22 lipca, czwartek
Zaczęliśmy od ambasad i zakupów w Erewaniu. Poraził mnie targ biżuterią.
Po podróży przez górzystą Armenię wszyscy zafiksowali sobie nocleg nad jakąś wodą. Chcieliśmy pojechać pod jakiś ciekawy wodospad, ale najbliższy był 200 km dalej i to na terytorium Górnego Karabachu. Wybór padł więc na jezioro Sewan. Słyszałam wiele różnych opinii na jego temat, więc mój stosunek do tej wycieczki był ambiwalentny. Zaczęło się oczywiście od fotografowania słynnego zardzewiałego diabelskiego młyna w Sewanie. Potem postanowiliśmy znaleźć jakieś odosobnione miejsce na nocleg. Okazało się to niełatwe. Otóż jezioro jest dość małe i szczelnie oblepione ośrodkami wypoczynkowymi w stylu naszego wczesnego Gierka i jakby od tamtej pory nie remontowanymi. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wokół jeziora po drogach i bezdrożach (przenikały się zupełnie niespodziewanie i w sposób dla nas nieprzewidywalny), stwierdziliśmy iż tańszy będzie nocleg w bungalowie nić nawet na półprywatnym polu namiotowym. Ponieważ zbliżała się burza a na tych wysokościach (2 000 mnpm) już późnym popołudniem było bardzo zimno, zdecydowaliśmy się na ten luksus. Długo pływaliśmy w jeziorze, robili w nim pranie, fotografowali… Potem, korzystając z nieograniczonego dostępu do prądu, dzięki zasobom pamięci naszych laptopów ustaliliśmy plan działania na najbliższe dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz