skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

niedziela, 27 marca 2011

15 marca, wtorek

Jadąc z Hanoi do Hue, mija się tzw. strefę zdemilitaryzowaną czyli 17-ty równoleżnik wzdłuż którego podzielony był Wietnam. Hue znajduje się blisko strefy zdemilitaryzowanej, co niestety miało zgubny wpływ na jego niezwykłe zabytki. Większość z nich została zbombardowana przez Amerykanów. To, co się ostało jest jednak imponujące. Na zwiedzanie Hue przeznaczyliśmy jeden dzień.
Przed zabytkami ustawione są czołgi i armaty zdobyte w trakcie wojny przez żołnierzy Vietkongu. Jak głoszą napisy, maszyny zostały zdobyte „w trakcie walk z Amerykanami i Marionetkowymi Żołnierzami (Puppet Soldiers)” czyli przedstawicielami Wietnamu Południowego. Od tych czołgów właśnie zaczynamy. Kilkadziesiąt minut spędzam na fotografowaniu mojego towarzysza podróży z tymi chłopięcymi zabawkami. Mam wrażenie, że tylko po to tu przyjechaliśmy – by Łukasz pobiegał sobie po parku wozów bojowych. Gdyby były na chodzie na pewno zażyczyłby sobie przejażdżkę wokół murów miejskich :D

Chyba to już zmęczenie zwiedzaniem. Przecież historia miasta jest taka ciekawa. Pod koniec XVI w. Wietnam, nominalnie rządzony przez dynastię Lê, został podzielony między dwa rody magnackie: Trinhów i Nguyenów. Nguyenom przypadło południe Wietnamu, dawne ziemie Czamów, zajęte wówczas do przełęczy Cù Mông. W 1687 r., Nguyenowie założyli nową siedzibę, stolicę domeny, w miejscowości Phú Xuân, leżącej nad rzeką Perfumową, kilkanaście kilometrów od ujścia. W pobliżu miasta wybudowano ogromną cytadelę, na terenie której dwór Nguyenów rezydował do 1775 r. Na przełomie 1774 i 1775 r. Trinhowie wykorzystując zamieszanie spowodowane powstaniem Tajsonów niespodziewanym atakiem przekroczyli, rozdzielający domeny, mur Đồng Hới. Dwór Nguyenów w panice porzucił Phú Xuân i przeniósł się do Gia Định. Miasto znalazło się pod panowaniem Tajsonów. W początkach grudnia 1788 r. średni z braci Nguyễn Huệ ogłosił się cesarzem północy. Tymczasową stolicę swojego cesarstwa ustanowił w Phú Xuân. Panowanie Tajsonów było krótkie. 15 czerwca 1801 r. miasto zostało zdobyte przez wojska Nguyễn Ánha, który nie czekając na opanowanie Hanoi ogłosił się cesarzem, a stolicę Wietnamu przeniósł do swojego rodzinnego miasta. Pochodzenie nazwy Huế nie jest znane. Pojawiła się w dokumentach już w XVII w., a z czasem wyparła całkiem poprzednią.



Jako stolica Huế funkcjonowało do 1945 r. 2 września rząd Hồ Chí Minha proklamował republikę ze stolicą w Hanoi. Po konferencji genewskiej Huế znalazło się w bezpośredniej bliskości linii demarkacyjnej, co przyniosło fatalny skutek. W czasie wojny wietnamskiej było wielokrotnie niszczone przez obie strony. Tragiczny skutek miała ofensywa Tet w 1968 r. Miasto zostało zdobyte przez komunistyczną Wietnamską Armię Ludową i Wietkong 31 stycznia 1968 r. Następnie w ciągu 24 dni okupacji specjalne grupy Vietcongu dokonały masowych aresztowań i egzekucji ludzi uznanych za wrogów komunizmu: południowowietnamskich urzędników, policjantów, nauczycieli, intelektualistów. Zabito także wielu duchownych i kilku cudzoziemców. Łącznie komuniści zamordowali w Hue 3 000-4 500 osób (liczbę zaginionych oszacowano na 5000). Masowe groby ofiar tej masakry zaczęto odkrywać kilka miesięcy później. Do 26 lutego 1968 r. miasto zostało odbite przez siły USA i ARW odbite, lecz w wyniku ciężkich walk i bombardowań było kompletnie zniszczone. Komuniści zajęli Hue ostatecznie w marcu 1975 r. podczas ostatecznej ofensywy na Południowy Wietnam.

Po wojnie miasto odbudowano restaurując również cytadelę i zakazane purpurowe miasto, w czym spory udział miał zespół polskich konserwatorów kierowany przez Kazimierza Kwiatkowskiego. Jego największą atrakcją jest Cesarska Cytadela, dawna siedziba władców Hue, duży kompleks budynków z pałacem cesarskim, zakazanym miastem, murami, bramami, świątyniami, sklepami, muzami i galeriami.



Cesarz Gia Long wzniósł w Hue Zakazane Miasto, które miało pełnić rolę jego prywatnej rezydencji. Było one otoczone wysokim murem obronnym oraz fosą. W środku natomiast znajdował się wspaniały ogród. Do miasta wchodziło się przez bramę, która była dwupiętrowym pawilonem. Następnie znajdował się Pałac Najwyższej Harmonii z salą tronową, w której władcy przyjmowali oficjalnych gości. W mieście znajdowały się także liczne pałace możnowładców i świątynie.
My zwiedzaliśmy miasto na rowerowej rikszy, bo za duszno było by chodzić po tym olbrzymim obszarze. Riksza zajebiaszcza – wygląda jak jedno duże siedzenie, a naprawdę SA dwa; jedno wyżej a drugie niżej. Czyli jedna osoba siada a miedzy jej nogami następna. Ale widziałam całe grupy podróżujące w tej sposób – dwie, a nawet trzy osoby.
Klimat miasteczka cudowny, taki kolonialny trochę. A z rikszy robi się fajnie zdjęcia.



Podobno równie interesujące są położone tuż pod miastem grobowce cesarzy (koniec XIX wieku), które są doskonałym przykładem wietnamskiej architektury buddyjskiej. Jednak tam już nie dotarliśmy. W mieście znajduje się też conajmniej kilka wartych odwiedzenia, efektownych pagód. Szczególnie Chua Thien Mu z 25 metrowym, 3 tonowym dwonem stojącym na grzbiecie marmurowego żółwia.

Odwiedziliśmy tez szkołę, w której uczył się Hồ Chí Minh.



Ale my pakujemy się do wieczornego autobusu – tym razem jedziemy do Ha Noi, stolicy Wietnamu.
14 marca, poniedziałek

Hoi An jest małym miastem, ale za to bardzo urokliwym. Przy wąskich uliczkach stoją zabytkowe kamienice, lekko nadgryzione przez ząb czasu, ale przez to ciekawsze. W prawie każde kamienicy mieści się sklepik z pamiątkami, kafejka, restauracja lub galeria sztuki.

Mimo tłumów turystów, w najstarszej części miasteczka jest w miarę spokojnie, zwłaszcza w porze obiadu. A szczególnie wczesnym rankiem – te właśnie porę wybieram na spacer, by zrobić zdjęcia na lokalnym markecie (typowo portowym z rybami i przeróżnistymi owocami morza) oraz zjeść śniadanko i wypić kawę na nabrzeżu w lokalnej knajpce – fotka obok. Wieczorem warto przejść się wzdłuż rzeki. Kamienice stojące na nabrzeżu, rozświetlone kolorowymi lampionami wyglądają przepięknie. Zresztą uroda i wyjątkowy klimat starego miasta Hoi An zostały uhonorowane wpisem na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Żałuję, że nie mogłam być tu dłużej. Samo miasteczko jest urocze i bardzo senne jak na standardy Indochińskie. Cisza i setki różnych warsztatów gdzie bez skrępowania można podglądać pracę rzemieślników. Chcę tu jeszcze wrócić i mam nadzieję, że dalej będzie to cicha oaza - akurat na wypoczynek. Że nie zadepczą go turyści.
Jednocześnie Hoi An to miasto z oszałamiającym targiem. Jest tam wszystko: owoce, warzywa, ryby i niewiadomo co jeszcze. Tylko robić zdjęcia. Szczególnie interesujące miejsca do robienia zdjęć nad wodą.


Po spacerze idziemy przymierzać garnitury. Tu wszystko w porządku. To profesjonaliści w każdym calu. Polecam więc sklep Chic. Dziewczyna zaawansowanej ciąży rozmawia z nami jak z przyjaciółmi i ciekawie wypytuje o nasz kraj. Wszystkie najmniejsze niedoróbki poprawia zgodnie z naszymi życzeniami. Po godzinie przychodzimy na ostatnia przymiarkę i wszystko jest jak oczekiwaliśmy. A nawet lepiej!


Niestety moje kozaki to porażka. Z dostawa spóźniają się prawie godzinę (musimy już iść na autobus!), w końcu przywożą, ale buty wyglądają strasznie kiepsko i tandetnie, źle leżą, psuje się zamek, gdy nie mogą ich dopiąć a najgorsze, że maja dziurę! Żądam zwrotu pieniędzy, ale z góry wiem, że niczego nie osiągnę. Straszę więc trochę, że narobię kłopotów i odchodzę nic nie wskórawszy. Dobrze, że zadatek był stosunkowo niewielki. Chcieli więcej, ale nie miałam przy sobie pieniędzy.

Mimo wszystko zapamiętam Hoi An jako magiczne miejsce. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Wietnamie i na świecie. Czas się tutaj zatrzymał 100 lat temu. Kamieniczki chińskich i japońskich kupców oddają klimat tamtych czasów. Podobno warto popłynąć łodzią do pobliskiej wioski i wziąć udział z tubylcami w pożegnaniu starego roku. Podobno też Hoi An jest najczęściej odwiedzanym miejscem w całych Indochinach.