Na ulicach pełno ludzi, restauracje, kluby, wszystko otwarte. Jedzenie za 1$, piwo 1$, tut-tuk 1$, owoce 1$. Większość rzeczy kosztuje - zgadnijcie ile? 1 $! Do tego niesamowita bezinteresowność, uczynność i uprzejmość mieszkańców. Od razu zaczęło mi się podobać.
Pierwszy dzien postanowiliśmy przeznaczyc na zapoznawanie się nowym krajem, rozeznanie okoliczności, poznanie jedzenia i wycieczkę do Muzeum Min. Drugi na Angor Wat. Trzeci… za daleko by planować.
No więc od razu spróbowaliśmy jedzenia z przydrożnego punktu – jedna pani jednocześnie jest kelnerką, kucharką i sprzątaczką – czyli azjatycka norma. Na ulicy. Wózek, obok butla z gazem, palnik, wok i półprodukty. I mały plastykowy stolik. Ale prawdziwym odkryciem okazała się „knajpka za rogiem”, gdzie przychodziło sporo zarówno lokelsów, jak białych. Właściwie to kilka knajpek różnego typu z wspólnymi stolikami na chodniku. W dzień maja nawet wielkie parasole chroniące od słońca. Są dania obiadowe, sałatki warzywne, koktajle owocowe i inne desery, a pośród nich… baby egg! Maleńkie kaczątko w jajeczku z dodatkami: chilli, czosnkiem, niezastąpioną limonką, bazylią i innymi zielonymi listkami oraz mieszanką soli i pieprzu. Bardzo, bardzo smaczne! Natomiast walory estetyczne i… różne inne zależą od tego, jak rozwinięty płód się dostaje. My za każdym razem dostawaliśmy w Kambodży coraz starsze. Chyba wraz z naszym dojrzewaniem emocjonalnym rosły też te kaczuszki. No więc tej z twardym dzióbkiem, łapkami i dużymi upierzonymi skrzydełkami nie da się zapomnieć.
Nie planowaliśmy na ten dzień większych aktywności. Ale bardzo nam zależało na odwiedzeniu Muzeum Min i Niewybuchów. Zresztą LP też bardzo je poleca – jako miejsce, gdzie można samemu spróbować jak to jest znaleźć minę. Ale to wszystko jedna wielka lipa! Muzeum jest maleńkie, zaniedbane, zapuszczone, położone bardzo daleko (można jego zwiedzanie połączyć z wycieczką po Angor, bo leży na jego terenie i nawet chcieli od nas bilety, a zwiedzanie zajmuje z kwadrans) i rozczarowuje. Gdyby nie znajomość tematu rozbrajania min przez tę organizację z programu Martyny Wojciechowskiej – muzeum nie wywarło by na mnie żadnego wrażenia. Ale że moja wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach, pobudzona wspomnieniem opowieści kobiet z tego programu, to wzruszyłam się bardzo. Szczególnie interesująco wyglądają te młode dziewczęta w mundurach, nadzorujące ekspozycję, z dziećmi na rękach. I obrazy, które można by zaliczyć do nurtu sztuki naiwnej, pokazujące różne sytuacje związane z wybuchaniem jeszcze dziś min i pozostałości po amerykańskiej interwencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz