5 listopada, piątek
Dziś Jerzy zarządził późna godzinę wyjścia, więc czekamy do 10tej szukając sobie zajęć – ja piorę, Michały wspinają się na morenę boczną lodowca i focą, Gdy w końcu ruszamy stwierdzam, że mi smutno. Bo przygoda z Manaslu ma się ku końcowi. Teraz już tylko w dół. Jak mówi Andrzej „to najbardziej pod górę zejście, jakim schodziłem”. Ale widoki przez cały dzień przepiękne. Przez pół dnia wędrujemy przez morenę przednią lodowca. Jakie to olbrzymie! Człowiek jawi się taki maleńki w zestawieniu z dziełami przyrody.
Po południu orientujemy się, że trasa, którą Jerzy wyznaczył na dziś, jest jednak zbyt długa. Rano zrobiłam mu awanturę, po której skrócił trasę. Zresztą mieliśmy odpocząć. Jednak kolejny dzień wędrujemy do zmroku. Wszystkie grupy, które startowały tam gdzie my, zostały już dawno po drodze. Na szczęście docieramy do sympatycznego hoteliku, gdzie jesteśmy jedynymi gośćmi. Wieczór upływa nam przy gorącym piecu, lokalnym trunku i radosnych rozmowach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz