skąd się wzięłam?

Moje zdjęcie
Jestem śliwką. Tworzono juz teorie, że śliwka była owocem grzechu pierworodnego, a nawet że jego przyczyną. Cóż... w dziecięcym wierszyku do fartuszka spadła gruszka, spadły grzecznie dwa jabłuszka a śliweczka... spaść nie chciała! Bo ja zawsze muszę po swojemu :D
Kiedyś przeczytałam, że każda podróż oznacza pewną filozofię życia, jest jakby soczewką, w której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje. Co nas łączy, tych którzy wracamy do domu tylko po to, by przepakować plecak i wrócić na szlak, to fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy, które umożliwiłyby realizację planów. Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ prześladujący nas demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i tak ruszamy w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej wyprawy. Instynkt wędrowania jest silniejszy od nas samych i choć skazujemy się na ryzyko utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robimy to... Człowiek nie jest w stanie żyć, gdy przeżywa coś takiego. Jedyne co nam pozostaje, to po prostu zapakować plecak i być gotowym do Drogi...


Prowadź nas drogą prostą Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami; nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.

Keep us on the right path. The path of those upon whom Thou hast bestowed favors. Not (the path) of those upon whom Thy wrath is brought down, nor of those who go astray.

اهْدِنَا الصِّرَاطَ الْمُسْتَقِيمَ صِرَاطَ الَّذِينَ أَنْعَمْتَ عَلَيْهِمْ غَيْرِ الْمَغْضُوبِ عَلَيْهِمْ وَلَا الضَّالِّينَ

wtorek, 21 grudnia 2010


7 grudnia, wtorek
Facebook ogłosił dzisiejszy dzień Dniem Klepania Facetów po Tylkach. Zgłosiłam akces, ale jedyny facet, którego miałabym odwagę poklepać w tej kulturze to Polak, który zdecydowanie się sprzeciwił udziałowi w tym haniebnym procederze. Oczywiście walczyłam ze wszystkich sił. I powiem Wam, że im bardziej się nie zgadzał – tym było zabawniej 
O Delhi krążą legendy. O samym dworcu kolejowym, który poraża ogromem; o złodziejach, którzy obrabiają ci plecak, gdy tylko na chwilę staniesz bez ruchu; o namolnych taksówkarzach, rikszarzach i żebrakach itd. Nas Delhi jakoś nie poraziło. Może to wynik oswojenia się już z Indiami, a może otrzaskania podróżniczego. Wydało nam się całkiem spokojne, przyjazne, czystawe i rozsądnie zorganizowane. Tylko w porze monsunu nie chcielibyśmy go odwiedzać – co do tego nie mamy wątpliwości.
Na lokum wybraliśmy, wbrew powszechnej opinii polskich travellerów, nie Pahar Ganj (Main Bazar), lecz dzielnicę uchodźców tybetańskich. Oddalona od centrum, nieco na uboczu zapewniła ciszę, spokój i niepowtarzalny nastrój. Miejsca noclegowe okazały się materiałem deficytowym. Większość zajmowali jednak nie biali turyści (przyznaję, ze zapewne część spotykanych osób to turyści azjatyccy, których z pośród miejscowych rozpoznać nie potrafię), lecz Tybetańczycy.
Straszliwie zmęczeni podróżą zdołaliśmy jedynie odnaleźć ambasadę Królestwa Tajlandii, by złożyć wnioski o wizę (oczywiście okazało się, ze punkt wizowy znajduje się w zupełnie innej części miasta, więc odbyliśmy ciekawą wycieczkę tuktukiem po Delhi). Dzielnica turystyczna zapewniła nam orientację w sposobie podróżowania białych i traktowania ich przez miejscowych. Zdecydowanie wybieram dzielnice tybetańską. Wprawdzie ceny w sklepach i na bazaru są bardzo wysokie, ale klimatyczne knajpki, towarzystwo mnichów, lokalnych rzemieślników i artystów, wyrabiających tradycyjnymi metodami biżuterię, ubrania i wszystko co może stać się ciekawa pamiątką z podróży – zapewniają niepowtarzalne wspomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz