skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

środa, 16 marca 2011


8 lutego, poniedziałek
Trudno było ostatnim razem wjechać do Tajlandii (bo na lotnisku okazało się, że wizę on arrival wystawiają po pewnymi warunkami a jednym z nich jest posiadanie bilety wylotowego – o czym wcześniej nikt nas nie poinformował i którego oczywiście nie mieliśmy. Ale szybko znalazło się okienko dla VIPów, gdzie za „drobną opłatą administracyjną bez potwierdzenia” otrzymaliśmy niezbędny stempelek od ręki), więc trudno musiało być więc także z wyjazdem. I żeby Łukaszowej teorii stało się zadość. Ale to ja miałam kłopot, bo w moim całkiem nowym przecież jeszcze paszporcie, w którym już kończą się kartki i planuję wyrobienie tymczasowego zapewne w Hong Kongu, z powodu nadmiaru wiz ważny pan w pięknie dopasowanym mundurze nie znalazł mojej wizy tajskiej. „No visa” powtarzał. Odłożyłam więc wszystkie pakuneczki na jego stolik i sama zaczęłam jej szukać, powtarzając, że na pewno ja mam. Tylko jak ona wyglądała? Mamrotałam z lekka zakłopotana a pan serdecznie się uśmiechał do mnie z tym swoim „no wisa”. No ale wreszcie znalazłam! I pokazałam mu z dumą mała trójkątną pieczątkę z datą – 28 lutego. Pod kolekcją innych pieczątek w napisem „Thailand”. Pan wbił wzrok we wskazany przeze mnie trójkącik – uzyskany w okienku dla VIPów – przeczytał na głos datę, spojrzał na kalendarz i już zaczynał to swoje „no visa’ gdy wpadłam mu w słowo: No właśnie! Do dzisiaj! Zaskoczony poważny pan spojrzał na moją bezgranicznie paszczękę (Łukasz mówi, że uśmiech mi się zawinął dookoła głowy), pokiwał głową i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Przybili stempelek wyjazdowy, ale śmiał się tak jeszcze długo. Jeszcze długo i daleko za budynkiem kontroli paszportowej słyszałam ten śmiech.

2
No a to był przecież dopiero początek. O drodze Bangkok – Siam Raep krążą straszne historie. A to o oszukańczych biurach podróży organizujących przejazd, a to o przysłowiowym łapówkarstwie khmerskich pograniczników czarczujących pod byle pozorem na całkiem wysokie sumy, a to o zdzierczych prowizjach pobieranych za pomoc w wyrobieniu wizy na granicy, a to w końcu o zatrzymywani się na posiłki w przeraźliwie drogich punktach oraz zwlekaniu z dojazdem do celu podróży, by po zmroku wysadzeni na peryferiach Siam Raep turyści tym łatwiej dali się zwieść miejscowym tuk – tukowcom. Wszystko to prawda. Jak również to, że podróżnik z jako takim otrzaskaniem bez kłopotu i jakiegokolwiek zdenerwowania ze wszystkim sobie poradzi. Wystarczy dobrze wybrać biuro, które nie porzuci Cię na granicy (najlepiej sprawdzić wcześniej wykupując jakąś imprezę), pogranicznikom wystarczy powiedzieć, że się nie ma pieniędzy, albo zapytać o potwierdzenie (można tez zaproponować drobniejsza sumę i wtedy bywa, że uniosą się honorem i powiedzą, ze jak tak, to niech już będzie bez tej opłaty – tak było w naszym przypadku), pośrednikom wystarczy odmówić (chociaż jadący z nami Australijczyk nijak nie mógł pojąć, że wizę kupiliśmy sami, bo on zapłacił dwa razy więcej jakiemuś facetowi, który zresztą zniknął z jego paszportem i facet o mało nie pobił wszystkich którzy mu się nawinęli, a wielki i silny był z niego facet), na postojach wystarczy poszukać innej knajpki w okolicy – zazwyczaj jest ich nawet kilka, albo kobiet sprzedających jedzenie obnośnie, zaś na tuktukowców sposobów jest mnóstwo. I jeden lepszy od drugiego. My zaczekaliśmy aż się tłum rozmyje i dopiero wtedy zaczęliśmy negocjacje z chłopakiem który od początku nas wybrał jako cel ataku. W końcu uśmiechnęłam się do niego, zaproponowałam mniej niż połowę jego ceny a gdy zaprotestował dodałam słodko: Widzisz tu jeszcze jakichś turystów? Albo zarobisz trochę na nas, albo nie zarobisz nic. Jak widzisz my jesteśmy gotowi by iść piechotą – i zademonstwowałam latarkę. Natychmiast z szerokim uśmiechem zaprosił nas do swojego tuktuka. Zawiózł nas tam gdzie chcieliśmy, pokazując wprawdzie po drodze coś co sam, polecał, ale trzeba przyznać, że miejsce było uczciwe. Gdy się na nie nie zdecydowaliśmy, ale chcieliśmy zapłacić, bo byliśmy w rejonie który nas interesował, przyjął pieniądze, ale przeprosił, że musi nas odstawić do hotelu i podać szefowi nazwę, bo jak nie to będzie miał kłopoty. I tak znaleźliśmy się w Królestwie Kambodży. Państwie o klimacie skansenowym na pograniczu Birmy i Nepalu, gdzie żądzą zupełnie inne zasady. I które zaskoczyło mnie tym, że… mnie oczarowało jak mało które! Ale to już opowieść na następne dni.

27 lutego, niedziela
Mieliśmy na dziś bilety do Siam Raep. Jutro kończy się nasza wiza tajska, a Lukas nie chce wyjeżdżać w ostatniej chwili, mając świadomość, że na granicy tajsko-kambodżańskiej dzieją się różne historie, a za pozostanie w Tajlandii dłużej niż na to pozwala wiza płaci się po 50 zł za dzień. Ja jednak uparłam się, że chcę zobaczyć Wielki Pałac Królewski (tajski: พระบรมมหาราชวัง, Phra Borom Maha Ratcha Wang), więc wbrew sobie poszedł wymienić bilety na poniedziałek a niedzielę przeznaczamy na zwiedzanie. Jakoś nie mieliśmy szczęścia do tego pałacu, bo wybieraliśmy się tam już kilka razy, ale zawsze cos nas powstrzymywało. Nawet nastawiony na wściekle wczesną godzinę budzik nie pomagał. Tym razem jest jednak inaczej. Płyniemy promem miejskim. Rzeka. Pełna barek, mniejszych i większych łodzi i promów. Nad nią wyrosło już kilka wysokich hoteli, ale na brzegach zobaczyć można także domy-rudery, składy, bazary i... przystań ozdobnych królewskich łodzi. Co kilkaset metrów są tu małe mola do których cumują w biegu długie jednostki "Chao Phraya Express". Nikt nie trudzi się przerzucaniem kładki czy trapu. Motorowa łódź podpływa, dobija burtą do mola. I teraz trzeba przeskoczyć na pokład... Pokład, który co chwilę niebezpiecznie się oddala. Już chwilę po otwarciu meldujemy się pod bramą. Okazuje się jednak, że to nie ta. Przez tę Tajowie wchodzą – za darmo. Dla nas jest inna – z biletami po 35 zł. I szatnią, w której wypożyczają (za depozytem) ubranka dla nieskromnie odzianych.
Ale jest to obiekt który trzeba zobaczyć - tajska architektura jest niepowtarzalna. Wzniesiono go pod koniec XVIII wieku. Z daleka ponad murem lśni wielka złocona czedi (patrz zdjęcie obok). Przy bramach, od ich strony wewnętrznej ustawiono wielkie posągi strażników, które odstraszać mają wszelkie zło (przede wszystkim swoimi potwornymi minami odstraszają co bardziej wrażliwych turystów, ale zwrotu biletów nie przyjmują)
Pałac doczekał się nawet własnej strony internetowej:http://www.palaces.thai.net/
W skład pałacowego kompleksu wchodzi między innymi Wat Phra Kaeo nazywany także Królewską Kaplicą Szmaragdowego Buddy.




Emerald Buddha czyli Szmaragdowy Budda. Wewnątrz świątyni w której siedzi (na szczycie wysokiego ołtarza-piramidy) nie wolno robić zdjęć. Ma trzy złocone stroje na trzy pory roku. Kaplica jest jednym z czterech pomieszczeń, których wnętrza d Pałac królewski w Bangkoku ma nie tylko status zabytku i oficjalnej siedziby monarchy. Jest to również święte miejsce do którego ludzie przychodzą modlić się i składać ofiary. Przed wejściem do Świątyni Szmaragdowego Buddy zapalają trociczki, na rodzaju ołtarza składają przyniesione kwiaty i owoce. ostępne są dla turystów - wchodzi się tam po pozostawieniu na zewnątrz obuwia.
Kolorowe dachy, wszechobecne złocenia, ściany wykładane milionami lusterek - wszystko to składa się na obraz z pogranicza kiczu. Mitologiczne i alegoryczne postacie, malowidła pokrywające ściany w podcieniach wokół dziedzińców... Aby to wszystko chociaż pobieżnie obejrzeć potrzeba 2-3 godzin.
.
Kompleks pałacowy znajduje się na wschodnim brzegu rzeki Menam stanowiącej naturalną granicę kompleksu. Z pozostałych stron teren Wielkiego Pałacu ogrodzony jest murem obronnym o łącznej długości 1900 metrów. Teren kompleksu zajmuje powierzchnię 218.400m².