skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 27 listopada 2010




6 listopada, sobota
Kontynuujemy schodzenie. Plecak już lekki. W pierwszej wiosce napotykamy wiele ciekawych scenek, więc pstrykam fotki bez opamiętania. Są umorusane brzdące mozolnie rozbijające orzechy kamieniami, są pijani od rana panowie, grający w para (rodzaj gry hazardowej), którym kobiety donoszą ara (rodzaj lokalnego alkoholu domowego wyrobu), są wreszcie kobiety przesiewające zboże na dachu (najlepsze miejsce do suszenia). No i jest mała świątynia, z młynkami modlitewnymi i tajemniczym mrokiem wewnątrz. Niestety pojawiają się tez symptomy cywilizacji. Przeraża mnie widok małych dzieci, mierzących do siebie z plastikowych karabinków. Rozumiem, że turyści rozdają baloniki czy długopisy, nawet że ciasteczka i czekoladki, ale to już przesada. Spotkam jeszcze kilka takich miejsc i zawsze widok berbeci bawiących się bronią wywoła we mnie ciarki.
Idziemy wyrwa skalną. Szykują tu miejsce na drogę dla jeepów. Karkołomne zadanie. W kraju, gdzie brak dobrej drogi dojazdowej do stolicy, postanowiono wybudować drogę w góry! Żeby dowozić turystów jak najdalej. W południe, w Jagat, docieramy do głównego szlaku trekkingowego w Dolinie Marsjandi, wiodącego wokół Annapurny. Natychmiast pojawiają się tłumy turystów, a wraz z nimi coca- cola, wypasione restauracje i wyśrubowane ceny. Obowiązują wspólne cenniki dla całego regionu, wiec niezależnie czy ekskluzywna restauracja, czy waląca się chatynka z przysypiającą gospodynią – ceny daleko poza moim budżetem. Przysłowiowe staja się gotowane jajka, za które facet krzyknął 200 rupii nepalskich (9 zł) od sztuki. Coraz rzadziej można spotkać kobiety mielące ziarno w tradycyjny sposób czy dziewczęta w tradycyjnych strojach. Ich miejsce zajmują dżinsy, butelki sprite’a i morze anten satelitarnych. Tylko ściemniacze tacy jak nasza Wszystkowiedząca Wiedźma Ple-Ple („sławny poznański podróżnik” – Krzysztof Kryza) potrafi opowiedzieć o tym przed kamerą jako o miejscu dzikim i niedostępnym. Przerażające, że tacy ludzie wracają i opowiadają swoje bzdury na spotkaniach, budując w odbiorcach przekonanie, że miejsca te są egzotyczne, zakazane i… im niedostępne. Zamiast zachęcać do podróży, do otwarcia się na inne kultury – zniechęcają. Nie uważam, by przerost ambicji własnych czy potrzeba zbudowania własnej legendy, były tu jakimkolwiek wytłumaczeniem. „Podróżników” tego pokroju uważam po prostu za groźnych, ale tez godnych jedynie pogardy. Gdy w mijanej wiosce napotykamy festiwal z autentycznie bawiącymi się ludźmi, Krzychu mija ich bez zatrzymywania. Ja zostaje godzinę, by nacieszyć się rozmowami ze świętującymi ludźmi, posłuchać o ich problemach i cieszyć się ich radościami.

Nocujemy w Tal, gdzie mamy okazje nie tylko przyjrzeć się młodzieży w trzecim, najważniejszym dniu festiwalu, ale bawi cię razem z nimi. Nagonienie, jakiego używają czy muzyka, którą grają u nas nie znalazła by zrozumienia, ale tutaj są lokalnymi gwiazdami. Tłumy (kilkunastu nastolatków) szaleją. Odrobina alkoholu wystarcza, by przenieść imprezę na wyższy poziom :D Co chwila rozstawiają się przed następnym domostwem oświetlonym świecami i grają znowu te same utwory, A wszyscy bawią się znakomicie.


5 listopada, piątek
Dziś Jerzy zarządził późna godzinę wyjścia, więc czekamy do 10tej szukając sobie zajęć – ja piorę, Michały wspinają się na morenę boczną lodowca i focą, Gdy w końcu ruszamy stwierdzam, że mi smutno. Bo przygoda z Manaslu ma się ku końcowi. Teraz już tylko w dół. Jak mówi Andrzej „to najbardziej pod górę zejście, jakim schodziłem”. Ale widoki przez cały dzień przepiękne. Przez pół dnia wędrujemy przez morenę przednią lodowca. Jakie to olbrzymie! Człowiek jawi się taki maleńki w zestawieniu z dziełami przyrody.
Po południu orientujemy się, że trasa, którą Jerzy wyznaczył na dziś, jest jednak zbyt długa. Rano zrobiłam mu awanturę, po której skrócił trasę. Zresztą mieliśmy odpocząć. Jednak kolejny dzień wędrujemy do zmroku. Wszystkie grupy, które startowały tam gdzie my, zostały już dawno po drodze. Na szczęście docieramy do sympatycznego hoteliku, gdzie jesteśmy jedynymi gośćmi. Wieczór upływa nam przy gorącym piecu, lokalnym trunku i radosnych rozmowach.