skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 3 października 2011

Sobota, 11 czerwca
1 stycznia 2010 roku uruchomiono trasę z Kunmingu do Lijiang. Niestety udało mi się dostać bilety tylko na pociąg do Dali – jedzie cała noc. Sypialny to zawsze sypialny, choć tylko sześć godzin. Mam ochotę się w końcu wyspać, ale moją uwagę zwraca mała dziewczynka. Podróżuje z cała swoja chińska rodziną (czyli wielka rodzina wielopokoleniową) i wszyscy ja rozpuszczają. W pewnym momencie robi awanturę.
Domyślam się o co chodzi – obserwowała Łukasza, który przygotował sobie zupkę „chińską” w wielkim pudełko-kociołku.Nie mylę się, po chwili dziewczynka wraca z uśmiechniętym dziadkiem i identyczną zupką dumnie dzierżona w łapkach. Nasze spojrzenia się krzyżują i wszyscy wybuchamy śmiechem. Próbujemy trochę „rozmawiać”, ale to rozmowa z gatunku tych, od których bolą ręce.

Dzięki elektronicznej wersji LP wiemy jak z dworca kolejowego dojechać na autobusowy. Wiemy – teoretycznie. Gdy nie sposób dogadać się z miejscowymi zaczynam pokazywać na migi o co mi chodzi i śmiejąc się kiwają głowami – tak, ten autobus tam jedzie. Wśród pasażerów jest grupa kolorowo ubranych kobiet w lokalnych strojach, których jeszcze nie umiem rozpoznawać. Ani one, ani robotnicy budowlani nie znają angielskiego, ale pokazują mi, gdzie wysiąść. Dobrze, bo w życiu bym nie wpadła na pomysł, że to jest właśnie dworzec autobusowy. Miałam w planie zwiedzanie Dali, ale gdy zobaczyłam ten niekończący się beton, przestałam wierzyć, iż istnieje tu jakiekolwiek stare miasto i postanowiłam czym prędzej dotrzeć do Lijiang. Na szczęście nie uwierzyłam w informacje na temat czasów przejazdu i zaopatrzyłam się w prowiant. Nauczyłam się już robić zakupy bardzo szybko. Należy pójść tam dokąd biegną ludzie, bo w drodze na peron na pewno zatrzymają się po coś do jedzenia. Potem na palcach, ale nie w europejskim stylu pokazać ile sztuk. Cenę należy wyliczyć na podstawie banknotów, podawanych przez ludzi kupujących przede mną. W ciągu dziesięciu minut mamy bilety, jedzenie i picie, siedzimy w busie i podekscytowani czekamy na piękne widoki. Jest siódma rano, dopiero zaczyna się słoneczny dzień.
Podobno trasa z Kunming do Dali wiodla pomiędzy polami ryżowymi i soczyście zielonymi pagórkami, na których skupiają się wioski z kamienia, gliny i drewna. Niestety w nocy niczego nie widziałam a wracając będę widziala tylko ploty wokół torów). Droga z Dali w kierunku północnym niemal pokrywa się ze Szlakiem Herbacianym Konnej Karawany. Tę starożytną trasą, przecinającą ziemie plemion Dai, Bai i Naxi, transportowano herbatę z Yunnanu i Syczuanu do Tybetu, by tam wymienić ją na konie i zioła. Takie informacje świetnie brzmią przekazywane przez przewodnika w autokarze turystycznym, jednak widok za oknem niewiele ma wspólnego z dostojna historią. Dziś do starego miasta Lijiang, noszącego ślady wielu kultur, stara się dotrzeć tak wielu turystów, że nie tylko miasto z pajęczyną wąskich uliczek z kanałami zasilanymi wodą ze świętego jezior doświadcza komercjalizacji, ale także przestrzeń wokół miasta i trasa dojazdowa, staly się wielkim placem budowy. Gdy po południu docieramy do Lijiang przekonujemy się, że prawdą jest iz miasto ma największą bazę noclegową w tej części świata, bo...dawne domy mieszkalne zamieniono na knajpy, sklepy z rękodziełem oraz hoteliki właśnie, zaś wszechobecna melodia etnicznej muzyki Naxi miesza się ze współczesnymi rytmami. Niemniej jednak jest kolorowo, urokliwie, po prostu pięknie.
Wbrew oczekiwaniom znalezienie noclegu wymaga trochę energii. Najpierw przeczytałam, że jest w tym mieście 600 czy 700 hotelików. To w przewodniku. Potem znalazłam relacje rożnych polaków, którzy chwalili się jakie to świetne ceny tutaj wynegocjowali (np. 40 juanów za dwójkę, choć oficjalnie w cenniku widniało 120Y). A następnie okazało się, że jest szczyt sezonu i wszystko jest pełne. Udawało się znaleźć miejsca tylko w bardzo drogich pokojach. Próbowałam więc znaleźć obrzeża starego miasta, które wydawało się nie mieć końca albo dotrzeć do miejsc polecanych w LP. Przekonałam się jednak, że „zmęczony turysta” nie idzie w parze z „wytrzymały”. W końcu znalazłam pokój w przyzwoitej cenie (80Y za pokój) i z widokiem na morze dachów. Bo Lijiang słynie z tej swojej starówki, która z góry wygląda jak morze dachów. Z mojego pokoju (z komputerem, lampkami, przeszkloną łazienką z przepiękną armaturą w japońskie drzewka) roztaczał się widok na położone w dole stare miasto i szczyty gór. Akurat pogoda trafiła się nam piękna i mogłabym nie wychodzić z pokoju i podziwiać te widoki.


Popołudniowy spacer po starym mieście, które urzekło mnie od pierwszej chwili, potwierdza, legendę Lijangu, który ze względu na liczne kanały, nazywane bywa Wenecją prowincji Yunnan. Miasto jest bardzo, jak na Chiny, zielone, a ponieważ jest położone na wysokości 2400 metrów n.p.m., panuje tu przyjemny klimat.

Zapytana o dobrą restauracje rodzina wlaścicieli zaprowadziła nas do japońskiego baru nieopodal. Do zięcia jak się później okazało. Tak bardzo tanio to może nie było, ale ja uwielbiam japońska kuchnię, a wszystko było pyszne i pięknie podane. Poza tym chłopak zamontował nad stolikami telewizorki z pokazem swoich zdjęć. Wszystkie z okolic Yunanu. Od razu zapragnęłam zabrać się do fotografowania!


Pisałam o niszczącej sile przemian, o wielkim placu budowy w Chinach, ale teraz czas podkreślić, że wciąż nie uległy jej wspaniałe góry i czarujący krajobraz. Można spędzić całe dnie, wędrując wśród pól lub górskimi ścieżkami. Na polach nie tylko ryż, także jęczmień i żółte połacie rzepaku, a na wyższych zboczach krzewy herbaty, z której słynie Yunnan. No bo chyba każdy pił kiedyś herbatę z torebki na której wytłoczono tę nazwę! Na najmniejszych nawet skrawkach gruntu zagonki z warzywami: mnóstwo gatunków sałaty i kapusty, szpinak, szczypior, cukinie, wszystko niezwykle starannie utrzymane, wypielęgnowane, bez jednego chwastu. Te bezkresne kwadraty pól (także wysoko w górach, nawet na 3 tys. m wysokości) wieśniacy uprawiają za pomocą wielkich motyk i zakrzywionych szpadli, a czasami widuje się na polach bawoły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz