skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

poniedziałek, 27 grudnia 2010

18 grudnia, sobota
Dzień zaczynamy od zmiany hotelu. Znajdujemy w zaułku czyściutki gest housik z przemoła obsługą za niewielkie pieniądze. 10 dolców za pokój wysokiej klasy – tego się w Indiach nie spodziewałam. A już na pewno nie w Kalkucie!
Zaplanowaliśmy sobie na Kalkutę tak dużo czasu, by załatwić dwie rzeczy: zrobić testy i wysłać paczkę. Okazuje się, że nie wzięliśmy pod uwagę, że jest weekend i poczty są nieczynne. Więc paczka poleci z Tajlandii. Ale tuż rarogiem jest prywatny szpital, czynny codziennie. Umawiamy się na wizytę - po 12 zł od osoby. Lekarz, którego pierwsze litery imion dają ATM czyli bankomat :D, bada nas (mnie mija już infekcja, ale mam biegunki, mdłości i zawroty głowy; Łukaszowi ta sama infekcja górnych dróg oddechowych zajęła płuca) sprawdza i opisuje wszystko dokładnie. Zleca nam badania, o które prosimy. Testy na pasożyty (w tym amebę) kosztują ok. dwóch dolarów. Te na malarię, tyfus itp. są o wiele droższe a doktor uważa je za niepotrzebne, bo nie gorączkuję. Kupujemy pojemniczki na materiał do badań i tu zaczynają się schody. Oboje mamy kłopot z „long toilet”. Szukamy więc czegoś, co nas „przegoni”. Najlepsze do tego wydaja się lokalne jogurty. Objadamy się więc takimi specjałami.
Spacerujemy po mieście, robimy zakupy. W Tajlandii będzie drożej, więc uzupełniamy apteczki i kosmetyczki. Żarcie uliczne jest tu zupełnie inne. Tyle nowych potraw i deserów do spróbowania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz