skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 13 grudnia 2011

Poniedziałek, 13 czerwca
Ten dzień to dowód na to, że ambitne plany można zamienić na zwyczajne „bycie” w jakimś miejscu i wcale nie mieć w związku z tym poczucia straty czasu.
O ile w Polsce zawsze przemykam przez Zakopane, by jak najszybciej znaleźć się w górach, to w Lijiang, chińskim Zakopanem, donikąd mi się nie spieszyło. Wprawdzie wstałam o świecie, zjadłam pyszne śniadanko z ulicznego straganu i ruszyłam na północ, by zwiedzić największe atrakcje miasta. Ale puste uliczki, otwierane dopiero sklepy (z pracownikami rozpoczynającymi dzień pracy od wspólnej gimnastyki) i spieszące dokądś kobiety z ludu Naxi. Wydało mi się, że, że bilet wstępu do tych atrakcji jest za drogi i nie mogę sobie na to pozwolić. Następnego dnia zmądrzałam, ale dzień przeznaczony na przyglądanie się życiu w tym miasteczku także okazał się pasjonujący.
Czytałam wcześniej, że jeszcze kilkanaście lat temu była to mało znana prowincjonalna miejscowość, którą nawiedziło trzęsienie ziemi. Zniszczona została nowa część miasta, a stara o dziwo nie ucierpiała. Ekipy ratunkowe, które przybyły na miejsce były podobno tak zachwycone wyglądem starej części, że od tego momentu Lijiang stawało się coraz bardziej popularne.
Myślę, że przyzwyczaili Chińczyków także do tego, że Europejczycy mają mnóstwo pieniędzy do wydania i są naiwni. Dzisiaj jest miejscem istnych pielgrzymek, zarówno Chińczyków, jak i turystów jest tam cała masa. To chyba najbardziej turystyczne miejsce, jakie odwiedziłam w południowych Chinach. Jednocześnie jednak także jedna z najbardziej klimatycznych.

Przyznaję, spotkałam się z opinią, że tę piękną kiedyś miejscowość zabił przemysł turystyczny. Porównywano ją do Disneylandu. I rzeczywiście, każdy budynek to sklep lub restauracja. Nikt chyba mi nie wmówi, że tak budowano kiedyś w miasta Chinach. Przytłaczająca większość budynków musiała spełniać rolę mieszkalną. Dzisiaj każdy z budynków pełni rolę handlową. Lijiang wydaje mi się bardzo ciekawy, wart odwiedzenia – sama wracałam tu kilka razy - ale trzeba pamiętać, że klimat miasteczka jest na sprzedaż tak jak pamiątki i pocztówki.


Magię tego miejsca zapewniają tutejszy mieszkańcy. Miasto zostało wybudowane przez lud Naxi blisko tysiąc lat temu i od początku stanowiło ważny ośrodek polityczny, kulturalny i handlowy. Mówi się, że to już „mały Tybet”. Lud Naxi co prawda czerpał z dorobku tradycji Chińczyków i Tybetańczyków, jednak przede wszystkim stworzył swoją własną, unikalną kulturę i religię. Naxi wierzą, że bogowie zamieszkują w ich domach i dlatego należy o nie dbać i nie wolno ich niszczyć. Choć Naxi doskonale radzą sobie z obsługą ruchu turystycznego i bardzo dobrze wiedzą jak zarobić na odwiedzających ich miasto przybyszach, prywatnie żyją często tak, jakby czas stanął w miejscu i bardzo pieczołowicie kultywują swoją tradycję.

Spacerując po mieście, robiąc zdjęcia ludziom zauważyłam, że nie jest to chyba typowe chińskie miasto, bo nie zostało otoczone murem. Również układ ulic nie jest zbyt regularny, za to często poprzecinane są one kanałami. Na kilku kilometrach kwadratowych znajdują się tu aż 354 mosty! Czasami czułam się jak w żywym skansenie widząc kobiety, piorące ubrania w pobliskich kanałach.


Wymyśliłam dzisiaj jak w upatrzonej wczoraj knajpce zamówić zestaw obiadowy, jaki sama sobie wymarzyłam. Korzystając z mojego nowiutkiego :) smartfona przetłumaczyłam sobie on line potrzebne składniki i mandaryńskie piktogramy skopiowałam do notesu. Poszłam z tym do upatrzonej wcześniej restauracyjki pokazałam pani, która się uśmiechnęła ze zrozumieniem. Wtedy wcisnęłam gadającego translatora, który zapytał ile to będzie kosztowało. Zrobiło się bardzo zabawnie. Przełączyłam na kalkulator i pani wskazując kolejne elementy dodawała ceny na kalkulatorze, więc wszystko było takie przejrzyste i uczciwe! No więc na koniec składania zamówienia wykorzystałam jeszcze gadające frazy z wyrazami uprzejmości i mogłam usiąść przy ministoliczku, by obserwować życie uliczne. Cudowne uwieńczenie beztroskiego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz