skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 9 września 2011

Niedziela, 5 czerwca
Jestem w Kantonie. Rok temu do głowy by mi to nie przyszło. Tak sobie zamarzyłam, że odwiedzę Chiny i zgrałam sobie na laptopa film o atrakcjach turystycznych Chin. Nie śmiałam go nawet obejrzeć. U tu masz ci los! Jestem :)


Rano próbuję okiełznać wiraże w mojej głowie – jednak podróże po krajach muzułmańskich, gdzie obowiązuje ścisła prohibicja, zrobiły swoje i w sferze procentowej zrobiłam się bardziej ekonomiczna. Radzę sobie jakoś, na twarz kładę maseczkę z ptasich gniazd (lokalny przebój, za zupę z tego cudu miejscowe kobiety dałyby się pociąć!) i w południe dochodzę do siebie. Akurat na czas, by powiedzieć „ni hao” naszej gospodyni. Pomoc domowa przygotowała specjalnie dla nas na śniadanie coś chińskiego. Zaskoczona konstatuję, że jest to miejscowy kleik! Nie z tym kojarzyło mi się tradycyjne chińskie jedzenie!
Byłam ciekawa ilu turystów zatrzymuje się w tym mieście na dłużej i poszukałam blogów. I co? Znalazłam opis uczestnictwa w jakichś targach, gdzie dziewczyna pisała o tym, jak to cały czas chodziła głodna, jakie niedobre kanapki była zmuszona jeść, bo wiła się po łóżku z głodu a kawa przyprawiała ja o mdłości. Zupełnie nie potrafię tego pojąć! Wystarczy zatrzymać się gdziekolwiek (oczywiście w uliczkach zamieszkiwanych przez zwyczajnych ludzi a nie w okolicach drogich hoteli i ekskluzywnych centrów handlowych), by zostać otoczonym tłumem stołów z jedzeniem. Pysznym chińskim jedzeniem. Taniutkim chińskim jedzeniem. We wszystkich smakach. Grillowane lub smażone w głębokim tłuszczu warzywa, grzyby, mięsko... Często nie wiem co to jest, choć wygląda podobnie do czegoś co znam z Europy. Jak nie jestem pewna co to jest – kupuję i kosztuję. Czasem smak albo konsystencja zaskakują. Ale zawsze mi smakuje. Szczególnie te małe grzybki z głębokiego tłuszczu! Po całym dniu delektowania się ulicznym jedzeniem podsumowuję – wydałam równowartość pięciu dolarów. A potem idziemy z Bobo do jakiejś tradycyjnej restauracji w historycznym centrum miasta, gdzie trzeba czekać na stolik (tu są takie plastykowe krzesełka przed restauracjami dla oczekujących, bo trwa to do dwóch godzin w porze obiadowo-kolacyjnej). I w takim miejscu, które wygląda mi na zupełnie przeciętne, Bobo zamawia cały stół przekąsek, a każda z nich kosztuje więcej,niż ja wydałam przez cały dzień, Tu też jedzenie jest pyszne, po prostu rozpływa się w ustach. Czasem się zawieszam, zamykam oczy i delektuję się nieziemskim smakiem. Wyglądam zabawnie, ale ja myślę tylko o tym, że nie sposób tych smaków udokumentować. Próbuję więc fotografować i zapamiętać jak najwięcej. Słyszałam, że Kantończycy jedzą wszystko co ma 4 nogi (oprócz stołu), co lata (oprócz samolotu) i co pływa (oprócz statku.

Przyglądam się miastu i wszystko mnie tu dziwi. Znalazłam taka opinię: Stolica prowincji Guandong - Kanton (Guangzhou) - od dawna utrzymywała kontakty z Zachodem. Dlatego leżąca po obu stronach Rzeki Perłowej metropolia ma tak dobre wyniki ekonomiczne, w jej sąsiedztwie powstały specjalne strefy ekonomiczne, oraz jest oazą fałszowania wszystkiego (od płyt CD po markową odzież tzw. "oryginalne chińskie podróbki") i dlatego istnieje tu tyle zakładów opartych na wyzysku. Myślałam, że w Chinach będę zbulwersowana łamaniem praw człowieka, ale na razie poznaję tylko bogatych biznesmenów, o szerokich horyzontach, po dziesięciu minutach rozmowy pytających mnie czym warto handlować z Polską. Dzięki mojej gospodyni odwiedzam piękne, nowoczesne dzielnice miasta – ogrodu (rzeczywiście bardzo tu zielono), drogie restauracje, spaceruję po historycznym centrum. Bawi mnie, gdy moi chińscy przyjaciele umiejscawiają wydarzenia w czasoprzestrzeni, odnosząc się do panujących w Chinach dynastii. Uważają to za tak naturalne, że posługują się tym systemem uzgadniając daty ze mną. Nie mam pojęcia o czy mówią. I wtedy do mojej świadomości po raz kolejny przebija się odmienność tego miejsca od wszystkich, które do tej pory odwiedziłam. Własne litery, własny język w wielu wersjach, własna historia, własny światopogląd filozoficzno – religijny, własna sztuka, własna gospodarka. Oni naprawdę nas nie potrzebują. Europa to dla nich tylko jeden z wielu rynków zbytu. Może to tylko tutaj, w tym zeuropeizowanym mieście... Może to wynika z historii i tylko tutaj będzie tak nowocześnie? Może jeszcze znajdę ten urok starych Chin? W języku polskim chiński Guangzhou [wymowa guangdżou] nazywamy jest Kanton (za angielskim Canton). Ten termin pochodzi prawdopodobnie od pierwszych europejskich handlarzy – Portugalczyków, którzy rozpoczęli w regionie międzynarodowy handel w 1511 r. Oni nazywali to miasto Cantão.
Kanton jest stolicą prowincji południowo-wschodniej Guangdong. W czasach, gdy Chiny były ciągle skupione na sobie tu, u ujścia Rzeki Perłowej, możliwy był międzynarodowy handel. Z tej tradycji coś pozostało i Kanton był w czołówce miejsc, gdzie najszybciej postępowały zmiany gospodarcze w Chinach ostatnich lat. Uwierzcie mi, to widać na każdym kroku.