skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krokodyl. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krokodyl. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 maja 2011

28 kwietnia, czwartek


Po dwunastu godzinach „odpoczynku” na lotnisku mamy następny lot. Dostajemy miejsca w pierwszym rzędzie i mamy okazję obserwować przygotowania w kabinie pilotów. Już nie ma konkursów (urządzanych w Cebu Pacific: kto pierwszy pokaże kartę pokładową, a kto ma coś przeciwsłonecznego?) ale stewardesy są bardzo miłe. Jednak jakoś źle się czuję. Myślę, że to zmęczenie, okrywam się i układam do snu.
Ale o dziwo nie mogę zasnąć. Jest mi zimno. Czuję dziwne podenerwowanie, aż w końcu odczuwam ból w klatce piersiowej. Sytuacja robi się na tyle poważna, że Łukasz wzywa stewardessy. Dziewczyny bardzo się przejmują moim stanem (to byłby problem jakby im ktoś zmarł na pokładzie!), ale nie maja pojęcia co zrobić. Nie mają żadnych lekarstw, nie maja przeszkolenia medycznego. Dostaję więc kubek gorącej wody.
A one zaczynają studiować grubaśna książkę z instrukcjami. Zapewne pierwszy raz cos takiego im się przytrafia. W końcu znajdują lekarza, który mnie bada (ciśnienie, tętno), który stwierdza, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nota bene, pierwszy raz w życiu mruknęłam cos do gościa, który szarpał mój fotel – siedział za mną. I jak myślicie? On okazał się lekarzem!!!

Skoro wszystko ze mną w porządku, postanawiam wytrwać do lądowania. Dziewczyny chciały mi załatwić wózek na lotnisku i przewiezienie do lekarza, ale nie znają chyba miejscowych zwyczajów i jakoś nic im z tego nie wyszło. Punkt medyczny był kilka terminali dalej, a ja poczułam się lepiej. Na tyle, że postanowiliśmy zrealizować dzisiejszy plan zwiedzania.



Z dzikich zwierzą do kolekcji brakowało mi krokodyli. A w Singapurze jest krokodyl farma. Nie było łatwo ja znaleźć, okazała się bardzo mało singapurska, ale nauczyłam się czegoś o tych zwierzakach. I zrobiłam kilka fotek

sobota, 26 marca 2011

12 marca, sobota


Znowu mam poranne problemy ze zdrowiem. Wie c znurkowania rezygnujemy. Zresztą poczytałam trochę i przekonałam się, że warunki są tu średnie. Woda zimna a widoczność kiepska. Za te same pieniądze na Filipinach zanurkujemy dwa razy i to w lepszych warunkach. Spędzamy więc dzień jak wczoraj.

Na leniuchowaniu i opalaniu spędzamy resztę dnia. Słoneczko nas tak mocno wykończyło że wieczorem zmuszamy się na spacerek po plaży. Warto było bo nocą miasteczko jest jeszcze piękniejsze.

A najsympatyczniejsza jest kolacja. Wkręciliśmy sobie, że chcemy skosztować krokodyla. W kilku, nawet eleganckich restauracjach, pokręcili głowami z niemałym zaskoczeniem. Gdy już chcieliśmy zrezygnować i weszliśmy do świecącej pustkami przemiłej restauracji (obsługiwało nas, i tylko nas, bo innych gości nie było, chyba z dziesięć osób) i okazało się, że jest i krokodyl, i struś, i cudowne shake’y i… Wydaliśmy po dwa dolary na danie a pan specjalnie dla nas grillował nam elegancko mięska na naszym stoliku i nakładał szczypcami na talerzyki. Mięsko z krokodyla było gumowate, z strusia pyszniutki… Przyznam, że żegnałam to miasto z żalem. Posiedziałabym tam jeszcze.