13 października, środa
Jestem w Khajuraho. Znanym ze swoich przepięknie zdobionych tysiącletnich świątyń. Większość osób kojarzy te świątynie po rzeźbach przedstawiających pozycje Kamasutry. Jest to chyba drugi po Taj Mahalu najważniejszy punkt turystyczny Indii. Świątynie podzielone są na zachodnią, wschodnią i południową grupę. Płatna jest tylko zachodnia, ale tam znajdują się najpiękniejsze obiekty. Bilet znów 5$ (lub 250 INR). Audio guide jest koszmarny, tylko denerwuje. Poskąpiliśmy na przewodnika, grupa rozpełzła się w poszukiwaniu wszystkich 590 scen rzeźbionej Kamasutry. Nie wszystkie udał się nam odnaleźć, ale te które znaleźliśmy były wystarczająco inspirujące i wywołały burzliwe dyskusje. Jacek, miejscowy chłopak, który chce zostać przewodnikiem po polsku i udzielałam mu lekcji języka, mówić, że jest jeszcze młody więc z rodzicami nie może na te sceny patrzeć, ale jak jest sam to jak najbardziej.
Khadjuraho składa się z dwóch części: nowej i starej wioski. W nowej jest fajny plac z małymi tanimi knajpkami, kino obwoźne ze starymi indyjskimi filmami i obchody festiwalu ku czci kochanki Wisznu. W starej części są wąskie uliczki, progi smarowane codziennie krowim łajnem przeciwko komarom i domami, na których farbą wypisuje się daty kolejnych szczepień dzieci tu mieszkających.
Najciekawszym doświadczeniem dnia był jednak masaż ajuwerdyczny. W długiej podróży warto sobie sprawiać czasem małe przyjemności, zadbać o własne ciało. Indyjski masaż znakomicie się do tego nadaje. Czym jest masaż tego typu tłumaczyć nie będę, chciałam tylko wspomnieć o swoich wrażeniach. Silne uciskanie wybranych punktów na całym ciele, zakończeń nerwowych, rozcieranie innych, specjalne olejki, coś w rodzaju masażu limfatycznego… po godzinie byłam tak rozleniwiona, że usiadłam w cieniu przy hotelu niczym z epoki kolonialnej i zapadłam się w odczuwanie radości z tego słońca, wiatru, pięknego świata wokół i rozkosznej błogości mego ciała pachnącego olejkami. Cudowne doznanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz