A dziś jak na złość pogoda jest piękna, słoneczna, z leciuchnym wiaterkiem. Łukasz płynie do parapet po pieniądze (co zajmuje kilka godzin; w sumie z czekaniem na promy, kursujące według zasad, których wytłumaczyć nikt tutaj przejrzyście nie potrafi, schodzi na to pół dnia).
Ja robie pranie wszystkiego, co da się wyprać. Niestety obrania, w których pławiliśmy się w gorących źródłach nadal pachną… nieładnie. Jeszcze mam nadzieję to zmienić, ale niedługo okaże się, że nawet pranie w pralce nie pomoże.
Po południu znajdujemy czas na kawę w restauracji z wi-fi oraz pyszną kolację z rybką. Miała być z grilla, ale deszcz był tak intensywny, że nie udało się rozpalić grilla, więc była smażona. Też pyszna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz