotów przednie łapy mają pięć, a tylne cztery palce. Wszystkie palce zakończone są ostrymi pazurami o sierpowatym kształcie. Umiejętność chowania pazurów umożliwia tygrysowi bardzo ciche stąpanie przy podkradaniu się do ofiary, a wysunięcie ułatwia przytrzymywanie zdobyczy i rozrywanie jej skóry. Wysunięte pazury tygrysa stanowią bardzo groźną broń. Służą również do czyszczenia futra, zachowywania równowagi przy pokonywaniu nierównych przeszkód oraz zaznaczania terytorium poprzez rysowanie śladów na ziemi i korze drzew. Nieco dłuższe tylne łapy są doskonale przystosowane do skakania.
Nagle tygrys odwrócił się i odskoczyłam w ostatniej chwili. Ten potwór zachował się jakby chciał odgryźć mi głowę! Jego opiekun natychmiast odsunął mnie na bezpieczna odległość i wytłumaczył, że tygrys jednym uderzeniem łapy jest w stanie zabić zwierzę wielkości dużego psa, a nawet człowieka. A kotek pozłościł się jeszcze chwilę, pokazał zębiska i rozłożył się wygodnie w słoneczku. Kolejnym elementem doskonałego przystosowania do drapieżnego trybu życia jest budowa szczęki tygrysa – uzębienie tnąco-kruszące z silnie rozwiniętymi kłami i łamaczami. W szczęce osadzonych jest 30 zębów. Długie na 75 do 90 mm kły służą do zabijania ofiary i rozrywania mięsa.
Kot wrócił na trawę a ja podreptałam jego śladem. Jego opiekun pokazał mi, że mam go dotykać, żeby tygrys się nie denerwował. Najwyraźniej złościł się gdy mnie tylko słyszał podchodząca do tyłu, a mnie nie czul ani nie widział. Najlepiej rozwiniętym zmysłem tygrysów jest słuch. Wychwytują dźwięki o częstotliwości od 200 Hz do 100 kHz, pięciokrotnie wyższe niż słyszane przez człowieka (do 20 kHz). Prawdopodobnie tygrysy potrafią rozpoznać gatunki zwierząt po wydawanych przez nie odgłosach, co wyjaśniałoby dużą precyzję w odnajdywaniu ulubionych gatunków. Zmysł węchu u tygrysa nie należy do wysoko rozwiniętych. Jest zdecydowanie słabszy niż u psów. Do rozpoznawania zapachów wykorzystywany jest pomocniczo narząd Jacobsona. Odwracał się i szczerzył kły. Teraz myślę, że wcale nie chciał mnie zjeść. Po prostu podobnie do lwów, aby ułatwić dopływ powietrza do receptorów węchowych, tygrysy otwierają pysk i wysuwają język w charakterystycznym grymasie. Jak wszystkie wielkie koty z rodzaju Panthera, tygrys potrafi ryczeć. Głos ryczącego króla dżungli słyszany jest z odległości 3 km.
Na terenie każdego wybiegu znajduje się basen. Tygrys potrafi świetnie pływać, a płynąc może zabić ściganą ofiarę. Bardzo dobrze czuje się w wodzie, potrafi przepłynąć rzekę o szerokości 6-8 km, a z nurtem rzeki 29 km.
Kocur rozłożył się wygodnie i pozwolił się dotykać, głaskać. Pozwolił się fotografować z całkiem bliska. Najbardziej fascynujące, poza kłami, okazały się jego dzikie oczy. Budowa siatkówki oka umożliwia tygrysom widzenie w ciemnościach. Obecność dobrze rozwiniętych pręcików wskazuje na możliwość widzenia barw. Tygrysy mają okrągłe źrenice i żółte tęczówki. W nocy światło odbite od oczu tygrysa przybiera kolor od czerwonożółtego do niebieskozielonego – w zależności od źródła światła i kąta jego padania. Na zdjęciach robionych w świetle lampy błyskowej powstaje tzw. efekt czerwonych oczu. Tygrysy, jak wszystkie koty, mają oko osłonięte przesłoną migawkową, tzw. trzecią powieką.
Siedząc sobie tak przy tym wielkim kocie można odnieść wrażenie, że jest milusi i niegroźny. Właściwie to całkiem łatwo zapomnieć, że tygrys jest mięsożernym drapieżnikiem stojącym na najwyższym poziomie piramidy ekologicznej. Poluje na wszelkie zwierzęta niezależnie od wielkości. Jedynie dorosłe, zdrowe nosorożce i słonie potrafią skutecznie obronić się przed jego żarłocznością, a mimo tego zdarzają się utarczki pomiędzy nimi a tygrysem. Podobnie wyglądają konfrontacje z większymi od tygrysa niedźwiedziami brunatnymi. Chociaż obydwa olbrzymy wzajemnie się unikają (obecnie obydwa gatunki są bardzo rzadkie) dochodzi między nimi do walk, w których niedźwiedź nierzadko zostaje pokonany. Zwykle tygrysy zabijają niedźwiedzie młode lub te, które zapadły w sen zimowy lub dopiero się z niego wybudziły. Notowano jednak przypadki, gdy dorodny i doświadczony tygrys pokonał dorosłego samca niedźwiedzia.
Tygrys najchętniej poluje na duże ssaki kopytne (sambary, gaury, bawoły, dzikie świnie), zdarza mu się zabijać krokodyle, a nawet duże ryby, na które czatuje przy brzegu. Poluje z ukrycia. Wykorzystując doskonały słuch i wzrok oraz gęstwiny podkrada się do ofiary. Stąpa bardzo cicho, ponieważ – jak większość kotów – potrafi chować pazury i przyczajony wyczekuje, aż cel ataku zbliży się do niego. Potrafi biec z prędkością 60 km/h. Przednimi łapami powala atakowane zwierzę na ziemię i wbija kły w jego kark często przerywając tym uderzeniem rdzeń kręgowy, tchawicę, żyłę lub tętnicę szyjną ofiary. Dużym zwierzętom rozrywa gardło i czeka, aż ofiara skona. Tylko 1 na 10-20 ataków kończy się sukcesem drapieżnika. Duża zdobycz wystarcza mu na klika dni. Jednorazowo zjada 20-35 kg mięsa, wygłodniały – nawet do 50 kg.
Po chwilach grozy zafundowaliśmy sobie jeszcze chwile rozkosznej zabawy z najmniejszymi dwu- i cztero-miesięcznymi tygryskami. Trzeba tyle troski i starań, by uchronić te zwierzaki od wyginięcia. O rozmnażaniu i szansach na przetrwanie tygrysów poczytałam w Internecie. W okresie wiosennym, samiec szuka partnerki, na jej terytorium i pozostaje z nią przez około 20-80 dni. W tym czasie samica zdolna jest do zapłodnienia tylko przez 3–4 dni. Po zapłodnieniu samicy, samiec wraca na swoje terytorium. Po około piętnastu tygodniach ciąży. samica znajduje bezpieczną norę, np. w skalnej szczelinie i wyściela ją swoją sierścią. Rodzi od dwóch do czterech, wyjątkowo sześciu młodych. Kocięta przez pierwsze dziesięć dni są ślepe. Mleko matki ssą przez około osiem tygodni, po czym tygrysica podaje im małe kąski swoich zdobyczy. Jedenastomiesięczne tygrysy mogą już samodzielnie polować. Są już wystarczająco duże i silne, żeby złowić większą zdobycz.
Wysoka śmiertelność młodych, zwyczaje obejmowania terytorium poprzez walkę między samcami, upodobanie do polowania na duże ssaki kopytne, które broniąc się potrafią zabić tygrysa oraz walki z niedźwiedziami lub stadami wilków – to naturalne przyczyny śmierci tygrysów. Jednak największym wrogiem tygrysa jest człowiek i azjatycka medycyna ludowa uznawana obecnie za "przekleństwo tygrysów". Nowell i Jackson z Cat Specialist Group (IUCN) za największe zagrożenia dla istnienia gatunku uznali profesjonalnie zorganizowane kłusownictwo, zmniejszającą się na skutek przełowienia liczebność zwierząt stanowiących bazę pokarmową tygrysów oraz utratę siedlisk.
Upolowanie tygrysa uważane było za powód do dumy.
Futro z tygrysa – uważane za cenne trofeum myśliwskie – służy do zdobienia ubiorów, m.in. tybetańskie stroje ludowe chuba, a kości, wibryssy i inne części ciała są wykorzystywane w chińskiej medycynie i jako afrodyzjaki, na które rośnie popyt wraz ze wzrostem zamożności w niektórych krajach azjatyckich. Małe tygrysy są szczególnie chętnie zabijane przez kłusowników, z powodu wysokiej ceny uzyskiwanej na czarnym rynku. Działania wojenne na terenie Kambodży, Laosu i Wietnamu to kolejny czynnik, który zredukował liczbę zwierząt w południowej Azji. Tygrysy są również zabijane lub otruwane z powodu ataków na ludzi i na żywy inwentarz. W większości przypadków ataków na ludzi dokonują osobniki zranione, nierzadko przez kłusowników. Liczba żyjących obecnie tygrysów nie jest znana. Nowell i Jackson (1996) oraz Seidensticker i inni (1999) szacowali, że dawna populacja licząca ok. 100 000 tygrysów została zredukowana do 2500 dorosłych osobników, z czego żadna z subpopulacji nie przekraczała 250 osobników zdolnych do rozrodu, a większość nie przekracza 120 osobników. Populacje te są zbyt nieliczne, aby zapewnić reprodukcję i wymianę genetyczną. World Wildlife Fund szacuje łączną liczbę dorosłych i młodych tygrysów na 5000-7000. Informacje rządu indyjskiego o szacowanej liczbie 3100-4500 osobników tygrysa bengalskiego (dane z 2002) są już prawdopodobnie nieaktualne. P.K. Sen, dyrektor WWF India's tiger and wildlife program ocenia indyjską populację tygrysów na mniej niż 2000 osobników. Szacowano, że najliczniejszy – "królewski" tygrys bengalski (Royal Bengal tiger) – może wyginąć przed rokiem 2010, według chińskiego horoskopu – Rokiem Tygrysa.

Tygrys jest objęty konwencją CITES. W Czerwonej Księdze IUCN został wpisany w kategorii gatunków zagrożonych wyginięciem jako Panthera tigris, trzy podgatunki – w kategorii krytycznie zagrożonych, i trzy w kategorii wymarłych. Za rządów Indiry Gandhi tygrys został objęty ochroną rządu indyjskiego, w Parku Narodowym Corbett utworzono 23 rezerwaty w ramach "Project Tiger". W ramach programu Conserving Tigers in the Wild: A WWF Framework Strategy for Action 2002-2010 określono siedem najważniejszych regionów oraz cztery dodatkowe obszary ochrony tygrysów. Na terenach tych World Wildlife Fund zamierza ustanowić i prowadzić obszary skutecznej ochrony, zredukować kłusownictwo i wyeliminować handel częściami ciała tygrysów. Programy ochrony przewidują przenoszenie szczególnie agresywnych osobników na tereny oddalone od ludzkich osiedli (dotyczy osobników uznanych za nie stanowiące bezpośredniego zagrożenia dla ludzi) lub umieszczane w ogrodach zoologicznych (uznane za szczególnie niebezpieczne dla ludzi). Złapane i wypuszczane ponownie na wolność tygrysy są wyposażane w nadajniki umożliwiające ich monitorowanie.
A to nie był jeszcze koniec atrakcji na dziś. Po południu spełniłam jeszcze jedno z moich marzeń – spróbowałam zorbingu. To zabawa, polegająca na staczaniu się ze zbocza lub spływaniu rwącą rzeką, strumieniem w plastikowej, nadmuchiwanej, wykonanej z materiałów odpornych na uszkodzenia podwójnej kuli zwanej "zorba". Torem dla zorby może być tak jak już wspomniałem zbocze zarówno latem porośnięte trawą jak i pokryte zimą śniegiem. Pojawiła się również wodna odmiana tzw. Hydrozorbing. Jednak w tym ostatnim przypadku kula nie przypomina kuli ze względów bezpieczeństwa. Kula wyposażona jest w pasy bezpieczeństwa. Ja stoczyłam się ze wzgórza a potem pływałam w kuli po jeziorze.
Pomysł na zorbing powstał w Nowej Zelandii, a jego autorami są Zorbs Dwane i Andrew Akers. Stworzyli oni plastikową kulę (początkowo o szerokości 1 m). Jednak z czasem uległa ona powiększeniu i obecnie zorba ma 3,2 metra średnicy zewnętrznej i około 1,8 metra średnicy wewnętrznej. Jest to nadmuchiwana przeźroczysta kula pusta w środku. Przez dziurę do środka można wejść i wtedy zaczyna się zabawa. Kula waży 75 kilogramów i jest wykonana z materiałów odpornych na wszelkie uszkodzenia. Istnieją również mniejsze wersje. Również "wyposażenie kuli" może się różnić, są bowiem modele gdzie w środku można wpiąć się w specjalne pasy, jak i takie gdzie osoba znajduje się zupełnie luźno.
Musze przyznać, że zabawa jest przednia. Ale długo się tak w tej kuli toczyć nie da, bo przynajmniej mój organizm, nie wytrzymałby tego dłużej niż minutę. Ale najfajniejsze było unoszenie się w przeźroczystej kuli po powierzchni jeziora. Trochę jak w bajkach, a trochę jak w filmach fantasy.
e.


10 stycznia, poniedziałek – 15 stycznia, sobota

No i niestety znowu słabiej się czuję. Antybiotyki zdecydowanie działały, ale gdy się skończyły – znowu mi gorzej. Dlatego w piątek znowu byłam u lekarza i zaczęłam nowa serię leków. Jeszcze dłuższa i jeszcze mocniejszą. Do tego dawka uderzeniowa na noc. Masakra. Nie mam apetytu ale zmuszam się do jedzenia, bo lekarz straszył mnie kroplówką. Łukasz staje na głowie, by urozmaicić mi dietę, dostarczyć składników niezbędnych mnie a nie dożywiać pasożytów. Swoja drogą ciekawe jak on opisze to na swoim blogu  Przy okazji fajnego ma bloga, polecam: WWW. wostrogach.blogspot.com . Moja aktywność ogranicza się do podstawowych funkcji życiowych. Przestałam nawet prać i zmywać podłogę. Dla takiego szopa pracza jak ja to tragedia. Udało mi się przez tydzień obejrzeć kilka filmów (dzięki mjemu towarzyszowi, który zadbał o lekkie filmy w kategorii ostatnie megaprzeboje oraz napisy po polsku) i przeczytać dwie ksiązki Donicowej (rewelacyjne lekkie kryminały z akcją osadzona we współczesnej Moskwie). Jednak laptop w podróży to rzecz niezastąpiona, nieprzeceniona i wszechstronna w spełnianiu potrzeb i zachcianek.
Szkoda, że tak leżę bezczynnie. Miasto ma ciekawą historię. W XIII w. w konsekwencji najazdu chana mongolskiego Kubilaja plemiona tajskie przeniosły się na te tereny z południowych Chin. Ich władca, Mangrai założył w roku 1262 pierwszą stolicę w Chiang Rai, a po zwycięstwie nad Monami zbudował w roku 1292 nową stolicę swego królestwa, zwanego Lanna. Z tego okresu pochodzi wiele wspaniałych watów, świątyń buddyjskich w tzw. stylu lannajskim. W 1556 Chiang Mai zostało zdobyte przez Birmańczyków i odzyskane przez Taksina dopiero w 1775 roku. W roku 1900 region ten został przyłączony do królestwa Syjamu.
Jest tu wiele do zwiedzenia. W obrębie murów miejskich Chiang Mai znajduje się 36 watów (świątyń buddyjskich), a w okolicy aż 300. Najważniejsze: Wat Chiang Man z 1297 roku, Wat Phra Singh (1345), Wat Chedi Luang (1411), Wan Suan Dok, Wat Jet Yot (1455) i Wat Phra That.
Miasto stanowi również bazę wypadową do trekkingu w pobliskie góry, w których można zwiedzić wioski górskich plemion Akha, Lahu, Hmong, Mien, Karen i Lisu.
Na razie to wszystko poza moim zasięgiem. Jedyna atrakcją dla mnie jest fotografowanie i kręcenie filmików z tatuowania Łukasza (we wtorek). W tej buddyjskiej świątyni, której nazwy zapamiętać nie sposób, wykonuje się tatuaże metoda tradycyjną. To bardzo stara metoda, nazywana bambusową – obecnie bambus zakończony jest stalową końcówką. Skóra nakłuwana jest bardzo płytko, nie jest rozdzierana i raniona jak w metodzie maszynowej. Dzięki temu lepiej się goi (nawet w cztery dni), nie boli tak bardzo i nie robią się rany, które mogą zniszczyć tatuaż. Co więcej, stosuje się barwnik dziwnie odporny na blaknięcie. Nawet po wielu latach tatuaże wyglądają na nowe. Nawet jeśli barwnik nieco rozlewa się pod skórą, to kropeczki się łączą i dzięki temu wizerunek wygląda z czasem lepiej i lepiej. Zapewne dlatego metoda ta stała się bardzo popularna wśród gwiazd np Hollywoodu, które przyjeżdżają do Tajlandii specjalnie by zrobić sobie tatuaż (np Angelina Iolie). Tylko, że gwiazdy płacą po kilkanaście tysięcy zlotych w profesjonalnych studiach a my znajdujemy się w starej świątyni, gdzie mnich błogosławi, przyjmuje dary (donację w wysokości 50 – 200 zł w zależności od wielkości tatuażu, ale raczej jest to oplata symboliczna) i wykonuje pracę na specjalnym podeście w otoczeniu figurek Buddy oraz ołtarzy ofiarnych. Potem jeszcze chucha, odmawia specjalne modlitwy i tłumaczy czego od teraz nie wolno (np posiadacz sakralnego antycznego tatuażu nie może pluć do toalety – nie mam pojęcia dlaczego, jeść węży i psów – a to szkoda!). Filmik z tatuowania na facebooku zamieścił mój towarzysz. Ja kręciłam :D i pewnie dlatego tak mi się podoba.





9 stycznia, niedziela
Skończyłam przepisana dawkę antybiotyku i szukam objawów lepszego samopoczucia. Dziś w okolicy odbywają się uroczystości buddyjskie, na które od dawna nas już zapraszano. To wielkie wydarzeni dla naszych znajomych, powtarzają wielokrotnie, że tylko raz do roku odbywa się to święto. Niestety nie potrafią nam dokładnie wytłumaczyć na czym ono polega – atrakcją dla nas ma być przede wszystkim możliwość zrobienia sobie tradycyjnego tatuażu oraz zobaczenie ludzi wpadających w trans. Dlatego o ósmej rano meldujemy się na campusie podekscytowani w oczekiwaniu nowych nieturystycznych wrażen. Jedziemy z Dangiem, instruktorem muay tai z Lanna school, kilkanaście kilometrów do buddyjskiej świątyni w jakiejś wiosce. Przygotowano ja specjalnie na dzisiejsze uroczystości rozstawiając zadaszenia, mnóstwo krzeseł i przede wszystkim rozbudowując ołtarze. Przed ołtarzami złożono ofiary: świńskie łby, kwiaty, owoce i kadzidła. N całym terenie rozciągnięto białe linki i ludzie siadają pod nimi. Przywiązują sobie je do głów i zaczyna się wspólna modlitwa. Po chwili ktoś za mną zaczyna wrzeszczeć, potem szarpie się i ryczy jak lew. To o tym mówili instruktorzy: ktoś kto ma wytatuowanego tygrysa może stać się tygrysem w czasie medytacji, kto ma małpę – małpą. Jest to z lekka przerażające, gdy co chwila ktoś wpada w trans. Ludzie uśmiechają się tylko i pilnują, żeby nie zrobił sobie krzywdy. A my? A my jesteśmy podłączenie białym sznurkiem do tej „sieci” i czujemy cos jak wyładowania elektryczne. Strasznie kopie, szczypie i w ogóle wrażenie jest nieziemskie. Trwa to może z pół godziny, może godzinę – mam zegarek ale istnieje poza czasem. Aż trudno uwierzyć, bo nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić… Ale tatuaż tutaj to musi być rzeczywiście coś wyjątkowego.
Po modlitwach jest poczęstunek; pyszne tajskie jedzonko gratis, kawusia jeśli ktoś chce i rozmowy z Tajami. Białych jest raptem Kika osób – widać, że ze szkół muay tai. Dwóch przed nami jest wytatuowanych tymi lokalnym wzorkami do tego stopnia, że nie zostało wolne miejsce na plecach. Gdy idą do błogosławieństwa obaj jednocześnie wpadają w trans i staja się na chwilę tygrysami…

2 stycznia, niedziela – 7 stycznia, sobota
Jestem chora, leżę w łóżeczku i nie mam siły na żadną aktywność. Dobrze, że ma mi kto przynieść jedzenie, bo bym padła z głodu. Jestem tak słaba, że nawet do toalety nie potrafię dojść o własnych siłach i potrzebuje pomocy. Bywa, że nie mam nawet sił, by mówić, wiec raczej nie mam nic do opisania przez ten tydzień.
Trochę mi głupio, bo kolegę chociaż tyfus dopadł i ciekawie to wygląda na blogu. A mnie zwykły pasożyt… Giardia lamblia jest pasożytem powszechnie występującym w umiarkowanych szerokościach geograficznych, tak samo często w krajach wysoko rozwiniętych jak i rozwijających się. Nawet zakażenie jest tandetnie proste. Najczęstszym sposobem zakażenia jest picie skażonej wody. Zarazić się Lambliami można poprzez spożycie zanieczyszczonych cystami lamblii owoców, jagód, warzyw, wody jak również przez zainfekowane ręce i przedmioty. Cysty tego pasożyta mogą przetrwać w wodzie do 3 miesięcy. Giardia lamblia są odporne na chlor.
Nie będę pisała o objawach bo to nieprzyjemne. Powiem tylko, że to znakomity sposób, żeby szybko schudnąć. Tylko, że nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Ten mało spektakularny tydzień utwierdził mnie jednak w przekonaniu, ż jestem wielka szczęściarą. Bo objawy dopadły mnie w cywilizowanym, czystym kraju ze stosunkowo niedrogą służba zdrowia. Mogłam sobie pozwolić na odpoczynek (nie miałam wykupionych żadnych biletów, wycieczek ani krótkoterminowych wiz), miał się mną kto zaopiekować. Teraz jeszcze bardziej zawzięcie myję ręce i pilnuje co jem. Smacznego!