skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą New Delhi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą New Delhi. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 grudnia 2010


16 grudnia, czwartek
Nocnym pociągiem przyjechaliśmy do Delhi. Początkowo planowaliśmy dokończyc zwiedzanie, ale po tych kilku intensywnych dniach w Radżasthanie nie mieliśmy już ochoty na zabytki. Zaczęliśmy więc jeszcze ciemną nocą od odnalezienia poczekalni. Tam stwierdziliśmy, że znakomicie już zaaklimatyzowaliśmy do Indii. Zresztą dzień wcześniej Łukasz poganiał mnie „no chodź już do waiting roomu bo nam wszystkie gniazdka zajmą”. Walka o możliwość doładowania baterii (szczególnie w laptopach) stała się stałym i zwyczajnym elementem dnia codziennego.
Czas, który mieliśmy do wykorzystania w Delhi przeznaczyliśmy na szwędanie się po mieście, szczególnie bazarach. Nawet w wielkim mieście bywa klimatycznie, niczym na wioskowym targu.
A sama stolica… znakomicie opisana jest na wikipedii:
Delhi (hindi: दिल्ली, trb.: Dilli, trl.: Dillī; pendżabski: ਦਿੱਲੀ; urdu: دہلی; ang. Delhi) – miasto i dawna stolica Indii położona w północnych Indiach nad rzeką Jamuną; zamieszkuje ją 11,2 mln mieszkańców (2006), a aglomerację miejską 17,8 mln mieszkańców (2006). Miasto położone jest na wysokości 216 m n.p.m., a jego powierzchnia to 1483 km². Zagęszczenie ludności wynosi 23 tys. os./km². To drugie co do wielkości (po Bombaju) miasto Indii, wielki węzeł komunikacyjny, centrum przemysłu i kultury, miasto uniwersyteckie, z licznymi teatrami, galeriami, muzeami i zabytkami z okresu Wielkich Mogołów. Miasto przoduje w rozwoju technologii informacyjnej i telekomunikacyjnej (drugie w Indiach po Bangalore).
Delhi jest stolicą jednostki administracyjnej o tej samej nazwie mającej status Narodowego Terytorium Stołecznego Delhi (zajmuje większość jego obszaru). Na obszarze narodowego terytorium stołecznego Delhi znajduje się stolica Indii – Nowe Delhi. Władze terytorium zabiegają o przekształcenie go w stan.
Przeciętna temperatura w roku wynosi 25 stopni Celsjusza, roczna ilość opadów średnio 808 mm. Najcieplejszym miesiącem jest czerwiec (śr. 33,4 °C), najchłodniejszym styczeń (śr. 14,2 °C). Najwięcej opadów (śr. 255 mm) przypada na sierpień, a najmniej (śr. 7 mm) na listopad.
O Delhi mówi się, że jest miejscem, w którym przez tysiąclecia nabudowano na sobie i obok siebie siedem miast Delhi. Niedawne badania archeologiczne potwierdziły, że u źródeł powstania Delhi leży założenie w 1200 p.n.e. pierwszego z tych miast o nazwie Indraprastha. Było ono stolicą państwa Pandawów. Fakty te opiewa starożytny indyjski epos Mahabharata. W czasach Imperium Maurjów Delhi leżało na szlaku ważnych dróg ze wschodu na zachód. Początki obecnego Delhi wiążą się z założeniem przez klan Radźputów Tomara w 736 roku n.e. miasta Lal Kot. Radźpucki klan Ćauhan rządzący miastem Adźmer zdobył ówczesne Delhi i zmienił nazwę miasta na Qila Rai Pithora.
W 1192 roku ostatni władca indyjski, książę Radźputów Prithwiradź Ćauhan (1162-1192) zginął po zajęciu Delhi przez Mohammad Ghoriego. Dla miasta zaczął się czas panowania muzułmanów. Po śmierci Mohammada Ghoriego władzę objął jego generał i niewolnik zapoczątkowując tzw. dynastię niewolniczą. Z tego czasu pochodzi zbudowana w 1199 roku najwyższa na świecie wieża minaretu Kutb Minar. Panowanie muzułmańskie trwało aż czasu zdominowania Indii przez Brytyjczyków. Powołany w 1206 roku Sułtanat Delhijski przetrwał aż do najazdu Mongołów w 1526 roku. Delhi była wówczas stolicą sułtanatu rządzącego prawie całymi Indiami, największym centrum sufizmu (mistyczna tradycja islamu). W tym czasie nastąpiła budowa fortów, które są częścią siedmiu miast Delhi.
Kwitnący okres przypadł na czas panowania Muhammada Tughlaka z dynastii Tughlaków (1320-1355), do momentu, gdy Timur z hordami mongolskimi spustoszył miasto zabijając 100 tysięcy jego mieszkańców i osadzając na tronie muzułmańską dynastię Sajjidów (1414-1451).
Islam królował w Delhi także, gdy w 1556 roku po wygranej bitwie armii Babura miastem, a z czasem i Indiami zaczęli rządzić Wielcy Mogołowie. Z tego czasu pochodzą takie zabytki Delhi jak Czerwony Fort i największy meczet w Indiach, Dżami Masdżid. Najsławniejsi z Wielkich Mogołów to Akbar (1542-1605), budowniczy nowej stolicy Fatehpur Sikri i Dżahan zwany też Szahdżahanem (1592-1666), który kazał dla swojej żony zbudować grobowiec Tadź Mahal. On też jest twórcą "siódmego miasta Delhi" nazwanego na jego cześć Shahdżahanabad. Powszechnie znane jest ono jednak pod nazwą Starego Delhi.
W lutym 1739 roku Delhi zostało splądrowane przez wojska szacha Iranu Nadir Szaha (1688-1747). Najeźdźcy wywieźli ze sobą sławny Pawi Tron Wielkich Mogołów, z którego władcy Persji, a potem Iranu rządzili do końca. Ostatni siedział na nim Mohammad Reza Pahlavi (1919-1980). W połowie XVII wieku w mieście za zgodą Mogołów rozpoczęła działalność handlową Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska. W wojnach Wielkich Mogołów z południem Indii Brytyjczycy stawali po ich stronie. W tym czasie Delhi uniknęło najazdów. Tylko raz w 1752 było splądrowane podczas najazdu afgańskiego króla Ahmeda Szaha Durrani (1724-1773).
30 grudnia 1803 Delhi zostało zdobyte przez wojska brytyjskie. Zarządca brytyjski pozwolił Wielkim Mogołom zachować tytuły i własność prywatną. W 1857 podczas powstania Sipajów powstańcy wraz z armią bengalską zaatakowali Brytyjczyków i dokonali wśród nich rzezi. Cztery miesiące potem Brytyjczycy odbili miasto, ale zdecydowali się przenieść stolicę do Kalkuty. Delhi stało się wówczas czasowo częścią prowincji Pendżab. Dopiero w 1911 roku król Wielkiej Brytanii Jerzy V ponownie przeniósł stolicę do Delhi, aby powstrzymać zabiegi muzułmanów o autonomię.W tym też roku burząc częściowo Stare Delhi Brytyjczycy rozpoczęli na brzegu Jamuny budować Nowe Delhi. Zaprojektowali je brytyjscy architekci - Edwin Lutyens (1869-1944) i Herbert Baker (1862-1946). W 1931 roku uznano je za stolicę Indii brytyjskich, a w 1947 niepodległych Indii.
Podczas podziału Indii Brytyjskich na Pakistan i Indie w 1947 roku ze strachu przed pogromem ze strony muzułmanów tysiące wyznawców hinduizmu i sikhizmu wywędrowało z Zachodniego Pendżabu i Sindhu do Delhi. Nadal liczba ludzi zjeżdżających z całego kraju do Delhi jest wyższa niż wskaźnik urodzin w mieście. Zamach na premiera Indii Indirę Gandhi dokonany przez jej ochroniarzy ludzi sikhijskiego pochodzenia przyczynił się w 1984 roku do rzezi wśród wyznawców tej religii. Zginęło 2700 osób. Współcześnie miasto boryka się z problemami typowymi dla wielkich aglomeracji trzeciego świata, takimi jak przeludnienie, niskie standardy sanitarne i duże kontrasty w poziomie życia mieszkańców.
Przegląd wzrostu ludności Delhi na przestrzeni dziejów: do roku 1865 mamy do czynienia z oszacowaniami, potem z pomiarem ludności, aż po eksplozję demograficzną.
rok mieszkańcy
1820 100.000
1865 152.400
1871 154.400
1881 173.400
1891 192.600
1901 214.115
1911 237.944
1921 304.420
1931 447.442
rok mieszkańcy
1941 521.800
1 marca 1951 914.800
1 marca 1961 2.061.800
1 kwietnia 1971 3.694.500
1 marca 1981 4.865.100
1 marca 1991 7.206.704
1 marca 2001 9.817.439
1 stycznia 2005 10.928.270

wtorek, 21 grudnia 2010



9 grudnia, czwartek
Dziś zwiedzanie Old Delhi. Jedziemy rikszą do najbliższej stacji metra i kupujemy bilety turystyczne na cały dzien. Poznanie metra delhijskiego polecali mi już wcześniej znajomi, więc oczekiwałam kolejnych atrakcji w stylu indyjskim. A tu wielkie zaskoczenie. Metro jest nowe (chociaż ma już swoje muzeum!), przestronne, czyste i świetnie zorganizowane. Mają specjalne mapki z instrukcją dotyczącą poruszania się po mieście, opłat za przejazdy, godzin otwarcia oraz zdjęciami i opisem najważniejszych zabytków i interesujących miejsc (z najbliższa stacją metra włącznie). Same stacje wyglądają jak laboratorium – tak błyszczą czystością lub lotnisko – tyle tu ochrony, skanerów i punktów kontroli. Przepisy określają nawet dopuszczalne rozmiary bagażu podręcznego.

Wyznaczamy sobie kilka punktów, które chcemy zobaczyć. Red Fort - chyba największą atrakcja Delhi - zewnątrz prezentuje się fantastycznie. Jesteśmy wcześnie rano – jeszcze nie ma tłumów. Bilet kosztuje 250 rupii (standard w przypadku listy UNESCO) czyli 15 zł. Już teraz wiem, że nie warto. Niestety nie stać ich na utrzymanie tak wielkiego obiektu. Fort zaprojektowany i wybudowany na wzór koranicznego opisu raju musiał być pięknym i urokliwym miejscem. Ale teraz wszędzie straszą prace remontowe (właściwie to trudno to nazwać renowacją, bardziej to niszczenie poprzez nakładanie następnych warstw tynku lub farby). Rzesze pracowników podlewają trawniki, zamiatają, siedzą i pilnują porządku. Ale wszystko to mało efektywne i fort robi wrażenie straszliwie zapuszczonego. Opisy pięknych pałaców, akweduktów i bazaru (gdzie ceny pamiątek są horrendalne) wydają mi niemocno przesadzone i nieaktualne. Największe wrażenie zrobiło na mnie muzeum upamiętniające Hindusów poległych w I wojnie światowej – zbiory oczywiście tak zakurzone, że trudno cokolwiek dostrzec, ale ciekawe i można fotografować.
Najbardziej jednak zapamiętam z Red Fortu w Delhi wycieczki szkolne. Spacerują sobie w dwóch rządkach (osobno chłopcy, osobno dziewczęta) wystrojeni w cudownie kolorowe i eleganckie mundurki szkolne, pod opieka nauczycielek w sari. Nieustannie pozdrawiają białych turystów, uśmiechają się, fotografują. Śmieję się, że po powrocie do domu powiedzą: „Mamo, byłam w Red Fort! Wiesz co widziałam? Dwoje białych z Europy! (mam z nimi zdjęcie!) A gdzie to jest?”
Zdecydowaliśmy się jeszcze pójść do Jama Masjid (Wielkiego Meczetu). Weszłam do meczetu od strony południowej – szerokie schody prowadzą do imponującej bramy. Zapłaciłam za bilet kolejne 15 zł (muzułmanie wchodzą za darmo). Zostawiłam obuwie i założyłam obrzydliwy pomarańczowy czador. O dziwo turystek nie obowiązują nakrycia głowy, czyli znienawidzony „skarf” zdejmuje i chowam głęboko w plecaku. Rozgrzany dziedziniec meczetu, olbrzymi, może zmieścić 25 tysięcy osób. To największy meczet w całych Indiach. Budowany był w latach 1644 – 1658. Jest ostatnią kosztowną budowlą szacha Dżahana. Przewodniki zachwalają piękne cebulaste kopuły, trzy wielkie bramy, cztery narożne wieże i dwie 40 – metrowe minarety oraz ciekawe rozwiązanie architektoniczne Edwina Lutyensa. Projektując New Delhi umieścił w jednej linii: Wielki Meczet, Connaught Place i gmach parlamentu (Sansad Bhavan). Można to zobaczyć z południowego minaretu. Na nas jednak meczet nie zrobił najmniejszego wrażenia. Ot, meczet jak inne, tyle że duży. Po kilkunastu minutach wychodzimy znudzeni i zawiedzeni.
Ciekawi mnie natomiast bazar, otaczający meczet. Muzułmański, więc moim odczuciu uczciwy (zawsze wybieram muzułmańskich taksówkarzy i sprzedawców). Niesamowicie kolorowy, gwarny i zatłoczony. Łukasz pogania mnie, żebym nie robiła tylu zdjęć, ale ludzie wydaja się nie mieć nic przeciwko temu.
W końcu wytargowujemy riksze rowerową do metra i wracamy do naszej dzielnicy, by wymeldować się z hotelu. Zabieramy plecaki i idziemy na śniadanie a potem do kafejki internetowej.
Po południu odbieramy nasze wizy tajlandzkie. Niemiłe zaskoczenie – wbito nam jednorazowe na dwa miesiące. To krzyżuje nieco nasze plany świąteczno – noworoczne. Dobrze, że nie kupiliśmy jeszcze biletów na samoloty. Trzeba teraz przemyśleć jak pogodzić wszystkie nasze plany i pomysły.
Jedziemy na dworzec. Duże plecaki zostawiamy na tydzień w przechowalni bagażu (Łukasz wspina się na regał i osobiście przypina je łańcuchem do półki). W specjalnym biurze dla obcokrajowców wytyczamy trasę przejazdów na najbliższe dni po Radżasthanie i zakupujemy część z nich. Fantastyczna obsługa i bardzo pomocny pan, który błyskawicznie wyszukuje nam najlepsze miejsca (górne – z trzech możliwych poziomów, bo wtedy możesz się położyć nie czekając na decyzje innych pasażerów, w coupe a nie z boku i w środku wagonu – jak się później przekonamy te na początku i końcu są straszliwie zimne powieje od drzwi i łączeń miedzy wagonami; po prostu lodówka!).
O godz. 18.00 ruszyliśmy do Agry (bilet 70INR/os.) podróż trwała ok. 4 godzin. Wybraliśmy klasę „general” czyli tę najtańszą bez rezerwacji miejsc. Już z wejściem do wagonu mieliśmy problem – tak było ciasno. Ale dla kobiety zawsze znajdzie się kawałek miejsca, więc przysiadłam z boczku. Potem przesadzono mnie gdzie indziej, abym czuła się bezpieczniej obok innej kobiety. Ikt nie mówi po angielsku wie rozmawiamy na migi. Gdy chce kupić długopisy od obnośnego sprzedawcy i pytam chłopaka obok o cenę, ten wyjmuje dziesięć rupii i płaci za mnie. Urocze, ale wiem, ż eto dla niego dużo pieniędzy, więc oddaje mu pieniądze i dzielę opakowanie: po jednym długopisie lamnie, dla Łukasza i dla tego chłopca na pamiątkę. Oboje jesteśmy wzruszeni.
Podróż generalem jest ciekawa i inspirująca ale straszliwie męcząca.Na dworcu jak zwykle czekało pełno naganiaczy, proponujących hotel, podwiezienie. My jak zwykle ich zlekceważyliśmy i poszliśmy dalej. Jest to najlepszy sposób, bo jak wcześniej pisałam potrafią przez kilometr jechać za kimś oferując dobry hotel. Potem chcą prowizję, albo pomimo wyznaczonego adresu i tak zawiozą do zaprzyjaźnionego hotelarza i wmawiać będą, że wybrany przez nas już się spalił lub jest po prostu norą bez okien.
Ostatecznie wybieramy sobie taksówkę, bo jest już po 22iej i jedziemy do dzielnicy turystycznej. Niezły hotelik i plan na jutro – okazuje się, ż enei sprawdziliśmy, iż jutro piątek, czyli Taj Maral nieczynny. Wynajmujemy więc taksówkę na całodzienne wożenie po Agrze i umawiamy się na 9 rano.

8 grudnia, środa
W związku z oczekiwaniem na wizy tajlandzkie (a zatem koniecznością pozostania w Delhi) zagnieździliśmy się w dzielnicy tybetańskiej na dobre. Cały dzień odsypialiśmy, szwędaliśmy się uliczkami, obserwując niespieszne życie uchodźców oraz surfowaliśmy po necie bez opamiętania. Odwiedzamy kilka restauracyjek i straganów z jedzeniem ulicznym smakując potrawy tybetańskie. Po dwóch dobach jesteśmy specjalistami o doceniamy wyjątkowy smak potraw w naszej kuchni hotelowej. Nieco drożej niż w innych punktach, ale niezwykle smacznie. Obsługa służy pomocą i cierpliwie tłumaczy co czym jest i jak smakuje. A mnie udaje się zjeść zupę pałeczkami! Tak, to możliwe. Wywar jest tak pyszny, ż wypijam go prosto miseczki. Ciekawostka lamnie jest, że wiele potraw można zamówić w wersji zupowej, lub „suchej”. Jak kto lubi.

Znalazłam w necie trochę informacji na temat hinduizmu, który wymyka się jednoznacznym definicjom. Nie ma ani założyciela, ani głównych władz, ani hierarchii, ani świętej (jednej) księgi, nie dąży do nawracania wyznawców innych religii. Około 82% mieszkańców Indii wyznaje hinduizm. Wierzą oni w Brahmana – wiecznego i nieskończonego. Wszystko, co istnieje jest jego uosobieniem, dlatego można swobodnie wybrać spośród nich własny obiekt kultu.
Hindusi wierzą, że życie ziemskie toczy się cyklicznie. Każdy rodzi się wciąż na nowo (proces zmiany tzw. samsary). Jakość powtórnych narodzin zależy od karmy w poprzednich wcieleniach. Żyjąc tak, aby wypełnić dharmę, i spełniając obowiązki, zyskuje się szansę narodzin w wyższej kaście i w lepszych warunkach. Nie będąc dobrym, gromadząc złą karmę można się narodzić w postaci zwierzęcia, a tylko człowiek ma możliwość osiągnięcia samoświadomości, by uciec z kręgu reinkarnacji i uzyskać wyzwolenie (mokszę).

Panteon bogów i bogiń jest w Indiach niezwykle liczny – święte księgi szacują liczbę bóstw na 330 mln (choć gdy pytałam Hindusów, odpowiadali rożnie, najczęściej, że około trzydziestu!). Wszystkie są uznawane za manifestację Brahmana. Wybór danego bóstwa na obiekt kultu i próśb to wynik osobistych decyzji. Wynika to często z tradycji lokalnej lub kastowej.
Indyjski figowiec, z którego popiół ma moc gładzenia grzechów symbolizuje Brahmana. Opisuje się go często w jednej z trzech postaci: Brahmy, Wisznu czy Śiwy.
Brahma nie ma postaci ani atrybutów. Wisznu (chroni i otacza opieką wszystko, co dobre na świecie. Zazwyczaj przedstawia się go z czterema ramionami, trzymającego w dłoniach: lotos, dysk i maczugę.
Lotos uważany jest za narodowy kwiat Indii. Środek lotosu odpowiada centrum wszechświata. Wszystko utrzymuje w całości łodyga. Delikatny lotos przypomina Hindusów, że ich życie powinno łączyć piękno i siłę.
Muszla symbolizuje kosmiczną wibrację z której emanuje cały wszechświat.
Małżonką Wisznu jest Lakszmi, bogini piękna i pomyślności a wierzchowcem: Geruda (pół ptak, pół zwierzę). Wisznu ma 22 wcielenia, m.in. Ramę, Krysznę, Buddę.
Śiwa to Niszczyciel, bez którego nie byłoby możliwe tworzenie. Jego rolę kreatora wyraża otoczony powszechną czcią falliczny symbol – linga. Śiwa ma wierzchowca. Jest to byk Nandi („Radość”). Żoną Śiwy jest Parwati. Wyznawcy hinduizmu wierzą, że poślubili się pod mangowcem (symbolizuje miłość) – dlatego liśćmi mangowca dekoruje się namioty weselne (tzw. pandale).

OM to mantra (święte słowo lub sylaba) i jeden ze znaków otoczony przez Hindusów największą czcią. Trójka symbolizuje stworzenie, istnienie i zniszczenie wszechświata (a tym samym Brahmana w postaci: Brahmy, Wisznu, Śiwy). Odwrócony półksiężyc (tzw. chandra) oznacza wnioskujący umysł, a zamknięta w nim kropka (tzw. bindu) – Brahmana. Buddyści wierzą, że powtarzając tę mantrę wiele razy w całkowitym skupieniu, osiąga się stan pustki.

„Om mani padme hum” (Witaj klejnocie w kwiecie lotosu) to mantra tybetańska. Mantry (święte słowa lub sylaby) często są wykorzystywane przez buddystów i hindusów do wspomagania koncentracji.

7 grudnia, wtorek
Facebook ogłosił dzisiejszy dzień Dniem Klepania Facetów po Tylkach. Zgłosiłam akces, ale jedyny facet, którego miałabym odwagę poklepać w tej kulturze to Polak, który zdecydowanie się sprzeciwił udziałowi w tym haniebnym procederze. Oczywiście walczyłam ze wszystkich sił. I powiem Wam, że im bardziej się nie zgadzał – tym było zabawniej 
O Delhi krążą legendy. O samym dworcu kolejowym, który poraża ogromem; o złodziejach, którzy obrabiają ci plecak, gdy tylko na chwilę staniesz bez ruchu; o namolnych taksówkarzach, rikszarzach i żebrakach itd. Nas Delhi jakoś nie poraziło. Może to wynik oswojenia się już z Indiami, a może otrzaskania podróżniczego. Wydało nam się całkiem spokojne, przyjazne, czystawe i rozsądnie zorganizowane. Tylko w porze monsunu nie chcielibyśmy go odwiedzać – co do tego nie mamy wątpliwości.
Na lokum wybraliśmy, wbrew powszechnej opinii polskich travellerów, nie Pahar Ganj (Main Bazar), lecz dzielnicę uchodźców tybetańskich. Oddalona od centrum, nieco na uboczu zapewniła ciszę, spokój i niepowtarzalny nastrój. Miejsca noclegowe okazały się materiałem deficytowym. Większość zajmowali jednak nie biali turyści (przyznaję, ze zapewne część spotykanych osób to turyści azjatyccy, których z pośród miejscowych rozpoznać nie potrafię), lecz Tybetańczycy.
Straszliwie zmęczeni podróżą zdołaliśmy jedynie odnaleźć ambasadę Królestwa Tajlandii, by złożyć wnioski o wizę (oczywiście okazało się, ze punkt wizowy znajduje się w zupełnie innej części miasta, więc odbyliśmy ciekawą wycieczkę tuktukiem po Delhi). Dzielnica turystyczna zapewniła nam orientację w sposobie podróżowania białych i traktowania ich przez miejscowych. Zdecydowanie wybieram dzielnice tybetańską. Wprawdzie ceny w sklepach i na bazaru są bardzo wysokie, ale klimatyczne knajpki, towarzystwo mnichów, lokalnych rzemieślników i artystów, wyrabiających tradycyjnymi metodami biżuterię, ubrania i wszystko co może stać się ciekawa pamiątką z podróży – zapewniają niepowtarzalne wspomnienia.