skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 10 sierpnia 2010


2 sierpnia, poniedziałek
Kilka kilometrów przed Baku czekało nas jeszcze wystawne i przepyszne śniadanie a potem długie pożegnania z naszymi tureckimi kierowcami. Zgodnie z instrukcja do miasta dostaliśmy się komunikacją publiczną. Tania i sprawna. Ale w kraju, gdzie benzyna jest trzykrotnie tańsze niż u nas, powinno być jeszcze taniej (ceny porównywalne z naszymi). Po odwiedzeniu ambasad turkmeńskiej i uzbeckiej, upewnieniu się co do cen w tym kraju (a szczególnie jego stolicy) oraz na bilety promowe do Turkmenbaszy postanowiliśmy zrezygnować z odwiedzenia „stanów”. Kawał pustyni czy stepu nie jest wart aż takich starań, zabiegów i pieniędzy. Zwiedzimy kraj i wrócimy do Turcji by tam wyrobić wizy irańskie w Trabzonie (ponoć w jeden dzień).
Olbrzymie miasto portowe Baku wywarło na nas wrażenie, jednak niekoniecznie zachwyciło. Raczej przytłoczyło rozmachem, przepychem, wszechobecnym remontem i oczywiście temperaturą! Pospiesznie udaliśmy się na plażę – publiczna Szikov. Ta, z woda o temperaturze 30 stopni, uprzejmymi ratownikami, policjantami itd. Itp. nas urzekła. Postanowiliśmy tam przenocować. Namiot okazał się niezłym schowkiem na bagaże – za gorąco jednak było, by w nim spać.
Nie obyło się oczywiście bez wieczornego zapoznawana się z lokalna obyczajowością. Poznaliśmy grupę marynarzy: kapitana statku i mechaników. Sprawa pierwsza to, że przyglądali mi się uważnie, ale nie nawiązali rozmowy. Nie wypadało im zwrócić się do kobiety. Dopiero gdy rozmawiali z Tomkiem a ja podeszłam, sytuacji była akceptowalna. Chętnie opowiadali o swojej pracy, rodzinach itp. Zaprosili nas na szaszłyki, my ich na piwo (straszne sikacze!). Gdy część poszła na zakupy jeden został ze mną na plaży, bym czuła się bezpiecznie. Jednak dziwne to było towarzystwo. Przygotowywałam nam noclegi a on dwa razy zapytał czy mi pomóc. Wieczór okazał się bardzo ciekawy: dzięki ich wypasionym telefonom komórkowym obejrzeliśmy filmiki i zdjęcia z morza a Nadżaf zaprosił nas na weekend w góry – okolice Lahicz. Nie dopytywaliśmy o szczegóły, sadząc że pojedziemy do jego rodziny. Jak bardzo się myliliśmy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz