Ale jestem wyloozowana! Aż zapomniałam napisać o kąpieli w wodospadach. No bo okolica słynie nie tylko z tych wielkich wodospadów, ale także wielu wielu mniejszych. Do jednego z nich – o zachodzie słońca – przedzieraliśmy się ścieżką wśród kawiorów i krzaków. A w innym – w naszej wsi – kąpaliśmy się.
Na półki skalne tworzące wielkie terasy niełatwo dotrzeć. Trzeba zaplanować trasę wśród rozlewiska i miejsc o dużej głębokości lub mocnym nurcie – do wyboru. Ale jak się już na miejscu to można się położyć na płaszczyźnie przez która przepływa woda o głębokości 2-5 cm, albo wejść do jednej z wielu jam, takich jakby wanien kąpielowych, albo stanąć pod wodospadem i skorzystać z naturalnego pasażera, albo wreszcie z miejscowymi dzieciakami pozjeżdżać pod wodospadami jak na ślizgawce. Zresztą każdy może wymyślić coś innego…
Płaskowyż Bolaven to siatka pól ryżowych, gęste lasy i klimatyczne wioski. Tadlo przyciąga turystów atmosferą oraz 10-metrowym wodospadem.
Następne zdjęcia to wschody i zachody słońca, wyznaczające rytm życia tutaj, fotografowane z naszej werandy.
A dzisiaj jedziemy do Pakse. Samo Pakse nie jest miejscem nadzwyczajnym. Ot takie miasto na brzegu Mekongu – bez rewelacji. W każdym razie bankomat znaleźliśmy, nawet kilka, choć LP podaje ze w mieście jest tylko jeden. Na celowniku północ. Wieczorem jedziemy do Vientiene, lecz nasz autobus okazuje się nie tak luksusowy jak ostatni. Szczerze mówiąc okazuje się tragiczny i do stolicy dojedziemy straszliwie umęczeni. Ale szkoda na to słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz