skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

niedziela, 17 kwietnia 2011

c.d.
Popołudniu mamy lot do Singapuru. To miasto-państwo położone na południowym krańcu Półwyspu Malajskiego, liczy zaledwie 639 km2 powierzchni (w tym ziemi ornej 2%), ma około 3,2 mln mieszkańców, jest zlokalizowany na granicy Oceanów Spokojnego i Indyjskiego, w miejscu gdzie przecinają się główne drogi morskie łączące Indie, południowo-wschodnią Azję i Daleki Wschód. Nazwa Singapur pochodzi od dwóch sanskryckich słów: singa (lew) i pura (miasto), stąd niekiedy stosowana nazwa Miasto Lwa.

Przeczytałam, że kraj tej jest urzeczywistnieniem myśli wielkiego chińskiego filozofa Konfucjusza o państwie idealnym. Oczywiście pamiętam, ze Platon ledwie zdążył uciec, gdy jego idee państwa wcielono w życie a co wyszło z pomysłów Marksa i Engelsa także wszyscy wiemy. Nie mam więc zaufania do idei państwa idealnego. Tym bardziej interesująco będzie przekonać się o tym na własne oczy.
Singapur to państwo nowoczesne, troszczące się o obywateli, pełne rygoru i dyscypliny, ze sprawnie działającą i nieskorumpowaną administracją. Gdy po dwóch dniach zaskoczona zapytam nasza hościnę Ruth dlaczego nigdzie nie widać policji zaskoczona odpowie: „Po co? Przecież jest bezpiecznie!” I rzeczywiście. Jest bardzo bezpiecznie, sterylnie czysto i niesamowicie nowocześnie. A przy okazji kosmicznie drogo.

Przy punkcie odprawie celnej czytam napis (spodziewałam się czegoś takiego po przeczytaniu relacji, więc byłam bardzo ciekawa czy to prawda) w języku angielskim: „zakaz wwożenia gumy do żucia” Jest to przepis jak najbardziej aktualny, wynikający z zakazu żucia gumy w tym państwie. Przepisy regulują tu każdą najdrobniejszą aktywność. Już na lotnisku spotykam się z ich pełnym wachlarzem. Zgodnie z singapurskimi przepisami celnymi całkowitym zakazem wwozu objęte są:
– alkohole i papierosy oznaczone Singapore duty not paid;
– papierosy oznaczone symbolem „E” na opakowaniach;
– guma do żucia (z wyjątkiem gumy do żucia do celów leczniczych);
– tytoń do żucia;
– zapalniczki w kształcie pistoletów;
– kontrolowane leki i środki psychotropowe;
– zagrożone gatunki zwierząt i produkty z nich;
– sztuczne ognie, petardy i inne fajerwerki;
– obsceniczne artykuły, publikacje, nagrania wideo i software;
– reprodukcje/kopie publikacji objętych prawami autorskimi;
– materiały o charakterze buntowniczym i wywrotowym.

Po wyjściu na ulicę, w metrze, w autobusie, na przystanku, w toalecie, itd – po prostu wszędzie różnorakie znaki zakazu lub instrukcje postępowania np. zalecenia dotyczące mycia rąk w dziewięciu etapach. I chociaż po przylocie do tego państwa byłam straszliwie głodna i to, chociaż zrobiliśmy zakupy w lotniskowym markecie, to baliśmy się jeść w miejscach publicznych. A więc w autobusie czy na przystanku. Uważałam, żeby nie upuścić czegoś, bo karzą za śmiecenie; żeby przechodzić w miejscach dozwolonych; żeby wsiadać i wysiadać z autobusu zgodnie z instrukcją…

Wieczorem docieramy do naszej hościny z CS Ruth, która opowiada nam do późna o swoim mieście i pomaga zaplanować następny dzień. Z głowy zapisuje nam na karteczkach numery autobusów i stacje przesiadkowe, cytuje statystyki i żartuje na każdy temat. Niesamowita kobieta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz