skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

piątek, 17 czerwca 2011

24 maja, wtorek
Na 6:30 zamówilismy samochód, który podwozi nas na prom.

Zatrzymujemy się w Iboh po dodatkowych turystów, co daje mi możliwość zrobienia pięknych zdjęć wschodu słońca.
W taksówce rozmawiam z chłopakiem z Niemiec. Studiuje cos tam związanego z Azją Południowo – Wschodnią i jego specjalizacja sa Filipiny oraz Indonezja. Spedza tu co najmniej polowe roku. Przyjechał tu na konferencję, która dziś zaczyna się w Banda Aceh. Opowiada mi trochę ciekawostek o zyciu tutaj.

Prom. My wybieramy ten wolny, czyli tani, bo i tak musimy czekac do 16 na autobus a jakoś nie mamy dzis ochoty na zwiedzanie. Wybór okazal się strzałem w dziesiątkę. Na górnympokładzie robimy za lokalną atrakcję turystyczną. Kilkadziesiąt osób fotografuje się z nami, rozmawia. Dyskutujemy z biegaczem o fotografii, z ortodoksyjnym muzułmaninem o religiach świata (o zgrozo! Uświadamia mi różnice między protestantyzmem a katolicyzmem l jakich nie miałam pojęcia; natomiast o prawosławiu właściwie wie tylko, że istnieje). Żegnamy się zachęcając go do korzystania z internetu, gdzie może znaleźć różne opinie. Pyta jak odnaleźć te prawdziwe. Zdziwieni patrzymy na niego (poczułam się jak w szkole) i z uśmiechem mówimy, że przecież ma własny rozum. Rozpromienia się na te słowa i przyznaje, że no tak, rzeczywiście.
Spokojnie spacerujemy po Banda Aceh. Zupełnie wyjątkowe miejsce. W Boże Narodzenie 2004 r. tsunami zniszczyło region Banda Aceh, zabijając 168 tysięcy ludzi. Ale hekatomba, przeżywana do dziś, okazała się też początkiem czegoś nowego: po niej rząd Indonezji usiadł do rozmów z separatystami.
Miasto jest nowe, odbudowane – choć jeszcze gdzieniegdzie wyburza się ruiny lub stawia nowe budynki na zaoranych pozostałościach. Wygląda to zupełnie niesamowicie i na mnie robi wielkie wrażenie.

Można wynająć taksówkę (becaka), by obwiózł po miejscach pamięci związanych z 26 grudnia 2004 r. Najpierw zobaczylimy w centrum miasta, które wtedy zostało zmiecione dosłownie w całości. Miasta, którego szczątki zaorano i w zasadzie budowano je od nowa. Wokół trawnika na boisku piłkarskim, co parę metrów stoi obelisk w postaci ściętej łódki z flagą kraju, który po tragedii okazał Aceh pomoc. Na jednej z łódek widnieje flaga polska - bliźniaczo podobna do indonezyjskiej, tylko odwrócona (pamiętam jaka zaskoczona była Yumas, gdy jej to pokazałam). A pod nią napis po polsku: „Dziękuję, pokój”.
Na skraju boiska, pośród kilkudziesięciu tablic z liczbami odzwierciedlającymi katastrofę, jest i taka z napisem: „167 tysięcy zabitych i zaginionych”. To ogromna strata dla narodu – bo za taki uważają się Acehańczycy – który liczy zaledwie cztery miliony ludzi. Prawie w każdej rodzinie ktoś kogoś stracił. Turyści na wyspie opowiadają sobie historie zasłyszane od miejscowych i włos się jeży na głowie.
Jest też dom, na którego dachu do dziś stoi wbity kuter rybacki. Wtedy uratował 59 ludzi. Pozostawiono go, aby nie zapomnieć. W centrum Banda znajduje się też bardzo sławny wielki statek handlowy, który fala zniosła kilometr od portu. Przygnębiające wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz