Po dwunastu godzinach „odpoczynku” na lotnisku mamy następny lot. Dostajemy miejsca w pierwszym rzędzie i mamy okazję obserwować przygotowania w kabinie pilotów. Już nie ma konkursów (urządzanych w Cebu Pacific: kto pierwszy pokaże kartę pokładową, a kto ma coś przeciwsłonecznego?) ale stewardesy są bardzo miłe. Jednak jakoś źle się czuję. Myślę, że to zmęczenie, okrywam się i układam do snu.
Ale o dziwo nie mogę zasnąć. Jest mi zimno. Czuję dziwne podenerwowanie, aż w końcu odczuwam ból w klatce piersiowej. Sytuacja robi się na tyle poważna, że Łukasz wzywa stewardessy. Dziewczyny bardzo się przejmują moim stanem (to byłby problem jakby im ktoś zmarł na pokładzie!), ale nie maja pojęcia co zrobić. Nie mają żadnych lekarstw, nie maja przeszkolenia medycznego. Dostaję więc kubek gorącej wody.
A one zaczynają studiować grubaśna książkę z instrukcjami. Zapewne pierwszy raz cos takiego im się przytrafia. W końcu znajdują lekarza, który mnie bada (ciśnienie, tętno), który stwierdza, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nota bene, pierwszy raz w życiu mruknęłam cos do gościa, który szarpał mój fotel – siedział za mną. I jak myślicie? On okazał się lekarzem!!!
Skoro wszystko ze mną w porządku, postanawiam wytrwać do lądowania. Dziewczyny chciały mi załatwić wózek na lotnisku i przewiezienie do lekarza, ale nie znają chyba miejscowych zwyczajów i jakoś nic im z tego nie wyszło. Punkt medyczny był kilka terminali dalej, a ja poczułam się lepiej. Na tyle, że postanowiliśmy zrealizować dzisiejszy plan zwiedzania.
Z dzikich zwierzą do kolekcji brakowało mi krokodyli. A w Singapurze jest krokodyl farma. Nie było łatwo ja znaleźć, okazała się bardzo mało singapurska, ale nauczyłam się czegoś o tych zwierzakach. I zrobiłam kilka fotek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz