skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 27 grudnia 2010


17 grudnia, piątek
W czwartek o 16tej szukaliśmy na peronie bodajże 27 naszego wagonu – w pociągu długim chyba na kilometr. Miałam okazję zobaczyć kolejki ludzi grzecznie czekających na otwarcie wagonów. Okazało się, ż pociąg przyjechał spóźniony i wsiadamy do przeraźliwie brudnego składu. Na szczęście mamy górne koja, wiec nie toniemy w stertach śmieci, które kleją się na podłodze i piętrzą w stosy. Nasze miejsca udaje się jako tako ogarnąć. Rodzinka z dołu nieco wyśmiewa nasze zachowanie, gdy standardowo przypinamy plecaki łańcuchami pod dolnym łóżkiem. Może i ludzie wokół wyglądają na sympatycznych ale w Indiach niczego to już nie zmienia. Ostrożność podróżnicza oznacza ograniczone zaufanie do otoczenia zawsze i wszędzie. Za wiele osób opowiedziało nam swoje historie – jak to zostali oskubani. Najczęściej przez swoją głupotę. Tak jak ci Niemcy, których poznałam w drodze do Pokhary a potem w Katmandu opowiadali Łukaszowie, że wysiedli na chwilę z autobusu (publicznego), by kupić herbatę a po powrocie nie znaleźli plecaka – z paszportami, i-podem, laptopem, przewodnikiem i innymi drobiazgami. Skomentowali to stwierdzeniem, że duuużo ich to teraz kosztuje. Szkoda, że tak niefortunnie zaczęła się ich podróż, ale przecież sami są sobie winni. Mnie by do głowy nie przyszło, by pozostawić paszport bez opieki. Paszport i karty kredytowe oraz grubszą gotówkę mam przy sobie zawsze – w czasie snu (w hotelu zdejmuję pas, ale zawsze kładę go pod poduszkę), w toalecie (w miastach takich jak Delhi dokumenty i pieniądze zabierasz ze sobą idąc pod prysznic, bo singli obrabiają nawet gdy ci są w łazience).
Pociąg rusza z dwugodzinnym opóźnieniem, co nikogo bynajmniej nie dziwi, ani nie denerwuje. Nas tez nie – ledwie ten fakt zauważam. Czas opuścić Indie, skoro aż tak tu wsiąkliśmy. Nareszcie mamy przy sobie wszystkie nasze ciepłe ubranka, więc tej nocy w końcu nie marzniemy. Co chwilę tez dokupujemy sobie gorące herbatki albo coś do przegryzienia. Śpimy, gadamy, obserwujemy ludzi – i tak mija nam ponad doba podróży. O Kalkuty przyjeżdżamy z opóźnieniem, około 20tej, więc już po zamknięciu przeprawy promowej. Po opowieściach Łukasza z poprzedniej jego bytności w Kalkucie (o przeładowanych nieziemsko promach i zatonięciu jednego z nich tuz po jego wyjeździe) jakoś nie bardzo miałam ochotę na te atrakcję, więc z chęcią wsiadam do taksówki. A taksówki w Kalkucie są świetne – wszystkie żółte starym stylu. Jak z filmów. Mnóstwo miejsca w bagażniku na plecaki, w miarę uczciwi kierowcy. Są też riksze chodzone, ale – jak już wspominałam – to nie dla mnie.
Jedziemy na ulice turystyczną. Kalkuta przez okno taksy wygląda tak, jak ją sobie wyobrażałam. Jak Indie w soczewce. Ciemno, brudno, śmierdząco i przeraźliwie biednie. Gdy wysiadamy w ciemność kieruje się w stronę wskazaną przez mojego towarzysza. „Drogą czy chodnikiem?”- pytam. „Ulicą. Będzie bezpieczniej.” Rzeczywiście, w mroku dostrzegam bezdomnych, psy, odpadki… Nie wygląda to jak w filmach, gdzie nawet żebracy są sterylnie czyści i sympatyczni.
Z trudem znajdujemy jakiś hotelik w przyzwoitej cenie. Okazuje się jednak, że jest awaria i ciepła wodę przynoszą nam w wiadrze. Okno pokoju, pozbawione szyb, wychodzi na korytarz. Z ulicy dochodzą hałasy (m. in. naprawiają ten cholerny wodociąg) wiec nie wysypiamy się tej nocy –oględnie rzecz ujmując.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz