18 lutego, piątek
Wyspa pełna turystów. Większość z nich zjechała tu na Full Moon Party. Większość jest młoda lub bardzo młoda. Ale są tez ludzie w wieku określonym przeze mnie jako „drugi wiek hipisowski”. Śmiejemy się, że przy wejściu na plażę zainstalowano specjalny czujnik i bez tatuaży nie wpuszczają. Rzeczywiście, nie spotkałam nikogo bez tatuażu. Wybór jest między wiele a więcej. Do tego kolczyki gdzie się da, dredy, topless… do wyboru, do koloru! Plaży tez zresztą wielki wybór. I kawiarenek z cudownymi owocami morza. Trochę zresztą z tymi owocami morza przesadzamy (już nam nawet układy trawienne szwankują), ale przecież nie odmówimy sobie krewetek czy langust na wyspie! No więc lecą na okrągło pad thai’e z seefoodem, zupy z seefoodem, sałatki z seefoodem, seefoody w cieście itd. Wszystko pyszniutkie, świeżutkie…
Spędzamy czas odwiedzając kolejne plaże, ale nigdzie nie możemy znaleźć noclegu. Wtedy dzwoni Pawel – szef polskiej szkoly nurkowej na Koh Phangan – z wiadomością, że ma dla nas alternatywę. Jego współpracownik wynajął pokój, ale ostatnio ciągłe imprezuje i Itak sypia w bazie, więc nam odstąpi swój pokój. Przerywam więc czytanie podręcznika do nurkowania i wracamy na południe wyspy. Akurat zabrakło prądu i całe Koh Phangan pogrążone jest w ciemnościach. Śmiejemy się, że gromadzą prąd na jutrzejszą imprezę.
Na rano umawiam się na rozpoczęcie szkolenia. Na razie jeszcze bez szaleństwa, spokojnie zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz