Dojechaliśmy w nocy na oparach benzyny. Gdy kierowca mówi ci nocą w dżungli, że paliwa właściwie już nie ma a końca drogi nie widać i podejrzewasz, zmoże jednak się zgubiliście; gdy Tylek boli cię tak, że nie masz siły nawet narzekać; gdy wokół mrok nieprzenikniony a odgłosy wokół trudno zidentyfikować, bo nigdy wcześniej takich nie słyszałaś; gdy kręgosłup od dźwigania plecaka oraz zwalczania przesileń na zakrętach i pod górkę (czyli niemal non stop!) zdaje się pęknąć… nawet Port Barton ze stacja benzynowa pod postacią półki z butelkami po coli – uszczęśliwia!
Zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym hoteliku – w sumie niezły wybór (cena przyzwoita, duży pokój, piękny ogród, rodzinna atmosfera, tylko wifi i prądu od północy brak, więc nad ranem robi się duszno nie do wytrzymania).
Rano idziemy na plażę w poszukiwaniu szkoły nurkowej. Photoshop siada: palmy jak z reklamy bounty, piasek na plaży biały jak śnieg, woda kryształ i do tego gorąca. A do tego niemal nie ma turystów, jesteśmy prawie sami w tym raju.
Znaleźliśmy szkołę Doris. Jest z Niemiec. Mamy mieszane uczucia, ale bardzo chcemy zanurkować jeszcze dzisiaj, więc się decydujemy. Ceny przyjazne. Okolice przepiękne. Wokół Palawanu i pobliskiego Archipelagu Calamian znajduje się ok. 40% raf koralowych na Filipinach, więc możliwości do śledzenia podwodnego życia nie brakuje. Warto jednak dodać, że rafy wokół samego Palawanu (w szczególności okolice El Nido) są często zniszczone przez połowy z użyciem dynamitu, a najwięcej podwodnych atrakcji można zaobserwować w pobliżu wyspy Busuanga na północy. Okazało się, że zniszczone są połowami ryb na masowa skalę – wszystkie niemal tuńczyki wywożone są przez Tajwańczyków i na miejscu trudno je dostać. Ponoć wieśniacy nie maja z tego powodu co jeść i wałczą miedzy sobą o ryby, gdy rybacy wracają z połowów.
W szkole Boris spotykamy przesympatyczne młode małżeństwo z Anglii – w podróży poślubnej od dziewięciu miesięcy. Plyniemy razem i razem nabieramy wątpliwości. Okazuje się, że właścicielka dysponuje zdezelowanym sprzętem – Łukasz dostaje niedziałający regulator, ja dziurawego Jacketa a Hariette nieszczelnego oringa i powietrze jej ulatuje z pierwszego stopnia. Nasze akwalungi Doris wymienia i nie wiem jak ona to robi ale pływa w tym wszystkim uszkodzonym. Pływa kiepsko, przy pierwszym nurkowaniu właściwie kreci się w kółko po zniszczonej rafie przy minimalnej widoczności. Potem twierdzi, że nie mogła znaleźć wraku. To chyba dlatego ze jest na kacu a cały czas popija cos alkoholowego – orientuje się w czasie przerwy. W każdym razie nurkowanie potraktowałam jako refreshing, bo minęły już dwa miesiące od mojego szkolenia i trzeba było popracować nad pływalnością.
W czasie przerwy plyniemy na rajską wyspę, gdzie w resorcie jemy pyszny obiad. Lenimy się trochę, fotografujemy… Po południu nurkujemy Pio raz drugi. Doris się chyba zreflektowała i zaczęła się starać. Fara jest po prostu cudowna. Widzimy mnóstwo ryb, które potem identyfikujemy w albumach, gdy pijemy z Doris piwko na werandzie na plaży. Tak czy inaczej więcej nie chcemy z nią nurkować, obiecujemy sobie, że znajdziemy drugą szkołę, bo podobno takowa tu istnieje.
Wieczór spędzamy w towarzystwie naszych nowych znajomych. Nadajemy na tych samych falach. Tak to już jest w gronie backpakerów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz