skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 7 czerwca 2011

20 maja, piątek


Trzeba myśleć o powrocie do domu. Znaleźliśmy bilety do Europy, ale zakup przez Internet to transakcja ryzykowna. Prosimy więc Yumas o podpowiedź gdzie można to zrobić bezpiecznie. Po rozważeniu kilku opcji najrozsądniejsze wydaje się skorzystanie z sieci bezprzewodowej w bibliotece medanskiego uniwersytetu.
Po przejechaniu miasta trycyklem (becakiem) w dzikim tłumie pojazdów wszelkiej maści i krótkim zwiedzaniu meczetu – muzeum, gdzie licealistki fotografowały się z nami a nie z zabytkiem zaś obsługa zasypiała z nudów, spotkaliśmy się zatem z Yumas pod uniwersytetem i razem poszliśmy do biblioteki.
Niesamowite uczucie. Tak poważnie, dostojnie, muzułmańsko. A tu wchodzi dwójka bacpakerów i zasiada wśród opatulonych w chusty studentek. Dziesiątki oczu skierowały się w nasza stronę, zaglądały nam przez ramie sprawdzając jakie strony otworzymy. Nie zaskoczyliśmy jednak nikogo. Tak jak wszyscy wokół nas, zaczęliśmy od odpalenia facebooka :D Wi-fi było jednak przeraźliwie wolne. Zbyt wiele osób w jednym miejscu, żądnych sieci, filmów, materiałów edukacyjnych… czegóż innego mogliśmy się spodziewać w Indonezji!
A zatem biletów nie udało nam się zakupić. Ale w zamian udzieliliśmy wywiadu. Otóż podeszła do nas młoda elegancka pani i zapytała, z pomocą bibliotekarki, mówiącej nieco po angielsku, czy zechcemy z nią porozmawiać. Okazała się być dziennikarką. Domyślam się, że lokalną, najprawdopodobniej uniwersytecką. Ale fotoreportera miała bardzo profesjonalnego. Padły pytania o to co tu robimy oraz oczywiście kim i skąd jesteśmy. Ulotki promocyjne z Przemyśla i Wrocławia zrobiły furorę.
A potem postanowiłyśmy się z panią bibliotekarką wymienić kontaktami. Łukasz pisał swojego maila na kartce a ja w tym czasie otworzyłam wyszukiwarkę na facebooku i poprosiłam panią o wpisanie swoich danych. Ucieszyła się gdy zobaczyła swoje zdjęcie na moim laptopie a ja kliknęłam co trzeba i kiedy po sekundzie poprosiła o mój adres zapytałam zdziwiona po co, skoro ma mnie już na fb. Popatrzyła na mnie, zastanowiła się a potem tak zabawnie zamrugała oczkami i rozkoszny uśmiech wypełzł na jej jeszcze zaskoczona twarz. „Tak jest szybciej i prościej”- podsumowałam. „Tak jest szybciej i prościej”- potwierdziła nasza nowa znajoma.



Popołudnie spędziliśmy szukając kawiarenki internetowej w Medan. Jest to możliwe. Ale podłączenie własnego laptopa to już wyzwanie. Podłączenie go w sposób pozwalający na skorzystanie z Internetu – to okazało się niemożliwe. Po kilku godzinach błąkania się po mieście wróciliśmy skruszeni do Yumas.
Yumas potrafi pomóc we wszystkim. Wskazała nam firmę przewozową w okolicy (po indonezyjsku „Tęcza”), gdzie kupiliśmy bilety do Palau Weh zacznie taniej, niż oferują turystom na dworcach autobusowych. Po pysznej kolacji z Yumas i Chipą pojechaliśmy tam lokalnym busikiem, z którego rozbrzmiewała (oj, jak rozbrzmiewała!) lokalna muzyka. Autobus długodystansowy zreszta także okazał się do lokalny. Wygodny, i owszem. Ale w przejściu na plastykowych krzesełkach zasiedli dodatkowi pasażerowie a przy toalecie z tyłu autobusu znajdowała się „smoking area”, w której panowie się nie mieścili, więc palili gdzie im było wygodnie.

Drogi w niezłym stanie, kierowcy znakomici. Ale zakrętów tyle, że 350 km jedzie się 13 godzin! Nawet przepiękne widoki i mili współtowarzysze podróży nie sprawią, że choroba lokomocyjna na tej trasie nie wystąpi. Na szczęcie większość drogi przespałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz