skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 27 grudnia 2010


20 grudnia, poniedziałek.
O ósmej rano bierzemy hotelową taksę i jedziemy na lotnisko. Hotelowa jest najtańsza. Zaskakujące odkrycie.
Lotnisko międzynarodowe w Kalkucie wygląda jak dworzec kolejowy, a właściwie to nawet bardziej przypomina jakiś kurnik. Wiele złego o nim słyszałam. Ale opieszałość pracowników, brud, hordy komarów, powszechna dezinformacja i opóźnienia przebijają wszystko, co do tej pory widziałam.
Na lotnisku poznajemy chłopaków Niemiec. Jeden z nich mówi po polsku. Bardziej po śląsku niż po polsku, ze śmiesznym akcentem, ale się dogadujemy i to sprawnie. Przedstawia nam ich plan podróży dookoła świata. Wszystko fajnie, tylko nie w tak szalonym tempie! To nie dla mnie…

c.d.
Lądujemy w Tajlandii. Żałuję, że zaspałam i nie wyciągnęłam aparatu fotograficznego. Ale na pewno nadrobię to przy następnej wizycie. Lotnisko w Bangkoku robi na mnie niesamowite wrażenie. Tak nowoczesnej i przestronnej konstrukcji ze szkła, aluminium i zieleni jeszcze nigdzie nie widziałam. Słyszałam, że to tygrys Azji, że goni Singapur, ale nie miałam pojęcia, że tak to wygląda. Zachwycałam się lotniskiem! Zachwycałam się halami odpraw, organizacją, pięknymi dziewczynami z obsługi naziemnej (których zrozumieć początkowo nie mogłam, chociaż wydawało mi się, iż możliwe jest, że mówią po angielsku albo czymś do tego języka zbliżonym - z czasem tajski akcent okaże się nie lada wyzwaniem, ale możliwym do pojęcia, bo gdy masz orientację w temacie, wyłapujesz poszczególne słowa i domyślasz się reszty).
Na lotnisku próbowaliśmy rozwiązać sprawę naszych wiz, ale okazało się, że każdy ma inną wersję. Ostatecznie wjechaliśmy na naszych pojedynczych wizach 60 dniowych. Odebraliśmy bagaże i tak nam się spodobało, że gotowi byliśmy zostać na lotnisku na noc – właśnie się ściemniło. Zdobyłam mapki lotniska, miasta i informacje jak dotrzeć do centrum. Zawsze jest kilka możliwości, choć zdarza się, że wmawiają ci iż tylko taksówka można dojechać (polecam stronę WWW I hale taxi). Wybraliśmy wybudowany zaledwie kilka lat temu skytrain. Ponoć początkowi mieszkańcy podchodzili do niego z rezerwą, ale ostatecznie przekonali się do tej luksusowej formy podróżowania po mieście i pomogło to rozładować korki w straszliwie zatłoczonym Bangkoku. Sterylnie czysty pociąg typu metro, z peronami o zabudowanych torowiskach i drzwiach otwierających się automatycznie do poszczególnych wagonów, z uprzejmą anglojęzyczną obsługą i pięknymi eleganckimi pasażerami to coś, czego się tutaj nie spodziewałam. Z zachwytem przyglądałam się światu za oknem – jak z gier komputerowych albo filmów typu „Pięty element”. Brakuje tylko ruchu na kilku poziomach. Ale są drapacze chmur i szerokie ulice, wszystko fantastycznie podświetlone. My mkniemy sobie z zawrotna prędkością a uprzejmy kobiecy głos informuje gdzie jesteśmy. Nie słychać żadnego hałasu.
Jedziemy sobie do chińskiej dzielnicy, by na razie uniknąć tłumu turystów. Znajdujemy hotelik (z trudem dogadujemy się z chińskimi Tajami!). Przed wejściem do hotelu leży kilkanaście par sandałów/klapek/butów, które muszą zdejmować goście. Później okazuje się, że buty ściąga się także przed wszystkimi świątyniami oraz większością sklepów. Wyjątkiem są restauracje oraz duża sieć mini-marketów 7-eleven (w rodzaju Żabki). Tych marketów jest tyle (na niemal każdym rogu ulicy), że służą za punkty orientacyjne przy wskazywaniu drogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz