skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 27 lipca 2010




20 lipca, wtorek
Przed południem nadrabialiśmy zaległości internetowe i wybraliśmy się do największej świątyni Kaukazu – Sameby. Okolica jest ściśle strzeżona, gdyż obok znajduje się siedziba rządu. Co kilkanaście metrów rozstawieni są młodzi policjanci, obowiązuje zakaz fotografowania tych uroczych zaułków, a tuż obok, przy studzience rozsiedli się miejscowi na gościnę. W samo południe kulturalnie rozłożyli na murku gazety, na nich zakuski i ze spokojnym uśmiechem popijali wódeczkę. Taki piknik we wschodnim stylu.

Po wycieczce przepakowujemy się, zbieramy wieści (gruzy) i zawozimy je do Rovera, by złożyć w piwnicy Dżidżiego. Jakimś cudem pakujemy się do naszego Pati (nissana patrola) w piątkę z najpotrzebniejszymi rzeczami i jedziemy po nasze wizy azerskie a następnie do granicy. Tam zaczyna się jakiś inny świat. Najpierw oświadcza mi się gruziński celnik. Potem za 9 dolarów kupujemy profesjonalnie wykonane wizy armeńskie, słysząc w odpowiedzi, że pięknym kobietom wolno wszystko (ormiańskiego celnika nauczyło ponoć tego życie). Niestety dowiadujemy się, że w Armenii obowiązuje prawo (o którym nie ma informacji w żadnych książkach ani na stronach internetowych), że za wjazd i wyjazd samochodu pobiera się opłaty (w sumie ponad 300 zł). Wściekli na przemiłą administrację ormiańską wjeżdżamy do tego małego państewka. Od razu czujemy się milionerami. 1 zł to tutaj mniej więcej 100 w miejscowej walucie, wiec z bankomatu wybieramy pieniądze w tysiącach i dziesiątkach tysięcy. Noclegi i produkty spożywcze są drogie, ale wacha (benzyna) w przyzwoitej cenie.

Jedziemy przez małe, górskie miasteczka i czujemy jak przenosimy się w jakiś inny świat. To nie tylko podróż w czasie i przestrzeni. Zdaje się, że trafiliśmy na planszę jakiejś industrialnej gry komputerowej. Szczęki nam po prostu opadają i ciągną się po ziemi. Nie znajdujemy słów, by opisać świat, w jakim się znaleźliśmy. Napotkani ludzie polecają nam jako miejsce do spania pola na skarpach powyżej miasta. Widoki rzeczywiście niepowtarzalne, malownicze i inspirujące do rozmyślań filozoficznych. Rano dowiemy się, że miasto nazywa się Alaverdi a dymiący komin, górujący nad całym krajobrazem to kombinat metalurgiczny.

Noc w takich okolicznościach sprzyjała integracji grupy i działaniom twórczo – artystycznym. Inspiracja stała się flaszka 70% alkoholu, zakupionego w sklepie bezcłowym na granicy za ostatnie miedziaki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz