skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

niedziela, 17 kwietnia 2011

4 kwietnia, poniedziałek


Jutro lecimy do Singapuru, który jest legendarnie drogim państwem, więc dziś jest ostatni dzień na załatwienie spraw zdrowotnych. Zresztą Tajlandia słynie ze swojej opieki zdrowotnej na wysokim poziomie za niskie pieniądze. Czytałam, że w sytuacji gdy ktoś w Azji potrzebuje operacji lub szybkiej pomocy lekarskiej, ubezpieczyciele przewożą najchętniej właśnie tutaj. No więc wzięłam moja listę symptomów i poszłam do znanego mi już szpitala. Miałam już swoją kartę z kodem paskowym i można powiedzieć, ze po kilku wizytach byłam już stałym klientem  Zaskoczeniem dla mnie były tym razem tłumy oczekujących. Jednak białych turystów obsługiwano chyba poza kolejnością, bo już po chwili byłam w gabinecie mierzenia objawów życia.
Gdy pielęgniarka zapytała z czym przyszłam, podałam moją listę. Trochę się zdziwiła, ale co tam. Czekała mnie jeszcze rozmowa z lekarzem. O dziwo wystarczyło mi znajomości angielskiego hihihi zarówno na opisanie objawów, jak i na badania i omówienie testów do wykonania. No więc znowu kompletne badania, godzina oczekiwania na wyniki i… nic!
Okazało się, że jestem zupełnie zdrowa. Co oczywiście bardzo mnie uszczęśliwiło, jeszcze bardziej jednak zaskoczyło. Przez ostatnie dni czułam się fatalnie, byłam pewna, że znowu mam jakiegoś lokatora, znaczy pasożyta. Często i mocno bolały mnie różne części mojego ciała. Stwierdziłam u siebie nawet zmiany osobowości. A okazało się, że jedyne, co można zdiagnozować medycznie to… niestrawność! Lekarz dokładnie omówił ze mną moja dietę, wyjaśnił wpływ azjatyckiego jedzenia, szczególnie warzyw, na mój organizm i zalecił więcej europejskiego jedzenia.


Dało mi to do myślenia. Jeżdżę sobie już dziesiąty miesiąc, jem lokalnie i generalnie dobrze to znoszę. Może jednak nasze europejskie organizmy są zaprogramowane inaczej niż tutejsze. Chociaż w Indiach to lokalni mieli ogromne problemy w toalecie. Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że należy jeść tam gdzie miejscowi. Ale to nie takie proste. Jeśli miejscowi są biedni, to jedzą tam gdzie jest tanio, niezależnie od tego czy jest czysto i zdrowo. Potem mają spore problemy gastryczne, ale nie maja innego wyjścia jak jeść tanio. Z drogiej strony jedzenie w drogich restauracjach nie gwarantuje niczego, bo kuchnie są niedostępne oczom klientów. W tych ulicznych przynajmniej widać, czy kucharz myje ręce.


Menu? Taki ryż na przykład wydaje się dobry na wszystko. Ale ile można go jeść i w jakich kombinacjach? Nieznane naszej kuchni warzywa sprawiają, że stolec przybiera wszelkie znane w przyrodzie barwy, że o kształtach nie wspomnę. Mogłabym teraz prowadzić wykłady z tej materii.



Po obiedzie szukam stomatologa. Jest z tym mały kłopot, bo w Tajlandii nie funkcjonuje państwowa opieka stomatologiczna, zaś prywatne gabinety nie tylko są, co oczywiste, drogie. Specjaliści przyjmują wieczorami. Nie mogę wiec znaleźć nikogo, kto zająłby się mną „od ręki”. W jednym z gabinetów przyjmuje młoda pani doktor, ale gdy siadam na fotelu stwierdza, że jeden ząb należy leczyć kanałowo, co w ogóle nie wchodzi w grę w tym miejscu, a drugi – cóż, dziura jest za duża i ona nie podejmie się rekonstrukcji. Kiedy niby ona się zrobiła taka duża?! Próbuję jeszcze w kilku miejscach, ale wszyscy są zbyt odpowiedzialni, by podjąć czegoś, do czego nie maja kompetencji. Nie to co u nas. W końcu starszy doświadczony stomatolog ogląda mojego zęba i stwierdza, że nie trzeba jednej wielkiej plomby (czyli specjalistycznego leczenia podobnego do robienia koronki), bo wystarczy zrobić trzy małe plomby dookoła. Skoro tak, siadam na fotel. Po zastrzyku znieczulającym, trzech kwadransach borowania z chustką operacyjna na twarzy i odsysaczem w ustach, mam nowe plomby i ząb nie boli. Wprawdzie powoli odrętwienie puszcza, ale wierzę, że będę mogła nurkować.

1 komentarz:

  1. no tak, po aktywnym watku na fb pt tajska sluzba zdrowia i darmowe kakao-:) mam juz pelny obraz-:0
    co do lokalnego jedzenia na ulicach calego swiata to jedyny problem to higiena i zrodlo pochodzenia produktu...
    aczkolwiek ja lubie probowac lokalnych specjalow prosto z ulicy -backpakersi sa bardzo pomocni odpowiedzi na pytanie gdzie mieli niestrawnosci lub gdzie sie nie udawac-jak dotad taki wywiad mnie nie zawiodl-:) dobrej nocy,zee

    OdpowiedzUsuń