skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

sobota, 26 marca 2011

13 marca, niedziela
O świcie przyjeżdżamy do Hoi An, które jest jednym z najpiękniejszych wietnamskich miasteczek i wielką atrakcją turystyczną. Historyczne stare miasto jest plątaniną uliczek z mnóstwem pięknej, chińskiej architektury. Na każdym rogu można tu znaleźć małe restauracje, herbaciarnie, świątynie, galerie, warsztaty rzemieślnicze, pracownie artystów, a także sklepy dla turystów. Miasto jest ważnym centrum kulturalnym, liczni artyści sprzedają tu swoje obrazy, rzeźby, czy inne rękodzieło.



Gdy już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy… - tak powinnam zacząć swoja opowieść o poszukiwaniu noclegu. Myślałam, że już się „wyrobiliśmy”, „wycwaniliśmy” i głupie wpadki nam się już nie zdarzą. O świcie w obcym mieście – żaden problem! Mamy mapy w przewodniku LP, koniec języka z przewodnika i zadni naganiacze nie są nam potrzebni!!! :P A jednak! Po dwóch godzinach plątania się po tych uliczkach wśród zamkniętych jeszcze hotelików (kilka klas pieniężnych za wysoko) i sklepików, wróciliśmy w miejsce, gdzie wysiedliśmy z autobusu. Ten sam naganiacz co wcześniej zaprowadził nas do hotelu, z którego jednak zrezygnowaliśmy. Ale w okolicy była ta właściwa uliczka tanimi noclegami. Łukasz znalazł nawet taki z basenem! Na przyszłość trzeba rozważniej przeganiać naganiaczy. Z drugiej strony spacer po miasteczku zanim ktokolwiek z turystów się tu pojawi – bezcenne! W 1999 r. miasto zostało wpisane do rejestru zabytków światowego dziedzictwa UNESCO. Dobrze że znalazłam w tym dobre strony. Uff!


Hội An to dawny port morski znany jako Faifo, położony ok. 30 km na południe od Đà Nẵng.
Port został założony prawdopodobnie pod koniec I tysiąclecia p.n.e. przez żeglarzy austronezyjskich zasiedlających wówczas wschodnie wybrzeża Indochin i z czasem stał się największym portem kontrolujących tę część morskiego szlaku jedwabnego. Port jest położony w ujściu rzeki Thu Bồn i był ściśle związany ze Świętymi Ziemiami Amarawati − ośrodkami państwowości Czamów, położonymi w górze rzeki. Po zajęciu Amarawati przezWietnamczyków port odgrywał nadal główną rolę w życiu gospodarczym kraju, aż do czasów kolonialnych, kiedy ustąpił pierwszeństwa Đà Nẵng.



W latach dziewięćdziesiątych władze miasta postanowiły pozbyć się starych, zagrzybionych budynków w centrum i w ich miejsce wybudować bloki mieszkalne. Projektowi sprzeciwił się Kazimierz Kwiatkowski kierujący pracami konserwatorskimi w pobliskim Mỹ Sơn. Za namową Kwiatkowskiego centrum odrestaurowano i przystosowano do ruchu turystycznego. Nasz rodak jest więc w Hoi An bohaterem, mimo, że w Polsce prawie nikt o nim nie słyszał. Wystawiono mu nawet pomnik.Pięknie pisali o tym polscy podróżnicy na LosHavieros.
Obecnie Hội An jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w Indochinach. Wg przewodnika „Lonely Planet” jest to jednocześnie jedno z najbardziej urokliwych i przyjaznych turystom miejsc w regionie. Cóż, uroku nie można mu odmówić. To jedyne miejsce gdzie można upić się za dolara;) i to najlepszym fresh beer w Wietnamie;) jedyne 4000 a czasem nawet 3 000 wietnamskich dongów, czyli 50-60 groszy! Jest wyśmienite!!!



Na ospałym podziwianiu uroków miasteczka, jego kulinariów i świeżego piwa strawiliśmy cały dzień. A wieczorem wpadliśmy na pomysł, żeby uszyć sobie garnitury. No i ja kozaki. Wszystko na miarę. Dlaczego? Jako jeden z najważniejszych portów na dawnym szlaku jedwabnym, Hoi An cieszył się wielką popularnością wśród kupców chińskich, japońskich a nawet europejskich, którzy osiedlali się tu na stałe. Tradycja handlu jedwabiem istnieje do dziś. Przy każdej uliczce mieści się mnóstwo zakładów krawieckich, gdzie można zamówić sobie ubranie szyte na miarę. Gotowy produkt odbiera się już następnego dnia. Mimo dużego wyboru materiałów, modeli i kolorów oraz przystępnych cen, nie zdecydowaliśmy się na taki zakup. Jedwabna suknia balowa raczej nie figuruje na mojej liście niezbędnych rzeczy, a poza tym miejsca w plecaku brak.


Hoi An jest miastem krawców, których sklepy i warsztaty znajdują się na każdej uliczce. Za niewielką kwotę można zlecić uszycie na miarę dowolnego stroju wskazanego w katalogu mody. Realizacja zamówienia trwa maksymalnie kilka godzin.
Zatem zleciłam uszycie kozaków za 30 dolarów (zadatek 10) i wytargowaliśmy garnitury z kaszmiru – dwuczęściowy za 100, z kamizelką mojego pomysłu dla mnie – 120 dolarów. Po zapłaceniu zadatku w wysokości 100 dolarów o 22:00 wieczorem, nie mogliśmy spać, bo denerwowaliśmy się co z tego wyjdzie. Na 13:00 następnego dnia mieliśmy już bilety do Hue.


12 marca, sobota


Znowu mam poranne problemy ze zdrowiem. Wie c znurkowania rezygnujemy. Zresztą poczytałam trochę i przekonałam się, że warunki są tu średnie. Woda zimna a widoczność kiepska. Za te same pieniądze na Filipinach zanurkujemy dwa razy i to w lepszych warunkach. Spędzamy więc dzień jak wczoraj.

Na leniuchowaniu i opalaniu spędzamy resztę dnia. Słoneczko nas tak mocno wykończyło że wieczorem zmuszamy się na spacerek po plaży. Warto było bo nocą miasteczko jest jeszcze piękniejsze.

A najsympatyczniejsza jest kolacja. Wkręciliśmy sobie, że chcemy skosztować krokodyla. W kilku, nawet eleganckich restauracjach, pokręcili głowami z niemałym zaskoczeniem. Gdy już chcieliśmy zrezygnować i weszliśmy do świecącej pustkami przemiłej restauracji (obsługiwało nas, i tylko nas, bo innych gości nie było, chyba z dziesięć osób) i okazało się, że jest i krokodyl, i struś, i cudowne shake’y i… Wydaliśmy po dwa dolary na danie a pan specjalnie dla nas grillował nam elegancko mięska na naszym stoliku i nakładał szczypcami na talerzyki. Mięsko z krokodyla było gumowate, z strusia pyszniutki… Przyznam, że żegnałam to miasto z żalem. Posiedziałabym tam jeszcze.
1 marca, piątek

Nha Trang okazuje się bardzo przyjemna i sympatyczną miejscowością, z czyściutkimi – wbrew opiniom na forach – plażami i nie wygórowanymi cenami. Mieliśmy na dziś zarezerwowane nurkowania, ale ja się jakoś kiepsko czuję, a nie chcę powtarzać sytuacji z pozostaniem na łodzi, więc rezygnujemy. Z odwołaniem nie ma problemu, chętnie przepisują rezerwacje na dzień następny, proponują pomoc w dotarciu do lekarza gdyby trzeba było.


Po kilku godzinach czuje się jednak na tyle dobrze, że spacerujemy małymi uliczkami, przyglądamy się drobnomiasteczkowemu życiu a nawet plażujemy. Fale są niesamowite, mają po kilka metrów, wiatr duje jak w Kieleckiem a frajda z zabawy w wodzie jak w dzieciństwie.

Zwróćcie uwagę jak wyglądają hotele – każdy ma jeden pion, czasem po wiele pięter. Są niesamowicie kolorowe, mają własne ściany i Internet bezprzewodowy. Zabawne.
10 marca, czwartek
Urodziny Łukasza


Nocnym autobusem przyjechaliśmy z Sajgonu do Nha Trang - miasto w południowym Wietnamie, przy ujściu rzeki Sông Cài do Morza Południowochińskiego. Około 300 tys. mieszkańców. Dopiero kilka dni później obejrze film FULL METAL JACKET (uzbrojony p zęby) o wojnie w Wietnamie i te wszystkie nazwy miejscowości nabiorą dla mnie zupełnie nowego, emocjonalnego znaczenia. Nha Trang jest średniej wielkości miastem i popularnym resortem plażowym. Jest tu dużo hoteli, jeszcze więcej barów i restauracji, a piaszczysta plaża jest dość przyzwoita. W okolicy znajduje się kilka interesujących miejsc do nurkowania i snorkelingu.


O świcie jesteśmy zatem w mieście, znajdujemy hotelik (W pierwszym szeregu od plaży hotele typu Sheraton, czy Hilton, dwie przecznice dalej hoteliki na każdą kieszeń) i na ósma rano zapisujemy się na wycieczkę. Ludzie na forach piszą, że bardzo warto popływać po wyspach za 5 dolarów. Cytuję: Warto wydać kilka dolarów na całodzienną wycieczkę statkiem z postojem na okolicznych wysepkach. Nie liczcie na to, że pływając z maską i rurką zobaczycie rafę koralową. Trzeba wykupić nurkowanie w kombinezonie, z profesjonalnym sprzętem i asystą instruktora. Zdecydowanie nie polecam wizyty w oceanarium - ot wielki betonowy okręt z kilkoma akwariami w środku. No to płyniemy! Wstęp na wyspy i do atrakcji jest płatny dodatkowo, ale nas to nie zdążyło zmartwić, bo się… rozpadało! Nie chce się więc opuszczać łodzi, bo wieje, zacina z ukosa i w ogóle ludzie narzekają. Wtedy kapitan przynosi Australijkom, siedzącym obok, wino owocowe. Humory od razu się poprawiają. Atrakcje w postaci pływających farm, łodzi kokosowych, snurkowania czy pływającego baru (czyli wszyscy wskakują dowody i pływając w dętkach piją to, co polewa barman – tez w wodzie) schodzą na dalszy plan. Impreza jest świetna. Zabawa zorganizowana na cześć solenizanta przez pelna fantazji i pomysłów załogę – niezapomniana.