skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 11 marca 2011

22 lutego, wtorek
Dzień Myśli Braterskiej. Nie mogę być z moimi harcerzami, ale przecież istnieje Internet!
Na śniadanie umówiłam się z Agatą. Jedziemy – same – na dwa nurkowania. Dl mnie będzie to zakończenie kursu i pierwsze nurkowanie jako nurka :D a dla Agaty ostatnie nurkowania na Koh Phangan, bo za kilka dni wyjeżdża. Wraca do Polski. Dzień okazuje się zupełnie wyjątkowy. Z bazy jedziemy same. Na łodzi jest tylko jeden instruktor – z niedostępnej od strony lądu plaży zabiera kilka osób na snurkowanie, jedna pod wodę. Czujemy się jakby ta łódź była tylko dla nas. Idziemy na dziob i tam spędzamy czas w drodze na Koh Yppon – Marine Park. Marine Garden. Często spotykana nazwa. Zazwyczaj na określenie miejsc szczególnie pięknych. Tak nazywał się na przykład beduiński camp w Dahab, który wspominam z rozrzewnieniem. Super szybka łódź pruje po morzu między mnóstwem boi i chorągiewek jak po jakiejś autostradzie. A my siedzimy sobie na dziobie, nogi nam wiszą, słona woda chlapie, słoneczko mocno przygrzewa… jest bosko!
Na Koh Yppon robimy dwa nurkowania. W dwóch różnych miejscach. Pierwsze zapamiętam jako to, gdy pierwszy raz zobaczyłam płaszczki. Jakie cudowne istoty! Takie piękne kolory! I tak dostojnie się poruszają. Trochę za nimi pływałam. I jaskinio – komin w którym się już nie obijałam o rafę i było niesamowicie. No i jeszcze naukę pływania z kompasem i próby jak to jest, gdy zabraknie powierza w butli. Na powierzchni oczywiście, w sposób zupełnie kontrolowany. Ale uczucie tak dziwne, że wiem iż nie chce tego przeżyć pod wodą. Choć ćwiczenia zaliczyłam jak należy. A drugie nurkowanie – gdy szukałyśmy żółwi – to przede wszystkim piękna rozdymka i niesamowite wrażenie gdy zmieniałyśmy głębokości i zmieniała się gwałtownie temperatura wody. I emocje związane z pływaniem kilkanaście metrów pod lustrem wody gdy wokół nie ma nikogo! Tylko my dwie. I spokój, który daje świadomość, że ufam tej drugiej osobie, która jest ze mną pod wodą. I tak sobie tu pływamy – dwie dziewczyny z Polski. Żyć nie umierać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz