Znowu mam poranne problemy ze zdrowiem. Wie c znurkowania rezygnujemy. Zresztą poczytałam trochę i przekonałam się, że warunki są tu średnie. Woda zimna a widoczność kiepska. Za te same pieniądze na Filipinach zanurkujemy dwa razy i to w lepszych warunkach. Spędzamy więc dzień jak wczoraj.
Na leniuchowaniu i opalaniu spędzamy resztę dnia. Słoneczko nas tak mocno wykończyło że wieczorem zmuszamy się na spacerek po plaży. Warto było bo nocą miasteczko jest jeszcze piękniejsze.
A najsympatyczniejsza jest kolacja. Wkręciliśmy sobie, że chcemy skosztować krokodyla. W kilku, nawet eleganckich restauracjach, pokręcili głowami z niemałym zaskoczeniem. Gdy już chcieliśmy zrezygnować i weszliśmy do świecącej pustkami przemiłej restauracji (obsługiwało nas, i tylko nas, bo innych gości nie było, chyba z dziesięć osób) i okazało się, że jest i krokodyl, i struś, i cudowne shake’y i… Wydaliśmy po dwa dolary na danie a pan specjalnie dla nas grillował nam elegancko mięska na naszym stoliku i nakładał szczypcami na talerzyki. Mięsko z krokodyla było gumowate, z strusia pyszniutki… Przyznam, że żegnałam to miasto z żalem. Posiedziałabym tam jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz