6 listopada, sobota
Kontynuujemy schodzenie. Plecak już lekki. W pierwszej wiosce napotykamy wiele ciekawych scenek, więc pstrykam fotki bez opamiętania. Są umorusane brzdące mozolnie rozbijające orzechy kamieniami, są pijani od rana panowie, grający w para (rodzaj gry hazardowej), którym kobiety donoszą ara (rodzaj lokalnego alkoholu domowego wyrobu), są wreszcie kobiety przesiewające zboże na dachu (najlepsze miejsce do suszenia). No i jest mała świątynia, z młynkami modlitewnymi i tajemniczym mrokiem wewnątrz. Niestety pojawiają się tez symptomy cywilizacji. Przeraża mnie widok małych dzieci, mierzących do siebie z plastikowych karabinków. Rozumiem, że turyści rozdają baloniki czy długopisy, nawet że ciasteczka i czekoladki, ale to już przesada. Spotkam jeszcze kilka takich miejsc i zawsze widok berbeci bawiących się bronią wywoła we mnie ciarki.
Idziemy wyrwa skalną. Szykują tu miejsce na drogę dla jeepów. Karkołomne zadanie. W kraju, gdzie brak dobrej drogi dojazdowej do stolicy, postanowiono wybudować drogę w góry! Żeby dowozić turystów jak najdalej. W południe, w Jagat, docieramy do głównego szlaku trekkingowego w Dolinie Marsjandi, wiodącego wokół Annapurny. Natychmiast pojawiają się tłumy turystów, a wraz z nimi coca- cola, wypasione restauracje i wyśrubowane ceny. Obowiązują wspólne cenniki dla całego regionu, wiec niezależnie czy ekskluzywna restauracja, czy waląca się chatynka z przysypiającą gospodynią – ceny daleko poza moim budżetem. Przysłowiowe staja się gotowane jajka, za które facet krzyknął 200 rupii nepalskich (9 zł) od sztuki. Coraz rzadziej można spotkać kobiety mielące ziarno w tradycyjny sposób czy dziewczęta w tradycyjnych strojach. Ich miejsce zajmują dżinsy, butelki sprite’a i morze anten satelitarnych. Tylko ściemniacze tacy jak nasza Wszystkowiedząca Wiedźma Ple-Ple („sławny poznański podróżnik” – Krzysztof Kryza) potrafi opowiedzieć o tym przed kamerą jako o miejscu dzikim i niedostępnym. Przerażające, że tacy ludzie wracają i opowiadają swoje bzdury na spotkaniach, budując w odbiorcach przekonanie, że miejsca te są egzotyczne, zakazane i… im niedostępne. Zamiast zachęcać do podróży, do otwarcia się na inne kultury – zniechęcają. Nie uważam, by przerost ambicji własnych czy potrzeba zbudowania własnej legendy, były tu jakimkolwiek wytłumaczeniem. „Podróżników” tego pokroju uważam po prostu za groźnych, ale tez godnych jedynie pogardy. Gdy w mijanej wiosce napotykamy festiwal z autentycznie bawiącymi się ludźmi, Krzychu mija ich bez zatrzymywania. Ja zostaje godzinę, by nacieszyć się rozmowami ze świętującymi ludźmi, posłuchać o ich problemach i cieszyć się ich radościami.
Nocujemy w Tal, gdzie mamy okazje nie tylko przyjrzeć się młodzieży w trzecim, najważniejszym dniu festiwalu, ale bawi cię razem z nimi. Nagonienie, jakiego używają czy muzyka, którą grają u nas nie znalazła by zrozumienia, ale tutaj są lokalnymi gwiazdami. Tłumy (kilkunastu nastolatków) szaleją. Odrobina alkoholu wystarcza, by przenieść imprezę na wyższy poziom :D Co chwila rozstawiają się przed następnym domostwem oświetlonym świecami i grają znowu te same utwory, A wszyscy bawią się znakomicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz