skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 28 lutego 2012

cd

Postanowiłam wykorzystać fakt, ze obudziłam się w miejscu bądź co bądź przeznaczonym dla turystów, zatem zaopatrzonym w wodę czasem bieżącą i się wykapałam. Wprawdzie w swoim własnym domu nigdy bym tego kąpielą nie nazwała, ale tutaj byłam bardzo zadowolona, że woda (klasa zimna druga, klasa smrodu także, zatem przyzwoicie) cieknąca niemrawym strumyczkiem pozwala mi się odświeżyć. Mydło upolowałam przy umywalkach a ręcznik sobie wyobraziłam.
Nie miałam przecież kosmetyków, z wyjątkiem kilku podstawowych (okazuje się, że to, co ja uważam za podstawę, czyli zestaw do mycia zębów i krem nie mieszczą się w kategorii „podstawowe” w rozumieniu moich nowych znajomych – zapewne dlatego, że nie mieszczą się z kolei w kieszeni, bo oni z plecaczkami, nawet najmniejszymi, nie jeżdżą).

Zapamiętam na pewno chwilę, gdy weszłam do kuchni. Oczywiście to zaplecze, ale jak w każdym domu to jest właśnie miejsce najcieplejsze, gromadzące wszystkich mieszkańców. Barwy i kształty mnie urzekły. Dobrze, że wszyscy moi znajomi przywykli już do tego, iż myślę zdjęciami i nie dziwią się gdy wyciągam lustrzankę. Oni tańczą, śpiewają a ja robie zdjęcia albo filmuję. Dziś jestem już odważniejsza w zatrzymywaniu chwil swoim obiektywem. Nie tylko dlatego że wszyscy są tacy przyjaźni, ale także dlatego, iż zaczynam rozumieć co miał na myśli Aissa, gdy pierwszego dnia opowiadał mi, że pustynia do niego mówi. Mam wrażenie, że z każdy dniem coraz więcej widzę, więcej słyszę, czuję… Mój nauczyciel mówi, że zapewne czuje tę pustynie lepiej niż wielu turystów, którzy przyjeżdżają tu na kilka godzin z gotowym planem, oczekiwaniami i planem zrobienia zdjęć rodem z katalogów biur podróży. Ja nie wypełniłam sobie wyobraźni czyimiś zdjęciami, umysł mam otwarty i cieszę się każdą chwilą. Zachwycają mnie kolory, zapachy i smaki. Swoje emocje i sposób widzenia tych miejsc próbuje utrwalić na zdjęciach. Fotografowani ludzie patrzą na zdjęcia i dziwią się. Nie wiem dokładnie czemu się dziwią, ale widzę wyraźnie, że podobają się sobie. Lamnie wszyscy są piękni, inspirujący, urzekający. I tacy są na moich zdjęciach. Sądzę, że to im sprawia przyjemność i coraz częściej sami proszę, by zrobić im zdjęcie. Pokazują mi fotografie, które ktoś kiedyś zrobił i dziwią się gdy tłumaczę, że ta jest świetna a ta kiepska, bo należałoby… Aissa zaskoczony podsumowuje, ze to strasznie trudne robić zdjęcia. Ale chętnie do nich pozuje. A potem pokazuje te zdjęcia i filmy wszystkim napotkanym znajomym. Uśmiecha się przepraszająco i mówi, że bardzo lubi moje obrazy. „Moje zdjęcia, czy siebie na nich?” – pytam. Ale on już planuje, które wrzuci na Facebooka.



Przy porannej kawie także dałam się zaskoczyć. Bo każdy ma na śniadanie to co lubi. Ja lubię banany, ale przecież można wybrać zioła, albo choćby jedno. I niektórzy wybierają to drugie. Na śniadanie. Ponoć to żaden problem, chyba że cała wycieczka sobie zażyczy naraz – jak ostatnio trzydziestu Polaków! Ja natychmiast przypominam sobie wszystkie zasłyszane historie o podrzucaniu turystom narkotyków i postanawiam pilnować się na lotnisku. Jak mogłam nie znaleźć pokrowca na plecak przed wyjazdem! W tym temacie usłyszałam także opowieści o tym co dealerzy proponują za współpracę i tym bardziej podziwiam tych ludzi. Nie skusili się na szybki zarobek, a mogliby żyć w luksusie. Nieraz zakradali się na granice z Algieria by sprowadzić zabłąkane wielbłądy. Czy przeprowadzenie karawany byłoby trudniejsze lub bardziej niebezpieczne?

Zaskoczyło mnie także to, że mamy tu mały funclub miłośników Appla. Nie sadziłam że ta marka jest tu tak popularna. Poznaję zatem akcesoria w postaci głośników, pilotów do obsługiwania muzyki itp. A to wszystko na Saharze!

A potem Aissa mówi, ze jak przestanie wiać (bo to jedynie słuszna miara czasu tutaj, dopóki wieje nie Bartosie nigdzie ruszać, a na zegarku nie da się określić kiedy wiać przestanie) to pojedziemy na Shigaga Dunek. Ale jak? Przecież samochód terenowy kosztuje fortunę?! Pojedziemy motocyklem. Hm, mówili ze to niemożliwe, ze to dzika pustyni i dróg nie ma. Że to ponad 60 km stąd. Ale skoro Aissa mówi, że pojedziemy to Inhallah. Jedziemy zatem do wioski na zakupy – no tak, wszystko trzeba zabrać ze sobą. Nie pytam gdzie się to wszystko zmieści, ani czy to rozsądne. Nie chcę słyszeć odpowiedzi.


I wtedy pada propozycja odwiedzenia kolegi. U Abdula jest jego dziewczyna Bianka i powinnam ja poznać. Ależ jasne! Jedziemy kilka kilometrów do jakiegoś obozowiska. Jest piękne, urocze i otoczone palmami. Oczywiście wszyscy grają w karty. Łazikuję więc trochę po okolicy z aparatem. Ale chętnie wracam, gdy widzę, że ktoś niesie herbatę dla mnie. Dla takiej herbaty warto wracać. A Bianka okazuje się tak świetna osobą, ze najchętniej gadałybyśmy obie naraz. Tylko może byśmy najpierw uzgodniły język. Okazuje się, że ta zwariowana ekipa także wybiera się dziś pod Shigaga Dunes! Zaraz po obiedzie ruszamy wszyscy. Tylko oni mają terenówkę. A my mamy fun!

Największe wrażenie robi na mnie tego dnia to jak się bawią ludzie. Nie podejmuję się opisywania emocji, które towarzyszą grze na bębenkach, grzechotkach czy kołatkach. Może oddadzą to nieco filmiki – zamieszczę je w odrębnej sekcji.

Droga przez pustynię to pouczająca lekcja, ale opiszę ja jutro – w drodze powrotnej. Teraz wyjaśnię tylko, iż czułam jak ta pustynia mnie wciąga. Jak otacza mnie, szepcze i przyzywa. Chyba na zawsze już synonimem tych emocji pozostanie dla mnie muzyka malijskiego zespołu Tinariwen. Dziś usłyszałam ja po raz pierwszy (jakkolwiek to straszna ignorancja z mojej strony to przyznaję się) i zakochałam się w niej bez pamięci.



A zatem jestem pośrodku niczego. Tylko piasek. Wszędzie wokół piasek. Czasem pod postacią wydm, czasem nie. Piasek, piasek, piasek. I tylko piasek. Tak myślałam w obozowisku z bateria słoneczną. Ale wtedy Khalifa wyciągnął laptopa (tez bym takiego chciała, a nie mam żadnego, bo stłukłam swojego przed wyjazdem), podłączył mobilny Internet i wysalał mi zaproszenie na Fb! Pokazał mi tez zdjęcia które zrobili z Barbarą (rozchorowała się wiec odwiedziłam ja w namiocie) na jego nową stronę internetową. Wyjaśnił mi kiedy kolor piasku jest najpiękniejszy, a że czas ten właśnie się zbliżał to poszłam na spacer. Straciłam poczucie czasu, ale ktoś mnie odszukał po zmroku, bo zaczęło się wielkie party, którego nie mogłam przegapić. Na niejednej imprezie w życiu byłam, ale ta nie była podobna do niczego, z czym spotkałam się do tej pory. Nie dość, że na pustyni, że w najlepszym towarzystwie, to z niepowtarzalną muzyką grana i śpiewana przez wszystkich, z fantastycznym jedzeniem i alkoholem (w kraju muzułmańskim, ale juz zdążyłam się przyzwyczaić), tańcami i rozgwieżdżonym niebem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz