skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 19 lipca 2010



16 lipca, piątek
Opuszczamy piękną Mestię. Nie jedziemy do Ushguli, bo rozliczne wersje dotyczące jakości drogi do niej bywają tak skrajnie sprzeczne ze sobą, że Bartek postanawia nie ryzykować. Trudno.
Jedziemy do Kutaisi. Mijamy wioski i miasteczka. Wszystkie wyglądają, jakby przetrwały jakąś katastrofę, zagładę ludzkości rodem z książki Lema. Zdecydowanie, Gruzja swoje najlepsze lata ma za sobą. Domy, wybudowane niegdyś jako piękne założenia letniskowe, otoczone ogrodami, popadają w ruinę. Obecni mieszkańcy łatają tylko najpilniejsze potrzeby, podwiązują rury, zalepiają dziury. Sprawia to bardzo żałosne wrażenie.
Stan powszechnego upadku przekłada się tez na stan dróg (szczególnie gdy porównać je do niedawnych tureckich) oraz tempo życia mieszkańców. Ogólna stagnacja. Wydaje się, że Gruzini nie maja ambicji ani planów do zrealizowania. Żyją swoimi drobnymi radościami i problemami, ekscytują się spotkaniem turystów z Polski (to przyjaciele, szczególnie śp. Kaczyński). Gdynie potrafią się porozumieć (angielski odpada, rosyjski bywa że tylko szczątkowo) uśmiechają się, machają rękami i powtarzają głośno i wyraźnie kolejne frazy w niezrozumiałym dziwnym bełkocie, który zapewne jest gruzińskim. Niestety rozróżniam i używam tylko „gamardżoba” i „marloba”.
Dojeżdżamy doi Kutaisi. Szukamy najważniejszego zabytku - Katedrę Bagrati zbudował król Bargat III ok. 1003 roku. Podczas wojny w 1692 ekspozja zawaliła kopułę i dach świątyni. Dziś na wzgórzu nad centrum Kutaisi wznoszą się już tylko ruiny, ale i teraz podczas ważnych uroczystości odprawiane są tu nabożeństwa. Niestety jest w remoncie,. Nawet z zewnątrz nie ocenimy jej uroku, bo otoczona jest
Jedziemy więc do Gelati. Spędziłam tam niegdyś niezapomniane chwile,ale tym razem znajdujemy nocleg nie nad rzeką, a w okolicach monastyru. Cudowne miejsce. Gelati została zbudowana w 1106 roku z rozkazu króla Dawida Budowniczego, który w tym samym miejscu założył również akademię. Kompleks kościołów jak i budynek samej akademii stoją po dzień dzisiejszy.
W VI wieku, w miejscu gdzie znajduje się katedra, powstał klasztor, który działa i dziś. Główny budynek klasztoru, zbudowany na rozkaz Kwirke – króla Kachetii – pochodzi z XI w i jest najwyższą świątynią Gruzji.
Spędzamy wieczór fotografując zachód słońca a ranek – wnętrza. Nocna burza sprawia, że namioty trzeba wyczyścić, więc wyjedziemy późno.

17 lipca, sobota
Nasyceni duchowo – katedra w Gelati i i fizycznie – przepyszne bułeczki z rozmaitymi nadzieniami u mojej ulubionej pani w Kutaisi – ruszamy w drogę do Gori, miasta rodzinnego Józefa Stalina. Soso Dżugaszwili urodził się tutaj w 1879 roku, 21 grudnia - przepowiedziano wówczas jego matce Keke, że syn będzie żył długo i zajmie szczególne miejsce w historii XX wieku.
Kamienny wódz z kamienną twarzą stoi przed ratuszem w centrum Gori, w nieodłącznym żołnierskim płaszczu. Ostatni kamienny generalissimus w Gruzji i pewnie w całym świecie. Dwukrotnie próbowano burzyć pomnik i dwukrotnie mieszkańcy protestowali - w pięćdziesiątym szóstym i w osiemdziesiątym ósmym, za Gorbaczowa.
Kult Stalina jest w Gruzji żywy.
Nie odważyłam się zwiedzać muzeum: Dom-Muzeum Józefa Stalina, który pierwotnie miał być muzeum komunizmu. Już na podwórku wlos się jezy na myśl, że ten człowiek to największy zbrodniarz ludzkości. Wstęp kosztuje ok. 20 zł. Poprzednim razem ograniczyłam się do obsikania jego domu, teraz zachowuje się znacznie bardziej kulturalnie. Ale z trudem powstrzymuję, że przed okazaniem emocji. Źle się tu czuję.
Ale mieszkańcy Gori są z niego dumni. Soso Dżugaszwili był podobno prymusem, bardzo lubianym i uczynnym kolegą. W muzeum zebrane są pamiątki po nim, osobiste przedmioty i prezenty, które dostał do rządów komunistycznych krajów oraz zdjęcia i portrety, a także dokumenty ilustrujące jego życie. Stoi też wagon, w którym podróżował (wstep 10 zł).
Wieczorem dojeżdżamy do Mtschety, gdzie znajdujemy znakomite miejsce na nocleg – na brzegu rzeki, w zieleni i do tego gratis :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz